[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ton jej głosu nie zdradzał najmniejszego zainteresowania czy ożywienia.— Jeżeli dobrze rozumiem, pochodzi z tego domu?— Tak.Matka kupiła go na bazarze w Bagdadzie.To jedna z rzeczy, jakie zanieśliśmy na kiermasz na plebanii.— Na wyprzedaż Przynieś i Kup, czy tak?— Tak, mamy ich tu mnóstwo.Trudno kogoś namówić na kupno, ale zwykle znajdzie się coś do oddania.— Więc znajdował się tu, w tym domu, aż do świąt Bożego Narodzenia, a potem oddała go pani na wyprzedaż Przynieś i Kup? Zgadza się?Deirdre zmarszczyła czoło.— Nie na bożonarodzeniowe Przynieś i Kup.Na to wcześniejsze.Dożynkowe.— Dożynkowe… to by było… kiedy? Październik? Wrzesień?— Koniec września.W niewielkim pokoju było bardzo cicho.Poirot spojrzał na dziewczynę, a ona na niego.Twarz miała spokojną, bez wyrazu, nie zdradzającą zainteresowania.Próbował się domyślić, co się dzieje za tą ślepą ścianą jej apatii.Pewno nic.Może, tak jak powiedziała, jest po prostu zmęczona…Powiedział cichym głosem, z naciskiem:— Jest pani całkowicie pewna, że to była wyprzedaż dożynkowa? Nie bożonarodzeniowa?— Zupełnie pewna.Jej oczy były spokojne, nawet nie mrugnęła.Herkules Poirot zaczekał.I czekał dalej… Ale to, na co czekał, nie nastąpiło.Powiedział formalnym tonem:— Nie mogę pani dłużej zatrzymywać, mademoiselle.Odprowadziła go do frontowych drzwi.Wkrótce znów odchodził podjazdem.Dwa sprzeczne zeznania… zeznania, których w żaden sposób nic da się pogodzić.Kto ma rację? Maureen Summerhayes czy Deirdre Henderson?Jeżeli toporkiem do cukru posłużono się do tego, do czego, jak sądził, się posłużono, była to sprawa o żywotnym znaczeniu.Dożynki odbyły się pod koniec września.Pomiędzy tą datą a Bożym Narodzeniem, dwudziestego drugiego listopada, zginęła pani McGinty.Do kogo wtedy należał toporek do cukru?Poszedł na pocztę.Pani Sweetiman zawsze służyła pomocą, i to najlepiej, jak potrafiła.Była na obu wyprzedażach, powiedziała.Zawsze na nie chodzi.I tyle ładnych rzeczy tam się trafia.Pomagała je przedtem ułożyć.Na ogół jednak każdy przynosi je ze sobą, nie przysyłał ich wcześniej.Tłuczek z brązu podobniejszy do toporka, z kolorowymi kamykami i ptaszkiem? Nie, dokładnie sobie nie przypomina.Było takich mnóstwo rzeczy i tyle zamieszania, i niektóre rzeczy ludzie rozdrapali od razu.No, może coś takiego sobie przypomina, wycenione na pięć szylingów, i to razem z miedzianym dzbankiem na kawę, ale dzbanek miał dziurę w dnie… nie nadawał się do użytku, chyba jako ozdoba.Ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy to było… już jakiś czas temu.Może na Boże Narodzenie, może wcześniej.Nie zapamiętała…Przyjęła paczkę Poirota.Polecona? Tak.Spisała adres, zauważył tylko bystry błysk zainteresowania w jej przenikliwych czarnych oczach, kiedy mu podawała dowód nadania.Hercules Poirot powoli ruszył pod górę, zastanawiając się w duchu.Z nich dwu Maureen Summerhayes, roztrzepana, wesoła, niedokładna, prędzej mogła się mylić.Dożynki czy Boże Narodzenie, nie robiłoby to dla niej różnicy.Jest bardziej prawdopodobne, że Deirdre Henderson, powolna, niezręczna, potrafiła ściślej określić czas i datę.Ale zostawało to niepokojące pytanie.Dlaczego po wysłuchaniu jego pytań nie zainteresowała się, dlaczego chce wiedzieć? Z pewnością byłoby to naturalne, nieuniknione pytanie.Ale Deirdre Henderson go nie zadała.Rozdział piętnastyIKtoś do pana dzwonił! — zawołała Maureen z kuchni, kiedy Poirot wszedł do domu.