[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na mamę nie mógł liczyć; mógł polegać jedynie na własnych odczuciach.Ponieważ wiedział, że nadal jeszcze żyje, więc wiedział też, że może też przebiecjeszcze kawałek.Otarł pot z czoła i zerknął na skute lodem morze.Ptaki.Ptaki nie krążyły już nad wyspą, ale też nie zniknęły, jak wtedy, w tym dru-gim miejscu.Całe stado zebrało się teraz jakieś sto metrów na wschód od nich.Niektóre ptaki krążyły dokoła, jak wcześniej, ale część zebrała się na lodzie iprzemieszczając się niespokojnie z miejsca na miejsce.Ptaki zdawały się na cośczekać.Nie miał czasu zastanowić się nad tym.Teraz byli w świecie, w którym byłpazdziernik.Jego ciało nadal miało w sobie ciepło lata, ale.- Proszę, maleńka.Odwiązał zamotany wokół pasa kombinezon.Przysunął się do Mai, któranadal siedziała z podciągniętymi kolanami i ssała kciuk.Jej oczy patrzyły naniego w sposób, który był dla niego nieprzyjemny.Próbował wyrwać jej z rąkmiśka i włożyć jej kombinezon.Ale ona nie chciał go puścić.- Kochanie, jest zimno.Musisz włożyć kombinezon - tłumaczył jej.Maja pokręciła głową przecząco, a on poczuł ulgę, mimo że przecież mu sięprzeciwstawiła.Pociągnął za czapkę miśka, próbując wyjąć go z jej objęć.Drże-nie ziemi przybierało na sile i Anders musiał bardzo się starać, żeby zachowaćspokój.- Chodz, kochanie, przeziębisz się.Pociągnął za czapkę miśka, ale Maja nadal go nie puszczała.Nagle coś prze-skoczyło mu w piersi i zaczął się śmiać.Zmiał się.Gdzieś z żołądka dochodziłogo jakieś szalone poczucie radości.I nadal się śmiał.Właściwie było to głupie.Maja była gdzieś po drugiej stronie, a on ją stamtąd zabrał.Gdzieś w pod-ziemiach czaiło się kolejne drżenie, a on siedział i ciągnął filcową czapkę Bam-sego.Maja nie poddawała się, siedziała i kręciła głową.Nagle spojrzała na niego z ukosa i wyjęła palec z buzi.- Nie jest mi zimno.Nic a nic.No, może trochę w nogi.Gdzie jest mama?Niech też tu przyjdzie.- Dobrze.Mama przyjdzie pózniej - powiedział Anders, tłumiąc śmiech.376 - Jest brudny, okropnie brudny odezwała się znów Maja, patrząc krytycz-nym wzrokiem na kombinezon, który Anders trzymał w ręku.Czerwony materiał był poplamiony skrzepłą krwią.Podczas biegu ciało An-dersa się rozgrzało i skrzepy rozmiękły.Kombinezon był rzeczywiście okropniebrudny.- Co tak drzęczy? - spytała Maja, rozglądając się dookoła.Mówiła drzęczy zamiast dzwięczy, często popełniała ten błąd.To była jedna ztych tysiąca rzeczy, które o niej wiedział, a które teraz znów nabrały znaczenia.- Nie wiem - skłamał.- Musimy już iść - dodał szybko.Znów wziął ją na ręce, a ona w końcu puściła miśka i chwyciła go mocno zaszyję.Bamse leżał bezpieczny między nimi.Dudnienie stawało się coraz silniej-sze; kiedy dotarli do kamiennego wybrzeża po południowej stronie wyspy, zo-baczył, że lodowa pokrywa oderwała się od wyspy.Musiał przeskoczyć szerokąstrugę wody, żeby dotrzeć do łódki, która leżała nieco oddalona od brzegu inadal była otoczona lodem.W końcu dotarli do łodzi i Anders posadził Maję na ławce na dziobie.Słyszał,jak lód zaczyna trzeszczeć.Błyszcząca biała powierzchnia była poprzecinanaszczelinami.Kiedy na lodzie zaczęły się pojawiać kolejne strugi wody, ptakiznów zaczęły krążyć w powietrzu.Krzyczały podniecone.Jestem morzem.Anders sprawił, że lód wokół łodzi zamienił się w wodę, następnie chwyciłsię burty i wskoczył na pokład.Maja niemal spadła z ławki, kiedy łódz zaczętaszybko płynąć wolnym od lodu przesmykiem, który pojawił się przed nimi.Chwyciła się mocno relingu.- Szybciej, szybciej! - wołała.Anders pokręcił głową.Maja niczemu się nie dziwiła.Wszystko ją bawiło,także prędkość.Ponieważ był morzem, rzucił łódz do przodu z jeszcze większąsiłą.Maja stała na dziobie z rozwianymi włosami i trzymała się relingu.Prze-chylała się to do przodu, to do tyłu, jakby chciała pomóc i jeszcze przyspieszyćpęd łodzi.Nagle w otaczającej ich przestrzeni rozległ się w potężny huk i Anders sięodwrócił.Na wschód od Gvasten wynurzyło się z wody potężne, czarne cielsko.Przebiło się przez ponadmetrową warstwę lodu.Miało około metra długości idobre dwadzieścia metrów szerokości i ciągle potężniało.Byli dość daleko, więc Anders nie był w stanie dostrzec pojedynczych pta-ków, zobaczył jednak, że stado zaczyna pikować.Ptaki atakowały wynurzającegosię z morza potwora małymi dziobami.Ich dziobanie można było pewnie przy-równać do ukłucia komara.Anders skierował wzrok na Domar.377 Wyspa szybko się przybliżała.Pojedynczy komar był niczym wobec człowie-ka, który mógł zabić go jednym placem swojej ręki.Jednak tysiąc komarów, toco innego.Być może walka mew nie była wcale tak beznadziejna, na jaką wyglą-dała.Anders podpłynął łodzią do pomostu, gdzie w innym, drugim świecie zwyklecumował łódz, i zobaczył popękaną na kawałki lodową pokrywę.Pomógł Maiwysiąść, odwrócił się i ponownie spojrzał na morze.Obok Gvasten pojawiła się teraz druga wyspa, niemal równie wysoka jakskała, na której wznosiła się latarnia, i co najmniej pięć razy tak szeroka.Ucho Gunilli.Gyllenr.Wyspa ze snów.Morze znów zadrżało.Pomost pod stopami Andersa zahuśtał się.ZarównoGvasten, jak i druga wyspa znikły.Anders zamrugał zdziwiony.Linia horyzon-tu poruszała się, falowała przy brzegach jak asfalt w silnym słońcu.W końcu zrozumiał.Kolejny raz wziął Maję na ręce i zaczął nieść w stronęlądu.Kiedy biegł do przystani, zobaczył, że Mats, właściciel sklepiku, stoi iprzygląda się czemuś przez lornetkę.Obok niego stała jego żona, Ingrid.Wpewnym momencie Mats opuścił lornetkę, pokręcił głową i coś jej powiedział.- Halo! Mats! Halo! - wołał Anders.Mats zobaczył go.- Anders, co u.- zaczął i urwał.Spojrzał na niebieski tobołek, który Anders trzymał w objęciach.- Czy to.- Tak - potwierdził Anders.- Włącz syrenę przeciwpożarową! - krzyknął.- Ale.to znaczy.- Mats, proszę, zaufaj mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •