[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatoczył się i pole-ciał w boczną uliczkę.Obejrzał się za siebie, by zobaczyć, jaknieznajomy wyciąga pistolet z długą grubą lufą i unosi go, celującmu w czoło.Alvin Adams zdążył jeszcze pomyśleć, że już nigdywięcej nie poczuje bólu głowy.- Rany boskie, Harmon, czemu zabiłeś Adamsa? - odezwał się głosw słuchawce.- %7łeby go uciszyć.- A komu miałby cokolwiek wypaplać? Oni go tylko przeku-pili, na rany Chrystusa.A on podał ci nazwisko.- W słuchawce128rozległo się głębokie westchnienie - Od tej pory niech prawnikwykonuje robotę za ciebie.%7ładnych zabójstw na własną rękę, czyto jasne? I pamiętaj, jest tylko jedna osoba, którą chcemy uśmiercić.Rozdział 7.Andy Prescott odwrócił się do pasażera, który siedział z tyłu.- A co byś powiedział na kąpiel w rzece po lunchu?Max zaszczekał, jakby chciał powiedzieć: Tak! Podoba mi sięten pomysł!.Był sobotni ranek.Andy jechał stumpjumperem, kierując się napołudnie drogą numer 12.Drewnianą sowę zapakował do plecaka iteraz jej głowa sterczała nad jego ramieniem, jakby podziwiałakrajobraz.Max siedział w foteliku, który Andy przymocował nadtylnym kołem.Obydwaj mieli na głowach kaski.Andy lubił podróżować wiejskimi drogami.Powietrze byłoczystsze niż w mieście, oko cieszyły piękne widoki, a ryzyko spo-tkania z piratami drogowymi znacznie malało.Chociaż zdarzały sięwyjątki.Max warknął ostrzegawczo.Usłyszał coś wcześniej, ale pochwili również do uszu Andy'ego dobiegł ryk potężnego silnika.Obejrzał się za siebie.Zza zakrętu wyłoniła się czarna półcięża-rówka, która pędziła w ich stronę z zawrotną prędkością.Nie był tostandardowy pikap, lecz terenówka z napędem na cztery koła,szerokimi oponami, orurowanym przodem i podniesionym zawie-szeniem.Wyglądała jak czołg Abrams pędzący po wąskiej drodze.Andy odbił kierownicą i spiął się w sobie, stawiając opór sil-nemu podmuchowi, który uderzył go, gdy samochód przemknął130obok.Kierowca naciskał klakson jak dziecko, które cieszy się znowej zabawki.Andy musiał podeprzeć się nogą, aby nie upaść.Miał ochotę pokazać szaleńcowi środkowy palec, ale przypomniałsobie, że nowe przepisy pozwalają Teksańczykom wozić ze sobąbroń, przypuszczalnie do ochrony przed złodziejami samochodów.Właściciel tej terenówki był niewątpliwie głupi, ale mógł równieżbyć uzbrojony, zatem Andy popedałował dalej.Licząca niecałe cztery tysiące mieszkańców miejscowość Wim-berley leży sześćdziesiąt pięć kilometrów na południowy zachód odAustin, w miejscu, gdzie droga lokalna numer 12 spotyka się zrzeczką Cypress Creek.Jest na tyle oddalona od uczęszczanychszlaków, by uniknąć losu podmiejskiej sypialni, lecz na tyle blisko,by przyciągnąć twórcze osobowości z Austin.Już dawno Wim-berley stało się idylliczną osadą zamieszkiwaną przez artystów,którzy parają się rzezbą, muzyką, pisarstwem, kowalstwem, dmu-chaniem szkła i paleniem trawki.Jane Prescott odziedziczyła dwadzieścia hektarów ziemi naobrzeżach Wimberley, zanim jeszcze miejsce to zostało odkryteprzez mieszczuchów, którzy mają dość miasta.Odkąd jednak za-częli oni wyprowadzać się na wieś, ceny gruntów poważnie wzro-sły.Działka matki Andy'ego mogłaby przynieść teraz milionowyzysk, gdyby zechciała ją sprzedać.Ale nie chciała.Handlarzenieruchomości plasowali się na jej liście tuż za trenerami drużynfutbolowych.Niemniej wraz z wartością ziemi podniosła się rów-nież stawka podatku gruntowego.Jego dziadkowie hodowali bydło,więc korzystali z ulgi przysługującej rolnikom i płacili zaledwiekilkaset dolarów rocznie.Ponieważ matka Andy'ego odżegnywała131się od jedzenia wołowiny, założyła wraz z mężem fermę strusi.Andy pchnął furtkę zwieńczoną drutem kolczastym.Kilkawysokich na dwa i pół metra ptaków o wadze dochodzącej do stuosiemdziesięciu kilogramów ruszyło w jego stronę, aby się przy-witać.Odpędził je, przeprowadził rower przez furtkę, którą potemza sobą zamknął, i pojechał żwirową alejka w stronę domu.W cieniu wysokich dębów stał wiekowy, piętrowy wiejski domz przestronną werandą, na której Andy bawił się w dzieciństwie.System rynien i zbiorników pozwalał na gromadzenie deszczówkisłużącej do nawadniania ziemi, a panele słoneczne chłonęły energiępłynącą z nieba, wytwarzając energię elektryczną.Ojciec Andy'egoz radością witał nadejście letnich miesięcy, kiedy sprzedawałelektrowni nadwyżkę prądu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Zatoczył się i pole-ciał w boczną uliczkę.Obejrzał się za siebie, by zobaczyć, jaknieznajomy wyciąga pistolet z długą grubą lufą i unosi go, celującmu w czoło.Alvin Adams zdążył jeszcze pomyśleć, że już nigdywięcej nie poczuje bólu głowy.