[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu zagalopował się.Ona chwyta lirę i staje, potrząsając nią w jegokierunku. Gdyby nie to, że nastrojenie jej jest taką sztuką, miałbyś ją już na swoim łbie.I nie próbuj nawet dyskutować! Jeszcze jedno słowo i koniec! Przez krótką,zatrważającą chwilę wydaje się, że spełni swą grozbę, nie licząc się z konsekwencjami.Lecz opuszcza lirę. W ciągu czterech tysięcy lat nigdy nie spotkałam się z takąarogancją.Takim bluznierstwem! Ja nie inspiruję pornografii.Nigdy mi się to niezdarzyło.A co do tego drugiego odrażającego słowa.każdy wie, że moją wyróżniającącechą jest święta niewinność.i czy raz na zawsze przestaniesz wpatrywać się w mojesutki! On gorączkowo na powrót przenosi oczy na dywan.Ona wpatruje się wniego, potem w lirę, potem znowu w niego. Jestem niesłychanie zła. On kiwagłową. Nieśmiertelnie obrażona.Pomijając wszystko inne, zdajesz się zapominać,czyją jestem córką. On szybko podnosi wzrok i zaprzecza ruchem głowy.Nieuspokaja jej to. Nic na to nie poradzę, że jest, kim jest.Staję na głowie, byzachowywać się jak jedno z was.By nie być snobką, nie szukać pomocy u tatusia jakjakaś mała bogata dziewczynka. Urażonym wzrokiem spogląda na dywan u swychstóp. A ty próbujesz wykorzystać moją uczciwość, to, że próbuję być na bieżąco.Dąsa się. Chciałabym zobaczyć, jak ty próbujesz być wiecznie młody, mając nakarku tysiąclecia, i to w tym samym czasie.Na tyle, na ile pozwala mu na to jego milczenie, próbuje wyrazić najszczerszewspółczucie.Ona przypatruje mu się jeszcze przez długą chwilę, po czym nagleodwraca się i ponownie siada na krawędzi łóżka, trzymając lirę na kolanach.Zaczynanerwowo wodzić palcem po zdobieniach na jednym z jej wygiętych ramion. W porządku.Być może nie mam pojęcia, w jaki sposób; być może na skutekzle pojętego poczucia odpowiedzialności zasugerowałam ci jakimś słowem pewiennowy rodzaj związku między nami.Jednak ja widziałam w tym jedynie interesującą,współczesną wariację na odwieczny temat.Coś dla wykształconych czytelników.Niete obscena. Kiwa głową w stronę wezgłowia. Myślałam, że na początek będzieszprzynajmniej miał dość rozumu, by zajrzeć do kilku klasycznych tekstów. Jej palecobsesyjnie wędruje w górę i dół strojnej złotem łabędziej szyi liry. To jestniesprawiedliwe.Nie jestem kołtunem.I poniżające.Gdyby moja nieszczęsna rodzinato widziała. Jej głos staje się coraz bardziej bolesny. Oni i tak sądzą, że towszystko jest jednym wielkim dowcipem.Wszystko przez to, że wydawało mi się, żejestem przebiegła, układając miłosne strofy, kiedy ciągnęłyśmy losy.A potem dostałami się na dokładkę cała powieść.Muszę pracować dziesięć razy ciężej niż pozostałemuzy razem wzięte. Zamyśliła się nad swoją krzywdą. Oczywiście, cały tengatunek to jeden wielki bajzel.Zmierć powieści, śmiechu warte.Modlę się, żeby takbyło.Krzyż na drogę. Znowu milknie. Tego nienawidzę w tym zgniłym kraju.AAmeryka jest jeszcze gorsza.Przynajmniej Francuzi robią coś, by uśmiercić tę jednąwielką bzdurę raz na zawsze.On wstaje.Ona siedzi z pochyloną