[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rzeczywiście.Cóż, kiedy byłam dzieckiem, każdy miał swój sztambuch.Później już nie.To chyba jeden z ostatnich.Wszystkie dziewczęta z mojej szkoły miały taką książeczkę.Wpisywałyśmy się do pamiętników przyjaciółek, a one do naszych.Wzięła album od Tuppence, otworzyła i zaczęła przeglądać poszczególne strony.- Och, mój Boże! Wracam do dawnych czasów.Tak, rzeczywiście.Helen Gilbert, no tak.I Daisy Sherfield.Sherfieid, pamiętam ją.Musiała nosić aparat na zębach.Nazywano go chyba klamrami.Ciągle go wyjmowała.Mówiła, że nie może z nim wytrzymać.Edie Crone, Margaret Dickson.Większość z nich miała ładny charakter pisma.Lepszy niż dzisiejsze dziewczęta.Zupełnie nie potrafię odczytać listów od mojej bratanicy.Jej pismo przypomina hieroglify.Większości słów mogę się tylko domyślać.Mollie Short.Tak.jąkała się.Przypomina mi się cala przeszłość.- Chyba nie zostało ich wiele, to znaczy.- Tuppence urwała, bojąc się, że popełni nietakt.- Pewnie myślisz, że większość już nie żyje, moja droga.Cóż, masz rację.Większość umarła, ale nie wszyscy.Żyje jeszcze sporo osób, z którymi łączyło mnie.powiedzmy, wspólne dzieciństwo.Nie mieszkają tutaj, ponieważ ówczesne dziewczęta na ogół wychodziły za mąż i przeprowadzały się.Ich mężowie albo służyli w wojsku i stacjonowali za granicą, albo pracowali w innych miastach.Moje dwie najstarsze koleżanki mieszkają w Northumberland.Tak, ten sztambuch jest bardzo interesujący.- Czy Parkinsonowie już tu wtedy nie mieszkali? Nigdzie nie widzę ich nazwiska.- Och, nie.Pamiętnik pochodzi z późniejszych czasów.Chce pani dowiedzieć się czegoś o Parkinsonach?- Właściwie to czysta ciekawość - odparła Tuppence.- Nic więcej.Kiedy przeglądałam stare rzeczy, zaciekawił mnie ich chłopiec, Alexander Parkinson, a kiedy kilka dni temu spacerowałam po cmentarzu, zauważyłam.że zmarł młodo i to mnie zastanowiło.- Rzeczywiście, młodo umarł - powiedziała pani Griffin.- Każdy uważał, że to smutne.Był bardzo inteligentny i wszyscy przepowiadali mu świetną przyszłość.Nie zmarł w wyniku jakiejś choroby, chyba zatruł się w czasie pikniku.Tak mówiła mi pani Henderson.Dobrze pamięta Parkinsonów.- Pani Henderson? - Tuppence podniosła wzrok.- Nie zna jej pani.Mieszka w domu opieki, który nazywa się Meadowside.To jakieś dwanaście, piętnaście mil stąd.Powinna się pani do niej wybrać.Może wiele opowiedzieć o domu, który kupiliście.Wtedy nazywał się Jaskółcze Gniazdo.Dzisiaj ma chyba inną nazwę?- Wawrzyny.- Pani Henderson jest starsza ode mnie, choć sama była najmłodszym dzieckiem w całkiem licznej rodzinie.Niegdyś pracowała jako guwernantka.Potem została pielęgniarką i damą do towarzystwa pani Beddingfield, właścicielki Jaskółczego Gniazda, to znaczy Wawrzynów.Bardzo lubi opowiadać o starych czasach.Naprawdę powinna ją pani odwiedzić.- Chyba nic chciałaby.- Ależ jestem pewna, że chciałaby.Proszę do niej pojechać.Niech pani jej powie, że ja to zaproponowałam.Pamięta mnie i moją siostrę Rosemary.Sama ją czasem odwiedzam, choć nie przez ostatnie lata, bo nie bardzo mogę się poruszać.Może też pani pojechać do pani Hendley.Mieszka w.jak to się teraz nazywa? Chyba Dom Pod Jabłonią.To też dom opieki.Niezupełnie tej samej klasy, ale jest dobrze prowadzony, a pensjonariusze sporo plotkują.Na pewno ucieszą się z odwiedzin.Wie pani.wizyty przełamują monotonię.ROZDZIAŁ TRZECITommy i Tuppence porównują notatki- Wyglądasz na zmęczoną - zauważył Tommy.kiedy po obiedzie przenieśli się do saloniku, gdzie Tuppence opadła na fotel, wzdychając kilkakrotnie i na koniec ziewając.