[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Użytkownik hełmu tworzy moc wewnątrz siebie samego.Wierzę, żemożna zwiększyć moc urządzenia poprzez czerpanie z jakiegoś zbiornika bólu, furii,mógłbym wręcz powiedzieć nienawiści. Powiedz to więc.Nienawiść.Rozumiem to słowo. Tak, nienawiść.W związku z tym przyszły mi do głowy pewne pomysły, panie,kiedy przypomniało mi się, co mówiłeś o swoim dzieciństwie.o ojcu.O wczesnym.nieszczęściu. Barjazid z trudem dobierał słowa, wyraznie rozumiał, że stąpa po grząskimgruncie.Rozumiał, że Mandralisca może nie chcieć, by przypominano mu rzeczy, któreniechcący wygadał tego dnia, kiedy z Barjazidem i Jacominem Halefice'em szli po targu.Jednak Mandralisca opanował się i gestem nakazał mu, by mówił dalej.Barjazid zrobił tonader zręcznie: posługując się napomknięciami, aluzją i eufemizmami, namalował portretMandraliski jako chłopca, wiecznie obawiającego się dzikiego, pijanego ojca i pewnychsiebie, dręczących go braci, codziennie zadających mu nowe cierpienie; chłopca, który zbieraw sobie nienawiść do nich, aż pewnego dnia wyleje ją na świat.Nienawiść, która możezmienić się w atut, którą można opanować i uczynić z niej zródło wielkiej mocy.Dał kilkawskazówek, jak można to osiągnąć.To była bardzo cenna wiedza.Mandralisca był wdzięczny, że Barjazid zechciał się niąpodzielić.Mimo to żałował, że choć na chwilę odsunął zasłonę, która skrywała wczesne latajego życia.Zawsze uważał, że wygodnie jest być przez świat postrzeganym jako potwórwyrzezbiony z lodu.Pozwolenie, by ktoś dojrzał ukrytego gdzieś za tą fasadą wrażliwegochłopca z dawnych czasów wiązało się zawsze z ogromnym ryzykiem.Gdyby mógł, chętniecofnąłby każde słowo, które tamtego popołudnia powiedział temu małego człowieczkowi. Wystarczy powiedział w końcu Mandralisca. Wytłumaczyłeś wszystko dośćdokładnie.Idz teraz i pozwól mi zająć się moją pracą.Sięgnął po hełm.Pózna jesień w Gongharach powoli stawała się wczesną zimą.Lekki, ale nieustający deszczpory ciepłej z wolna zaczął ustępować zimnym, lecz równie nieustannym deszczom jesieni,ciężkim od mokrego śniegu, które za następnych kilka tygodni ustąpią z kolei przedpierwszym śniegiem zimy.Oto chatka, brudna buda, sypiący się, pechowy dom, gdziemieszka handlarz winem Kekkidis wraz z rodziną, w smutnym, małym, górskim miasteczkuIbykos.Godzina jest póznopopołudniowa, ciemna i zimna.Deszcz bębni o gnijący, pokrytyporostami dach i przecieka tymi co zawsze otworami, wpadając do tych co zawsze kubłów zmiarowym plum, plum, plum.Mandralisca nie ośmiela się rozpalić ognia.W tym domu niemarnuje się opału, a wszelki opał nie wykorzystany dla wygody ojca uważa się zazmarnowany.Tutaj nie jest ważny nikt poza ojcem, a ogień rozpala się, kiedy on wróci zpracy, nie wcześniej.Dzisiaj może to nastąpić za wiele godzin.A może, jeśli Bogini się zlituje, nigdy.Kekkidis i jego najstarszy syn, Malchio, od trzech dni przebywali w oddalonym o stopmil mieście Velathys próbując odkupić zapasy innego kupca, który zginął w lawinie izostawił pół tuzina głodnych dzieci.Mają wrócić dzisiaj, właściwie trochę się już spózniają,ponieważ latacz kursujący pomiędzy Velathys i Ibykos wyrusza o świcie i jest w Ibykoswczesnym popołudniem.Teraz jest prawie ciemno, a latacz jeszcze nie przyjechał.Nikt niewie dlaczego.Drugi brat Mandraliski od południa czeka na stacji z wozem.Trzeci jest wwiniarni, pomaga matce.Mandralisca jest w domu sam.Zabawia się fantazjami okataklizmach, które mogły spotkać po drodze jego ojca.Może może, może, może! stałosię coś złego.Może.Może.Innym sposobem zabijania czasu i na ogrzanie się jest ćwiczenie walki palcatem,wykonanym z kawałka drewna nocokwiatu.Taki palcat jest najlepszy, a Mandraliscaoszczędzał po jednym, kwadratowym miedziaku przez cały zeszły rok, by kupić sobieprzyzwoitą laskę, którą strugał, aż osiągnęła idealną długość i wagę i pasowała mu do dłonitak, że można pomyśleć, iż palcat wykonał mistrz rzemieślniczy.Teraz Mandralisca trzymaoręż tak, że opiera mu się delikatnie o dłoń i porusza się zręcznie po pokoju, walczy