głową; potem odrzuca lirę na bok.Po chwilisięga po swój wianek z kwiatów, zdejmuje go i z nadąsaną miną zaczyna się nimbawić. Nie wiem, po co mówię ci to wszystko.Przecież i tak masz to gdzieś.On zbliża się ostrożnie, z wahaniem, po czym siada przy niej na łóżku.Lira leżypomiędzy nimi.Ona rzuca na instrument gorzkie spojrzenie. Wiem, że jest rozstrojona.Nienawidzę jej.Jak to się stało, że cały świat sięzasłuchał, kiedy ten mój głupkowaty kuzyn dał jeden ze swoich nie kończących siękoncertów, Bóg jeden raczy wiedzieć.Brzdęk, brzdęk, bęc, bęc.Wszystkich, którychznałam, usypiała przerazliwa nuda tych przedstawień. Skubie wianek, jakby to onbył temu winny. I to absurdalne okrycie.Nie myśl, że nie wiem, iż tylko udajesz, żeci się podoba.Rzuca mu ukradkiem zimne spojrzenie swych ciemnych oczu.Zwinia. Szarpie pączek róży. Nienawidzę cię. On czeka. A poza tym bardziejpodobały ci się cycki tej czarnej dziewczyny.On zaprzecza ruchem głowy. Jestem zdumiona, że w końcu nie wziąłeś i jej.Lub obu nas razem.Wyszarpuje z wianka kolejny pączek i zaczyna wyrywać z niego płatki, jeden podrugim. Dobrze rozwinięta; to mógł być ciekawy i mieszczący się w granicachdobrego smaku pomysł.Nie jestem nierozsądna.Nie oponowałabym przeciwkosubtelnym niuansom romantycznego uniesienia.Nie jestem tak do końcanieświadoma faktu, że ty jesteś mężczyzną, a ja kobietą.On odkłada lirę do tyłu i przysuwa się nieco ku niej. Nie myśl, że coś ci to pomoże.Ujmuje jej dłoń; ona próbuje ją wyswobodzić, lecz on nalega [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.W końcu zagalopował się.Ona chwyta lirę i staje, potrząsając nią w jegokierunku. Gdyby nie to, że nastrojenie jej jest taką sztuką, miałbyś ją już na swoim łbie.I nie próbuj nawet dyskutować! Jeszcze jedno słowo i koniec! Przez krótką,zatrważającą chwilę wydaje się, że spełni swą grozbę, nie licząc się z konsekwencjami.Lecz opuszcza lirę. W ciągu czterech tysięcy lat nigdy nie spotkałam się z takąarogancją.Takim bluznierstwem! Ja nie inspiruję pornografii.Nigdy mi się to niezdarzyło.A co do tego drugiego odrażającego słowa.każdy wie, że moją wyróżniającącechą jest święta niewinność.i czy raz na zawsze przestaniesz wpatrywać się w mojesutki! On gorączkowo na powrót przenosi oczy na dywan.Ona wpatruje się wniego, potem w lirę, potem znowu w niego. Jestem niesłychanie zła. On kiwagłową. Nieśmiertelnie obrażona.Pomijając wszystko inne, zdajesz się zapominać,czyją jestem córką. On szybko podnosi wzrok i zaprzecza ruchem głowy.Nieuspokaja jej to. Nic na to nie poradzę, że jest, kim jest.Staję na głowie, byzachowywać się jak jedno z was.By nie być snobką, nie szukać pomocy u tatusia jakjakaś mała bogata dziewczynka. Urażonym wzrokiem spogląda na dywan u swychstóp. A ty próbujesz wykorzystać moją uczciwość, to, że próbuję być na bieżąco.Dąsa się. Chciałabym zobaczyć, jak ty próbujesz być wiecznie młody, mając nakarku tysiąclecia, i to w tym samym czasie.Na tyle, na ile pozwala mu na to jego milczenie, próbuje wyrazić najszczerszewspółczucie.Ona przypatruje mu się