- Zmęczona? Konam ze zmęczenia.- Co robiłaś? Mam nadzieję, że nie pracowałaś w ogrodzie?- Nie przepracowałam się fizycznie - powiedziała chłodno Tuppence.- Robiłam to, co ty.Zastanawiałam się.- To też wyczerpuje - zauważył Tommy.- Nad czym konkretnie? Przedwczoraj nie dowiedziałaś się zbyt wiele od pani Griffin, jak sądzę?- Wręcz przeciwnie.Nie dowiedziałam się wiele od pierwszej osoby, którą mi poleciła.Choć w pewnym sensie całkiem sporo.Otworzyła torebkę, zaczęła szarpać się ze sporych rozmiarów notesem, który wreszcie wyjęła.- Za każdym razem robiłam sobie notatki.Zabrałam też ze sobą jedną z kart dań.- I co to dato?- Nie zapisywałam tu nazwisk, a raczej rzeczy, które mi mówiono.Wszyscy przejęli się widokiem starego menu.Najwyraźniej chodziło o jeden szczególny obiad, podczas którego goście bawili się świetnie, a jedzenie było wyśmienite.Takich potraw nie jedli wcześniej i prawdopodobnie po raz pierwszy próbowali sałatki z homarów.Słyszeli, że podaje się ją po pieczystym w najbogatszych i najbardziej wytwornych domach.- To nie budzi wielkich nadziei - zauważył Tommy.- Ależ tak.Dzięki temu, jak mówili, zawsze będą pamiętać tamten wieczór.Spytałam, dlaczego, a oni odpowiadali, że przez spis ludności.- Co takiego?- Na pewno wiesz, czym jest spis.Sami przechodziliśmy przez to w zeszłym roku.A może dwa lata temu? Pamiętasz, każdy musiał podpisać się albo złożyć ustne zeznanie.Trzeba było spisać nazwiska wszystkich, którzy danej nocy spali pod naszym dachem.Przecież wiesz.Kto spał u państwa piętnastego listopada? Albo sam spisujesz nazwiska, albo robią to twoi goście.Zapomniałam już.W każdym razie, tamtego dnia przeprowadzano spis ludności i trzeba było powiedzieć, kto śpi w Wawrzynach.Na przyjęciu było mnóstwo osób i wszyscy rozmawiali o spisie.Mówiono, że to bardzo niesprawiedliwe i głupie, że powinno się z tym skończyć, gdyż trzeba było podawać zbyt intymne szczegóły: że ma się dzieci i męża albo że nie ma się męża, ale ma się dzieci.Trudno było to uznać za przyjemne, zwłaszcza w tamtych czasach.Każdy był poirytowany.Nie chodziło im o poprzednie spisy, wcześniej nikt się nimi nie przejmował.Po prostu przeprowadzano je i już.- Ten spis mógłby się nam przydać, gdybyś znała dokładną datę - zauważył Tommy.- To znaczy, że mógłbyś odszukać go w archiwum?- Oczywiście.Wystarczy znać odpowiednich ludzi.- Moi rozmówcy pamiętali Mary Jordan.Wydawała się miłą dziewczyną i wszyscy ją lubili.Nigdy nie uwierzyliby, że.Wiesz, jak to się mówi.Podobno była pół-Niemką i ci, którzy ją zatrudnili, powinni byli zachować większą ostrożność.Tuppence odstawiła filiżankę po kawie i oparła się wygodniej.- Dowiedziałaś się czegoś konkretnego? - spytał Tommy.- Raczej nie, chociaż.Cóż, ci staruszkowie coś tam wiedzieli.Większość słyszała od starszych krewnych.Opowieści o tym, gdzie coś schowano lub znaleziono.Ponoć w jakiejś chińskiej wazie ukryto testament.Schowano też coś w Oksfordzie czy w Cambridge, choć nie rozumiem, jak można by tam cokolwiek ukryć.- Może czyjś bratanek tam studiował - podsunął Tommy - i zabrał coś ze sobą na uczelnię.- Możliwe, ale mało prawdopodobne.- Czy ktoś mówił coś konkretnego o Mary Jordan?- Tylko plotki.Nikt nie miał dowodów, że była niemieckiem szpiegiem.Słyszeli o niej od swoich babć, ciotek, sióstr, kuzynów albo przyjaciela wuja Johna, który służył w marynarce i wiedział wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •