[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rudy kot z jednym ślepym okiemjak biała popękana szklana kulka przycupnął przy drzwiach wejściowychz siatką i czeka, aż zostanie wpuszczony do środka; wygina grzbiet w łuki posyła złocisty błysk z przymrużonego zdrowego oka, wyczuwając cośniepokojącego w tym wysokim, młodym nieznajomym.Powietrzeszczypie Ahmada w twarz, lecz jest w nim za mało wilgoci, byprzemoczyć koszulę.Czuje świeżość wykrochmalonej bawełny naramionach; czarne dżinsowe rurki powlekające długie nogi płyną przezwodnistą przestrzeń poniżej pasa.Sportowe buty zlizują dystans dzielącygo od jego przeznaczenia; tam, gdzie chodnik jest gładki, podeszwy zwymyślnym reliefem pozostawiają mokre odciski.A co ciebie pouczy,co to jest Czeluść? przypomina sobie, z odpowiedzią: To jest OgieńPalący! Odległość do Excellency wynosi niecały kilometr, sześćprzecznic nędznych domów mieszkalnych i drobnych punktówhandlowych - Dunkin' Donuts jest otwarty, narożny spożywczy mapodniesioną kratę, ale lombard i agencja ubezpieczeniowa jeszcze niepracują.Ruch na Reagan Boulevard już hałasuje, autobusy szkolnezaczęły krążyć po ulicach, a ich wściekłe czerwone światła zapalają sięnaprzemiennie z huśtawkową regularnością, połykając gromadki dzieciczekające z kolorowymi plecakami.Dla Ahmada nie ma już powrotu doszkoły.Liceum Central High z tym groznym zgiełkiem i bezbożnymidrwinami wydaje się teraz miniaturowym zamkiem-zabawką,dziecinnym miejscem bezpieczeństwa i odwlekanych decyzji.Czeka, aż na sygnalizatorze ukaże się przechodzący człowieczek,i dopiero wtedy rusza na drugą stronę ulicy.Jej poplamiony paliwembeton jest mu bardziej znajomy jako powierzchnia podtrzymująca oponyciężarówki niż ta cicha, enigmatycznie upstrzona płaszczyzna podstopami.Skręca w lewo i zbliża się do sklepu od wschodu, mijając dompogrzebowy z szerokim gankiem i białą markizą - UNGER I SYN,dziwne, pretensjonalne, z niemiecka brzmiące nazwisko - a następniesklep z oponami, który kiedyś był stacją benzynową, z usuniętymidystrybutorami, lecz nienaruszoną wysepką.Ahmad zatrzymuje się nakrawężniku Trzynastej Ulicy, spoglądając w stronę parkingu Excellency.Nie ma tam pomarańczowej ciężarówki.Ani saaba Charliego.Stojąnatomiast dwa nieznajome samochody, jeden szary i jeden czarny,zaparkowane ukośnie w niedbały, nieekonomiczny sposób pośródśladów tajemniczej aktywności: styropianowych kubeczków po kawie iprzypominających małże pojemniczków do dań na wynos, które zostaływyrzucone na popękany beton, a potem rozpłaszczone przez wjeżdżającei wyjeżdżające auta niczym zwierzęta zabite na drodze.W górze słońce przebija się przez warstwę chmur i rzuca słabebiałe światło jak latarka z wyczerpującymi się bateriami.Zanimktokolwiek go zauważa - chociaż chyba nikt nie siedzi w tych dziwnychsamochodach, które tam arogancko wtargnęły - Ahmad skręca szybko wprawo, w Trzynastą, i przechodzi przez nią dopiero wtedy, kiedyzasłania go ekran krzewów i wysokich chwastów, które wyrosły zardzewiejącym pojemnikiem na śmieci na terenie należącym nie doExcellency, lecz do dawno zamkniętego baru w kształcie staromodnegotramwaju.Ten zabity deskami relikt przeszłości znajduje się na rogu wąskiej uliczki, Frank Hague Terrace, gdzie w dni robocze w stojącychprzy niej blizniakach panuje spokój, dopóki dzieciaki są w szkole.Ahmad spogląda na zegarek: siódma dwadzieścia siedem.Postanawia dać Charliemu czas do za piętnaście ósma, chociażumawiali się na siódmą trzydzieści.Gdy jednak mijają kolejne minuty,odnosi coraz silniejsze wrażenie, że stało się coś złego; Charlie nieprzyjdzie.Parking jest skażony.Ta otwarta przestrzeń na tyłach sklepukiedyś dawała mu poczucie, że jest obserwowany z góry, lecz teraz tonie Bóg obserwuje, i to nie boży oddech czuje na sobie.Obserwuje on,Ahmad, wstrzymując oddech.Nagle w tylnych drzwiach sklepu pojawia się mężczyzna wgarniturze i z pomostu załadowczego - z niektórych jego desek wciążsączy się sosnowa żywica - schodzi po stopniach, na których Ahmadczęsto bezczynnie przesiadywał.Tędy wyszedł razem z Joryleen tamtejnocy, a potem rozstali się na zawsze.Mężczyzna podchodzi śmiałymkrokiem do swego samochodu i zaczyna rozmawiać z kimś przez coś wrodzaju radia lub telefonu komórkowego na przednim siedzeniu.Jegogłos, głos policjanta, nie dba o to, kto go usłyszy, lecz pośród ulicznegoszumu niesie w sobie nie więcej sensu niż ptasi śpiew, gdy dociera douszu Ahmada [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •