[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ja rozumiem - powiedział cicho Richard.Rozległ się dzwonek.Na zewnątrz zadudniły kroki biegnących chłopców.Poranne nabożeństwo.Na myśl o tym Jonathan poczuł mdłości.Znów pojawi-ły się łzy.Ukrył twarz w dłoniach, wstydząc się swojej słabości.70- W porządku - rzekł cicho Richard.- Możesz płakać, jeśli chcesz.Nieprzeszkadza mi to.Jonathan otarł łzy.- Co z Wheatleyem? Odebrali mu ferie?- Narazie.- Jak to na razie? - spytał Jonathan podnosząc wzrok.- Jego rodzice należą do Rady Szkoły.Pakują tysiące funtów w odnawia-nie sali gimnastycznej, tej katowni.Wheatley zadzwoni do mamusi i poskarżysię, jaka to wielka niesprawiedliwość go spotkała; wtedy mamusia zadzwoni dodyrektora i da mu do zrozumienia, że sponsorowanie może się skończyć, jeśliJames nie będzie mógł przyjechać na ferie.- Myślisz, że im się to uda?Richard uniósł brwi.- Możesz mi wierzyć.W piątek Wheatley będzie się pakował razem zewszystkimi.Te słowa, wypowiedziane w dobrej wierze, zabolały Jonathana jak najgor-szy cios.Wyciągnął dłoń, w której trzymał zwinięty list od ojca.Richard otwo-rzył go, przeczytał i gwizdnął z cicha przez zęby.- I co? Pojedziesz do matki?- Tak.A co mi pozostaje?- Mógłbyś pojechać do mnie.- Do ciebie? - Ta nieoczekiwana propozycja zaskoczyła Jonathana.Richard skinął głową.- Jeśli chcesz.- Jonathan milczał.- A więc?Nie wiedział, co odpowiedzieć.Perspektywa spędzenia ferii z Richardempociągała Jonathana, ale też w jakiś sposób niepokoiła.- Chcesz? - powtórzył pytanie Richard.- Nie mogę.- Dlaczego nie? Wolisz zobaczyć się z matką?Jonathan potrząsnął głową.- Zrozumiałbym, gdybyś odmówił z takiego powodu.W końcu nie mamyzbyt wielu okazji do wyjazdu.- Nie o to chodzi.Ferie już za trzy dni.Nie zdążyłbyś uprzedzić rodziny.- Zdążyłbym.- To byłoby niezręczne.Nie chciałbym się narzucać.Jonathan próbował się wymówić, ale ucieszył się, gdy Richard zaopo-nował:- Wszystko będzie dobrze, nie martw się.Zadzwonię do nich po obiedzie.No to co, jedziesz?Jonathan nie miał już argumentów.- Tak.Richard uśmiechnął się.- Dobrze.Jonathan czuł na sobie baczne spojrzenie Richarda.Przeniósł wzrok na kart-kę papieru, którą Richard trzymał w dłoni.71- Ona wygra, prawda? Tak jak powiedziałeś.- Jeszcze nie wygrała.- Ale wygra.- Nie wygra, jeśli jej pozwolisz.- Wydaje ci się, że to takie łatwe?- Bo to jest łatwe.- Ciągle tak mówisz, a to nieprawda.Nie chciałem, żeby Ackerley wygrał.On wiedział, że to nie ja zrobiłem ten rysunek na tablicy, ale wcale go to nieobchodziło.Chciał, żeby mnie ukarali.A Wheatley siedział sobie i patrzył.Wy-dałem Wheatleya, bo nie chciałem, żeby uszło mu to płazem.Ale Wheatleyowinic się nie stanie, a Ackerley będzie się cieszył, że skarżypyta dostał za swoje.|A więc oni mimo wszystko zwyciężają.- A ty zgadzasz się na to - rzekł cicho Richard.Te słowa dotknęły Jonathana.- Wcale się nie zgadzam!- Zgadzasz się.Jak zawsze.Jonathan żachnął się.- A co mam zrobić?! To oni mają władzę.Taki jest ten system, nie można|z nim walczyć.- Można.Ja walczę.Bez przerwy.- Ty to co innego!- Ty też mógłbyś walczyć.- Nie mógłbym.Nie jestem taki jak ty.- Nie - rzekł cicho Richard.- Ale chcesz być.- Samo pragnienie nie wystarczy.- Wystarczy, jeśli będziesz pragnął wystarczająco mocno.Jeśli przesta-niesz godzić się na wszystko i pozwalać im zwyciężać.To zależy od ciebie.Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.- Czego ty chcesz? - spytał Richard.- Czego chcesz naprawdę?- Chcę być taki jak ty - odparł cicho Jonathan.- Oddałbym wszystko, żeby \taki być.- A więc pomogę ci w tym.Pokażę ci, jak zwyciężać.A wtedy nikt, aniAckerley, ani Wheatley, ani twoja macocha, ani nikt inny już cię nie zrani.Oczy Richarda rozbłysły.Jonathan spojrzał w ten blask i ogarnął go strach.Nagle Richard się uśmiechnął, jakby mówił: Wszystko będzie dobrze".Jonathan ufał mu, więc odsunął strach i także się uśmiechnął.6Dwór Upchurch Hall stanowił siedzibę rodu Rokebych od ponad trzystu lat.Był to siedemnastowieczny budynek z szarego kamienia, z olbrzymimioknami we wnękach i licznymi kominami sterczącymi w górę jak wyprostowa-ne palce.Kamień, pociemniały i zniszczony w ciągu wieków przez żywioły,72przydawał domowi wiekowego dostojeństwa.Wzdłuż podjazdu ciągnęły siędobrze utrzymane trawniki.Na tyłach rósł dziki las, osłaniający domostwo przedostrym wiatrem wiejącym od Morza Północnego.Jonathan siedział przy oknie sypialni Richarda, który rozłożył się na łóżkui czytał książkę.Pan Rokeby w swoim gabinecie zmagał się z krzyżówką z Ti-mesa".Przez okno Jonathan widział, jak pani Rokeby, starannie otulona płasz-czem przeciwdeszczowym, zatrzymuje się na chwilę, by zamienić parę słówz ogrodnikiem, a potem wsiada do samochodu i odjeżdża.%7łycie w UpchurchHall toczyło się swoim normalnym trybem.Tylko że życie w Upchurch Hall nie miało w sobie nic normalnego.Dotarli tutaj w deszczowy wieczór dwa dni temu.Jonathan czekał na scho-dach internatu Abbey House z walizką w dłoni, a obok stał dziwnie osowiałyRichard.Inni chłopcy kręcili się tu i tam, pokrzykując i śmiejąc w oczekiwaniuna rodziców.Kątem oka Jonathan spostrzegł też kilku takich, których rodzice,przebywający za granicą, nie mogli przyjechać, a ponieważ żaden z kolegównie zaprosił ich do siebie, musieli spędzić ferie w internacie; szli teraz do sto-łówki, by w samotności zjeść kolację, ten widok wzbudził w nim poczucie winy,jak gdyby ponosił odpowiedzialność za ich smutny los.Richard szturchnął Jonathana w bok, gdy wśród samochodów na podjez-dzie ukazał się biały bentley.Za kierownicą siedział mężczyzna w średnim wieku.Richard przedstawił go jako Jessopa.Kierowca wyjaśnił, że pani Rokeby za-mierzała przyjechać osobiście, ale żona burmistrza złożyła jej nieoczekiwanąwizytę, więc musiała zostać w domu.Wsiedli do samochodu.Po godzinie jazdy w ciemności i deszczu znalezli się przed wysoką żelaznąbramą.Jessop skręcił i samochód łagodnie wtoczył się na kamienny podjazd.Oczom zdumionego Jonathana ukazał się zarys olbrzymiego domu Richarda.Ten pałac należał do innego świata niż nędzny szeregowiec na przedmieściachLeeds, gdzie mieszkał z matką.Jonathana ogarnęła panika: przecież on nie matutaj czego szukać.Rodzina Richarda po prostu go wyśmieje.Popełnił głup-stwo, przyjmując zaproszenie.Pan i pani Rokeby czekali na ganku, aby przywitać gości.Pan Rokeby, wy-soki, atletycznie zbudowany mężczyzna, nosił się z wojskową sztywnością.Uści-snął dłoń Richarda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Ja rozumiem - powiedział cicho Richard.Rozległ się dzwonek.Na zewnątrz zadudniły kroki biegnących chłopców.Poranne nabożeństwo.Na myśl o tym Jonathan poczuł mdłości.Znów pojawi-ły się łzy.Ukrył twarz w dłoniach, wstydząc się swojej słabości.70- W porządku - rzekł cicho Richard.- Możesz płakać, jeśli chcesz.Nieprzeszkadza mi to.Jonathan otarł łzy.- Co z Wheatleyem? Odebrali mu ferie?- Narazie.- Jak to na razie? - spytał Jonathan podnosząc wzrok.- Jego rodzice należą do Rady Szkoły.Pakują tysiące funtów w odnawia-nie sali gimnastycznej, tej katowni.Wheatley zadzwoni do mamusi i poskarżysię, jaka to wielka niesprawiedliwość go spotkała; wtedy mamusia zadzwoni dodyrektora i da mu do zrozumienia, że sponsorowanie może się skończyć, jeśliJames nie będzie mógł przyjechać na ferie.- Myślisz, że im się to uda?Richard uniósł brwi.- Możesz mi wierzyć.W piątek Wheatley będzie się pakował razem zewszystkimi.Te słowa, wypowiedziane w dobrej wierze, zabolały Jonathana jak najgor-szy cios.Wyciągnął dłoń, w której trzymał zwinięty list od ojca.Richard otwo-rzył go, przeczytał i gwizdnął z cicha przez zęby.- I co? Pojedziesz do matki?- Tak.A co mi pozostaje?- Mógłbyś pojechać do mnie.- Do ciebie? - Ta nieoczekiwana propozycja zaskoczyła Jonathana.Richard skinął głową.- Jeśli chcesz.- Jonathan milczał.- A więc?Nie wiedział, co odpowiedzieć.Perspektywa spędzenia ferii z Richardempociągała Jonathana, ale też w jakiś sposób niepokoiła.- Chcesz? - powtórzył pytanie Richard.- Nie mogę.- Dlaczego nie? Wolisz zobaczyć się z matką?Jonathan potrząsnął głową.- Zrozumiałbym, gdybyś odmówił z takiego powodu.W końcu nie mamyzbyt wielu okazji do wyjazdu.- Nie o to chodzi.Ferie już za trzy dni.Nie zdążyłbyś uprzedzić rodziny.- Zdążyłbym.- To byłoby niezręczne.Nie chciałbym się narzucać.Jonathan próbował się wymówić, ale ucieszył się, gdy Richard zaopo-nował:- Wszystko będzie dobrze, nie martw się.Zadzwonię do nich po obiedzie.No to co, jedziesz?Jonathan nie miał już argumentów.- Tak.Richard uśmiechnął się.- Dobrze.Jonathan czuł na sobie baczne spojrzenie Richarda.Przeniósł wzrok na kart-kę papieru, którą Richard trzymał w dłoni.71- Ona wygra, prawda? Tak jak powiedziałeś.- Jeszcze nie wygrała.- Ale wygra.- Nie wygra, jeśli jej pozwolisz.- Wydaje ci się, że to takie łatwe?- Bo to jest łatwe.- Ciągle tak mówisz, a to nieprawda.Nie chciałem, żeby Ackerley wygrał.On wiedział, że to nie ja zrobiłem ten rysunek na tablicy, ale wcale go to nieobchodziło.Chciał, żeby mnie ukarali.A Wheatley siedział sobie i patrzył.Wy-dałem Wheatleya, bo nie chciałem, żeby uszło mu to płazem.Ale Wheatleyowinic się nie stanie, a Ackerley będzie się cieszył, że skarżypyta dostał za swoje.|A więc oni mimo wszystko zwyciężają.- A ty zgadzasz się na to - rzekł cicho Richard.Te słowa dotknęły Jonathana.- Wcale się nie zgadzam!- Zgadzasz się.Jak zawsze.Jonathan żachnął się.- A co mam zrobić?! To oni mają władzę.Taki jest ten system, nie można|z nim walczyć.- Można.Ja walczę.Bez przerwy.- Ty to co innego!- Ty też mógłbyś walczyć.- Nie mógłbym.Nie jestem taki jak ty.- Nie - rzekł cicho Richard.- Ale chcesz być.- Samo pragnienie nie wystarczy.- Wystarczy, jeśli będziesz pragnął wystarczająco mocno.Jeśli przesta-niesz godzić się na wszystko i pozwalać im zwyciężać.To zależy od ciebie.Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.- Czego ty chcesz? - spytał Richard.- Czego chcesz naprawdę?- Chcę być taki jak ty - odparł cicho Jonathan.- Oddałbym wszystko, żeby \taki być.- A więc pomogę ci w tym.Pokażę ci, jak zwyciężać.A wtedy nikt, aniAckerley, ani Wheatley, ani twoja macocha, ani nikt inny już cię nie zrani.Oczy Richarda rozbłysły.Jonathan spojrzał w ten blask i ogarnął go strach.Nagle Richard się uśmiechnął, jakby mówił: Wszystko będzie dobrze".Jonathan ufał mu, więc odsunął strach i także się uśmiechnął.6Dwór Upchurch Hall stanowił siedzibę rodu Rokebych od ponad trzystu lat.Był to siedemnastowieczny budynek z szarego kamienia, z olbrzymimioknami we wnękach i licznymi kominami sterczącymi w górę jak wyprostowa-ne palce.Kamień, pociemniały i zniszczony w ciągu wieków przez żywioły,72przydawał domowi wiekowego dostojeństwa.Wzdłuż podjazdu ciągnęły siędobrze utrzymane trawniki.Na tyłach rósł dziki las, osłaniający domostwo przedostrym wiatrem wiejącym od Morza Północnego.Jonathan siedział przy oknie sypialni Richarda, który rozłożył się na łóżkui czytał książkę.Pan Rokeby w swoim gabinecie zmagał się z krzyżówką z Ti-mesa".Przez okno Jonathan widział, jak pani Rokeby, starannie otulona płasz-czem przeciwdeszczowym, zatrzymuje się na chwilę, by zamienić parę słówz ogrodnikiem, a potem wsiada do samochodu i odjeżdża.%7łycie w UpchurchHall toczyło się swoim normalnym trybem.Tylko że życie w Upchurch Hall nie miało w sobie nic normalnego.Dotarli tutaj w deszczowy wieczór dwa dni temu.Jonathan czekał na scho-dach internatu Abbey House z walizką w dłoni, a obok stał dziwnie osowiałyRichard.Inni chłopcy kręcili się tu i tam, pokrzykując i śmiejąc w oczekiwaniuna rodziców.Kątem oka Jonathan spostrzegł też kilku takich, których rodzice,przebywający za granicą, nie mogli przyjechać, a ponieważ żaden z kolegównie zaprosił ich do siebie, musieli spędzić ferie w internacie; szli teraz do sto-łówki, by w samotności zjeść kolację, ten widok wzbudził w nim poczucie winy,jak gdyby ponosił odpowiedzialność za ich smutny los.Richard szturchnął Jonathana w bok, gdy wśród samochodów na podjez-dzie ukazał się biały bentley.Za kierownicą siedział mężczyzna w średnim wieku.Richard przedstawił go jako Jessopa.Kierowca wyjaśnił, że pani Rokeby za-mierzała przyjechać osobiście, ale żona burmistrza złożyła jej nieoczekiwanąwizytę, więc musiała zostać w domu.Wsiedli do samochodu.Po godzinie jazdy w ciemności i deszczu znalezli się przed wysoką żelaznąbramą.Jessop skręcił i samochód łagodnie wtoczył się na kamienny podjazd.Oczom zdumionego Jonathana ukazał się zarys olbrzymiego domu Richarda.Ten pałac należał do innego świata niż nędzny szeregowiec na przedmieściachLeeds, gdzie mieszkał z matką.Jonathana ogarnęła panika: przecież on nie matutaj czego szukać.Rodzina Richarda po prostu go wyśmieje.Popełnił głup-stwo, przyjmując zaproszenie.Pan i pani Rokeby czekali na ganku, aby przywitać gości.Pan Rokeby, wy-soki, atletycznie zbudowany mężczyzna, nosił się z wojskową sztywnością.Uści-snął dłoń Richarda [ Pobierz całość w formacie PDF ]