zcieniami, dzga, paruje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Użytkownik hełmu tworzy moc wewnątrz siebie samego.Wierzę, żemożna zwiększyć moc urządzenia poprzez czerpanie z jakiegoś zbiornika bólu, furii,mógłbym wręcz powiedzieć nienawiści. Powiedz to więc.Nienawiść.Rozumiem to słowo. Tak, nienawiść.W związku z tym przyszły mi do głowy pewne pomysły, panie,kiedy przypomniało mi się, co mówiłeś o swoim dzieciństwie.o ojcu.O wczesnym.nieszczęściu. Barjazid z trudem dobierał słowa, wyraznie rozumiał, że stąpa po grząskimgruncie.Rozumiał, że Mandralisca może nie chcieć, by przypominano mu rzeczy, któreniechcący wygadał tego dnia, kiedy z Barjazidem i Jacominem Halefice'em szli po targu.Jednak Mandralisca opanował się i gestem nakazał mu, by mówił dalej.Barjazid zrobił tonader zręcznie: posługując się napomknięciami, aluzją i eufemizmami, namalował portretMandraliski jako chłopca, wiecznie obawiającego się dzikiego, pijanego ojca i pewnychsiebie, dręczących go braci, codziennie zadających mu nowe cierpienie; chłopca, który zbieraw sobie nienawiść do nich, aż pewnego dnia wyleje ją na świat.Nienawiść, która możezmienić się w atut, którą można opanować i uczynić z niej zródło wielkiej mocy.Dał kilkawskazówek, jak można to osiągnąć.To była bardzo cenna wiedza.Mandralisca był wdzięczny, że Barjazid zechciał się niąpodzielić.Mimo to żałował, że choć na chwilę odsunął zasłonę, która skrywała wczesne latajego życia.Zawsze uważał, że wygodnie jest być przez świat postrzeganym jako potwórwyrzezbiony z lodu.Pozwolenie, by ktoś dojrzał ukrytego gdzieś za tą fasadą wrażliwegochłopca z dawnych czasów wiązało się zawsze z ogromnym ryzykiem.Gdyby mógł, chętniecofnąłby każde słowo, które tamtego popołudnia powiedział temu małego człowieczkowi. Wystarczy powiedział w końcu Mandralisca. Wytłumaczyłeś wszystko dośćdokładnie.Idz teraz i pozwól mi zająć się moją pracą.Sięgnął po hełm.Pózna jesień w Gongharach powoli stawała się wczesną zimą.Lekki, ale nieustający deszczpory ciepłej z wolna zaczął ustępować zimnym, lecz równie nieustannym deszczom jesieni,ciężkim od mokrego śniegu, które za następnych kilka tygodni ustąpią z kolei przedpierwszym śniegiem zimy.Oto chatka, brudna buda, sypiący się, pechowy dom, gdziemieszka handlarz winem Kekkidis wraz z rodziną, w smutnym, małym, górskim miasteczkuIbykos.Godzina jest póznopopołudniowa, ciemna i zimna.Deszcz bębni o gnijący, pokrytyporostami dach i przecieka tymi co zawsze otworami, wpadając do tych co zawsze kubłów zmiarowym plum, plum, plum.Mandralisca nie ośmiela się rozpalić ognia.W tym domu niemarnuje się opału, a wszelki opał nie wykorzystany dla wygody ojca uważa się zazmarnowany.Tutaj nie jest ważny nikt poza ojcem, a ogień rozpala się, kiedy on wróci zpracy, nie wcześniej.Dzisiaj może to nastąpić za wiele godzin.A może, jeśli Bogini się zlituje, nigdy.Kekkidis i jego najstarszy syn, Malchio, od trzech dni przebywali w oddalonym o stopmil mieście Velathys próbując odkupić zapasy innego kupca, który zginął w lawinie izostawił pół tuzina głodnych dzieci.Mają wrócić dzisiaj, właściwie trochę się już spózniają,ponieważ latacz kursujący pomiędzy Velathys i Ibykos wyrusza o świcie i jest w Ibykoswczesnym popołudniem.Teraz jest prawie ciemno, a latacz jeszcze nie przyjechał.Nikt niewie dlaczego.Drugi brat Mandraliski od południa czeka na stacji z wozem.Trzeci jest wwiniarni, pomaga matce.Mandralisca jest w domu sam.Zabawia się fantazjami okataklizmach, które mogły spotkać po drodze jego ojca.Może może, może, może! stałosię coś złego.Może.Może.Innym sposobem zabijania czasu i na ogrzanie się jest ćwiczenie walki palcatem,wykonanym z kawałka drewna nocokwiatu.Taki palcat jest najlepszy, a Mandraliscaoszczędzał po jednym, kwadratowym miedziaku przez cały zeszły rok, by kupić sobieprzyzwoitą laskę, którą strugał, aż osiągnęła idealną długość i wagę i pasowała mu do dłonitak, że można pomyśleć, iż palcat wykonał mistrz rzemieślniczy.Teraz Mandralisca trzymaoręż tak, że opiera mu się delikatnie o dłoń i porusza się zręcznie po pokoju, walczy zcieniami, dzga, paruje [ Pobierz całość w formacie PDF ]