- Rany boskie, Harmon, czemu zabiłeś Adamsa? - odezwał się głosw słuchawce.- %7łeby go uciszyć.- A komu miałby cokolwiek wypaplać? Oni go tylko przeku-pili, na rany Chrystusa.A on podał ci nazwisko.- W słuchawce128rozległo się głębokie westchnienie - Od tej pory niech prawnikwykonuje robotę za ciebie.%7ładnych zabójstw na własną rękę, czyto jasne? I pamiętaj, jest tylko jedna osoba, którą chcemy uśmiercić.Rozdział 7.Andy Prescott odwrócił się do pasażera, który siedział z tyłu.- A co byś powiedział na kąpiel w rzece po lunchu?Max zaszczekał, jakby chciał powiedzieć: Tak! Podoba mi sięten pomysł!.Był sobotni ranek.Andy jechał stumpjumperem, kierując się napołudnie drogą numer 12.Drewnianą sowę zapakował do plecaka iteraz jej głowa sterczała nad jego ramieniem, jakby podziwiałakrajobraz.Max siedział w foteliku, który Andy przymocował nadtylnym kołem.Obydwaj mieli na głowach kaski.Andy lubił podróżować wiejskimi drogami.Powietrze byłoczystsze niż w mieście, oko cieszyły piękne widoki, a ryzyko spo-tkania z piratami drogowymi znacznie malało.Chociaż zdarzały sięwyjątki.Max warknął ostrzegawczo.Usłyszał coś wcześniej, ale pochwili również do uszu Andy'ego dobiegł ryk potężnego silnika.Obejrzał się za siebie.Zza zakrętu wyłoniła się czarna półcięża-rówka, która pędziła w ich stronę z zawrotną prędkością.Nie był tostandardowy pikap, lecz terenówka z napędem na cztery koła,szerokimi oponami, orurowanym przodem i podniesionym zawie-szeniem.Wyglądała jak czołg Abrams pędzący po wąskiej drodze.Andy odbił kierownicą i spiął się w sobie, stawiając opór sil-nemu podmuchowi, który uderzył go, gdy samochód przemknął130obok.Kierowca naciskał klakson jak dziecko, które cieszy się znowej zabawki.Andy musiał podeprzeć się nogą, aby nie upaść.Miał ochotę pokazać szaleńcowi środkowy palec, ale przypomniałsobie, że nowe przepisy pozwalają Teksańczykom wozić ze sobąbroń, przypuszczalnie do ochrony przed złodziejami samochodów.Właściciel tej terenówki był niewątpliwie głupi, ale mógł równieżbyć uzbrojony, zatem Andy popedałował dalej.Licząca niecałe cztery tysiące mieszkańców miejscowość Wim-berley leży sześćdziesiąt pięć kilometrów na południowy zachód odAustin, w miejscu, gdzie droga lokalna numer 12 spotyka się zrzeczką Cypress Creek.Jest na tyle oddalona od uczęszczanychszlaków, by uniknąć losu podmiejskiej sypialni, lecz na tyle blisko,by przyciągnąć twórcze osobowości z Austin.Już dawno Wim-berley stało się idylliczną osadą zamieszkiwaną przez artystów,którzy parają się rzezbą, muzyką, pisarstwem, kowalstwem, dmu-chaniem szkła i paleniem trawki.Jane Prescott odziedziczyła dwadzieścia hektarów ziemi naobrzeżach Wimberley, zanim jeszcze miejsce to zostało odkryteprzez mieszczuchów, którzy mają dość miasta.Odkąd jednak za-częli oni wyprowadzać się na wieś, ceny gruntów poważnie wzro-sły.Działka matki Andy'ego mogłaby przynieść teraz milionowyzysk, gdyby zechciała ją sprzedać.Ale nie chciała.Handlarzenieruchomości plasowali się na jej liście tuż za trenerami drużynfutbolowych.Niemniej wraz z wartością ziemi podniosła się rów-nież stawka podatku gruntowego.Jego dziadkowie hodowali bydło,więc korzystali z ulgi przysługującej rolnikom i płacili zaledwiekilkaset dolarów rocznie.Ponieważ matka Andy'ego odżegnywała131się od jedzenia wołowiny, założyła wraz z mężem fermę strusi.Andy pchnął furtkę zwieńczoną drutem kolczastym.Kilkawysokich na dwa i pół metra ptaków o wadze dochodzącej do stuosiemdziesięciu kilogramów ruszyło w jego stronę, aby się przy-witać.Odpędził je, przeprowadził rower przez furtkę, którą potemza sobą zamknął, i pojechał żwirową alejka w stronę domu.W cieniu wysokich dębów stał wiekowy, piętrowy wiejski domz przestronną werandą, na której Andy bawił się w dzieciństwie.System rynien i zbiorników pozwalał na gromadzenie deszczówkisłużącej do nawadniania ziemi, a panele słoneczne chłonęły energiępłynącą z nieba, wytwarzając energię elektryczną.Ojciec Andy'egoz radością witał nadejście letnich miesięcy, kiedy sprzedawałelektrowni nadwyżkę prądu [ Pobierz całość w formacie PDF ]