— Ktoś dzwonił? Kto? Był z lekka zdziwiony.— Nie wiem, ale zapisałam numer na bloczku żywnościowym.— Dziękuję, madame.Wszedł do pokoju stołowego i podszedł do biurka.Wśród nieporządnie porozrzucanych papierów znalazł przy telefonie bloczek żywnościowy z notatką: „Kilchester 350”.Podniósłszy słuchawkę, wykręcił numer.Natychmiast się odezwał kobiecy głos: — Breather i Scuttle.Poirot szybko się domyślił.— Czy mogę mówić z panną Maude Williams? Nastąpiła chwila przerwy, po czym kontralt powiedział:— Panna Williams przy telefonie.— Tu Herkules Poirot.Zdaje się, że pani do mnie dzwoniła.— Tak… tak, dzwoniłam.To w sprawie domu, o który pan mnie pytał przedwczoraj.— Domu? — Poirot na chwilę stracił głowę.Potem zrozumiał, że ktoś słucha rozmowy Maude.Pewno wcześniej, kiedy do niego dzwoniła, była w biurze sama.— Chyba panią rozumiem.To w sprawie Jamesa Bentleya i morderstwa pani McGinty.— Tak jest.Czy możemy panu w czymś służyć?— Chce pani pomóc… Nie jest pani sama tam, gdzie pani jest?— Tak jest.— Rozumiem.Proszę słuchać uważnie.Czy naprawdę chce pani pomóc Jamesowi Bentleyowi?— Tak.— Czy może pani zrezygnować z obecnej pracy? Nie wahała się ani chwili.— Tak.— Czy zechce pani przyjąć posadę pomocy domowej? Może u niezbyt sympatycznych ludzi?— Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Ton jej głosu nie zdradzał najmniejszego zainteresowania czy ożywienia.— Jeżeli dobrze rozumiem, pochodzi z tego domu?— Tak.Matka kupiła go na bazarze w Bagdadzie.To jedna z rzeczy, jakie zanieśliśmy na kiermasz na plebanii.— Na wyprzedaż Przynieś i Kup, czy tak?— Tak, mamy ich tu mnóstwo.Trudno kogoś namówić na kupno, ale zwykle znajdzie się coś do oddania.— Więc znajdował się tu, w tym domu, aż do świąt Bożego Narodzenia, a potem oddała go pani na wyprzedaż Przynieś i Kup? Zgadza się?Deirdre zmarszczyła czoło.— Nie na bożonarodzeniowe Przynieś i Kup.Na to wcześniejsze.Dożynkowe.— Dożynkowe… to by było… kiedy? Październik? Wrzesień?— Koniec września.W niewielkim pokoju było bardzo cicho.Poirot spojrzał na dziewczynę, a ona na niego.Twarz miała spokojną, bez wyrazu, nie zdradzającą zainteresowania.Próbował się domyślić, co się dzieje za tą ślepą ścianą jej apatii.Pewno nic.Może, tak jak powiedziała, jest po prostu zmęczona…Powiedział cichym głosem, z naciskiem:— Jest pani całkowicie pewna, że to była wyprzedaż dożynkowa? Nie bożonarodzeniowa?— Zupełnie pewna.Jej oczy były spokojne, nawet nie mrugnęła.Herkules Poirot zaczekał.I czekał dalej… Ale to, na co czekał, nie nastąpiło.Powiedział formalnym tonem:— Nie mogę pani dłużej zatrzymywać, mademoiselle.Odprowadziła go do frontowych drzwi.Wkrótce znów odchodził podjazdem.Dwa sprzeczne zeznania… zeznania, których w żaden sposób nic da się pogodzić.Kto ma rację? Maureen Summerhayes czy Deirdre Henderson?Jeżeli toporkiem do cukru posłużono się do tego, do czego, jak sądził, się