jeszcze przez długą chwilę, po czym nagleodwraca się i ponownie siada na krawędzi łóżka, trzymając lirę na kolanach.Zaczynanerwowo wodzić palcem po zdobieniach na jednym z jej wygiętych ramion. W porządku.Być może nie mam pojęcia, w jaki sposób; być może na skutekzle pojętego poczucia odpowiedzialności zasugerowałam ci jakimś słowem pewiennowy rodzaj związku między nami.Jednak ja widziałam w tym jedynie interesującą,współczesną wariację na odwieczny temat.Coś dla wykształconych czytelników.Niete obscena. Kiwa głową w stronę wezgłowia. Myślałam, że na początek będzieszprzynajmniej miał dość rozumu, by zajrzeć do kilku klasycznych tekstów. Jej palecobsesyjnie wędruje w górę i dół strojnej złotem łabędziej szyi liry. To jestniesprawiedliwe.Nie jestem kołtunem.I poniżające.Gdyby moja nieszczęsna rodzinato widziała. Jej głos staje się coraz bardziej bolesny. Oni i tak sądzą, że towszystko jest jednym wielkim dowcipem.Wszystko przez to, że wydawało mi się, żejestem przebiegła, układając miłosne strofy, kiedy ciągnęłyśmy losy.A potem dostałami się na dokładkę cała powieść.Muszę pracować dziesięć razy ciężej niż pozostałemuzy razem wzięte. Zamyśliła się nad swoją krzywdą. Oczywiście, cały tengatunek to jeden wielki bajzel.Zmierć powieści, śmiechu warte.Modlę się, żeby takbyło.Krzyż na drogę. Znowu milknie. Tego nienawidzę w tym zgniłym kraju.AAmeryka jest jeszcze gorsza.Przynajmniej Francuzi robią coś, by uśmiercić tę jednąwielką bzdurę raz na zawsze.On wstaje.Ona siedzi z pochyloną głową; potem odrzuca lirę na bok.Po chwilisięga po swój wianek z kwiatów, zdejmuje go i z nadąsaną miną zaczyna się nimbawić. Nie wiem, po co mówię ci to wszystko.Przecież i tak masz to gdzieś.On zbliża się ostrożnie, z wahaniem, po czym siada przy niej na łóżku.Lira leżypomiędzy nimi.Ona rzuca na instrument gorzkie spojrzenie. Wiem, że jest rozstrojona.Nienawidzę jej.Jak to się stało, że cały świat sięzasłuchał, kiedy ten mój głupkowaty kuzyn dał jeden ze swoich nie kończących siękoncertów, Bóg jeden raczy wiedzieć.Brzdęk, brzdęk, bęc, bęc.Wszystkich, którychznałam, usypiała przerazliwa nuda tych przedstawień. Skubie wianek, jakby to onbył temu winny. I to absurdalne okrycie.Nie myśl, że nie wiem, iż tylko udajesz, żeci się podoba.Rzuca mu ukradkiem zimne spojrzenie swych ciemnych oczu.Zwinia. Szarpie pączek róży. Nienawidzę cię. On czeka. A poza tym bardziejpodobały ci się cycki tej czarnej dziewczyny.On zaprzecza ruchem głowy. Jestem zdumiona, że w końcu nie wziąłeś i jej.Lub obu nas razem.Wyszarpuje z wianka kolejny pączek i zaczyna wyrywać z niego płatki, jeden podrugim. Dobrze rozwinięta; to mógł być ciekawy i mieszczący się w granicachdobrego smaku pomysł.Nie jestem nierozsądna.Nie oponowałabym przeciwkosubtelnym niuansom romantycznego uniesienia.Nie jestem tak do końcanieświadoma faktu, że ty jesteś mężczyzną, a ja kobietą.On odkłada lirę do tyłu i przysuwa się nieco ku niej. Nie myśl, że coś ci to pomoże.Ujmuje jej dłoń; ona próbuje ją wyswobodzić, lecz on nalega [ Pobierz całość w formacie PDF ]