posłużono, była to sprawa o żywotnym znaczeniu.Dożynki odbyły się pod koniec września.Pomiędzy tą datą a Bożym Narodzeniem, dwudziestego drugiego listopada, zginęła pani McGinty.Do kogo wtedy należał toporek do cukru?Poszedł na pocztę.Pani Sweetiman zawsze służyła pomocą, i to najlepiej, jak potrafiła.Była na obu wyprzedażach, powiedziała.Zawsze na nie chodzi.I tyle ładnych rzeczy tam się trafia.Pomagała je przedtem ułożyć.Na ogół jednak każdy przynosi je ze sobą, nie przysyłał ich wcześniej.Tłuczek z brązu podobniejszy do toporka, z kolorowymi kamykami i ptaszkiem? Nie, dokładnie sobie nie przypomina.Było takich mnóstwo rzeczy i tyle zamieszania, i niektóre rzeczy ludzie rozdrapali od razu.No, może coś takiego sobie przypomina, wycenione na pięć szylingów, i to razem z miedzianym dzbankiem na kawę, ale dzbanek miał dziurę w dnie… nie nadawał się do użytku, chyba jako ozdoba.Ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy to było… już jakiś czas temu.Może na Boże Narodzenie, może wcześniej.Nie zapamiętała…Przyjęła paczkę Poirota.Polecona? Tak.Spisała adres, zauważył tylko bystry błysk zainteresowania w jej przenikliwych czarnych oczach, kiedy mu podawała dowód nadania.Hercules Poirot powoli ruszył pod górę, zastanawiając się w duchu.Z nich dwu Maureen Summerhayes, roztrzepana, wesoła, niedokładna, prędzej mogła się mylić.Dożynki czy Boże Narodzenie, nie robiłoby to dla niej różnicy.Jest bardziej prawdopodobne, że Deirdre Henderson, powolna, niezręczna, potrafiła ściślej określić czas i datę.Ale zostawało to niepokojące pytanie.Dlaczego po wysłuchaniu jego pytań nie zainteresowała się, dlaczego chce wiedzieć? Z pewnością byłoby to naturalne, nieuniknione pytanie.Ale Deirdre Henderson go nie zadała.Rozdział piętnastyIKtoś do pana dzwonił! — zawołała Maureen z kuchni, kiedy Poirot wszedł do domu.— Ktoś dzwonił? Kto? Był z lekka zdziwiony.— Nie wiem, ale zapisałam numer na bloczku żywnościowym.— Dziękuję, madame.Wszedł do pokoju stołowego i podszedł do biurka.Wśród nieporządnie porozrzucanych papierów znalazł przy telefonie bloczek żywnościowy z notatką: „Kilchester 350”.Podniósłszy słuchawkę, wykręcił numer.Natychmiast się odezwał kobiecy głos: — Breather i Scuttle.Poirot szybko się domyślił.— Czy mogę mówić z panną Maude Williams? Nastąpiła chwila przerwy, po czym kontralt powiedział:— Panna Williams przy telefonie.— Tu Herkules Poirot.Zdaje się, że pani do mnie dzwoniła.— Tak… tak, dzwoniłam.To w sprawie domu, o który pan mnie pytał przedwczoraj.— Domu? — Poirot na chwilę stracił głowę.Potem zrozumiał, że ktoś słucha rozmowy Maude.Pewno wcześniej, kiedy do niego dzwoniła, była w biurze sama.— Chyba panią rozumiem.To w sprawie Jamesa Bentleya i morderstwa pani McGinty.— Tak jest.Czy możemy panu w czymś służyć?— Chce pani pomóc… Nie jest pani sama tam, gdzie pani jest?— Tak jest.— Rozumiem.Proszę słuchać uważnie.Czy naprawdę chce pani pomóc Jamesowi Bentleyowi?— Tak.— Czy może pani zrezygnować z obecnej pracy? Nie wahała się ani chwili.— Tak.— Czy zechce pani przyjąć posadę pomocy domowej? Może u niezbyt sympatycznych ludzi?— Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]