[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sêdzia pilnie s³ucha³,Patrz¹c w oczy; zda³o siê, ¿e siê udobrucha³,Bo rzek³ dosyæ weso³o: No, to i có¿ robiæ!Bóg widzi, szczerze chcia³em interesu dobiæ;Tylko bez gniewu; jeSli ASæka siê nie zgodzi,ASæka ma prawo; smutno - gniewaæ siê nie godzi;Radzi³em, bo brat kaza³; nikt tu nie przymusza;Gdy ASæka rekuzuje pana Tadeusza,Odpisujê Jackowi, ¿e nie z mojej winyNie dojd¹ Tadeusza z Zosi¹ zarêczyny.Teraz sam bêdê radziæ; pono z PodkomorzymZagaimy swatostwo i resztê u³o¿ym.92Przez ten czas Telimena ostyg³a z zapa³u: Ja nic nie rekuzujê, Braciszku, poma³u!Sam mówi³eS, ¿e jeszcze za wczeSnie, zbyt m³odzi-Rozpatrzmy siê, czekajmy, nic to nie zaszkodzi,Poznajmy z sob¹ pañstwa m³odych; bêdziem zwa¿aæ;Nie mo¿na szczêScia drugich tak na traf nara¿aæ.Ostrzegam tylko wczeSnie: niech Brat TadeuszaNie namawia, kochaæ siê w Zosi nie przymusza,Bo serce nie jest s³uga, nie zna, co to pany,I nie da siê przemoc¹ okuwaæ w kajdany.Zaczem Sêdzia, powstawszy, odszed³ zamySlony;Pan Tadeusz z przeciwnej przybli¿y³ siê strony.Udaj¹c, ¿e szukanie grzybów tam go zwabia;W tym¿e kierunku z wolna posuwa siê Hrabia.Hrabia podczas Sêdziego sporów z Telimen¹Sta³ za drzewami, mocno zdziwiony t¹ scen¹;Doby³ z kieszeni papier i o³Ã³wek, sprzêty,Które zawsze mia³ z sob¹, i na pieñ wygiêtyRozpi¹wszy kartkê, widaæ, ¿e obraz malowa³,Mówi¹c sam z sob¹: JakbyS umySlnie grupowa³:Ten na g³azie, ta w trawie, grupa malownicza!G³owy charakterowe! Z kontrastem oblicza.Podchodzi³, wstrzymywa³ siê, lornetkê przeciera³,Oczy chustk¹ obwiewa³ i coraz spoziera³: Mia³o¿by to cudowne, Sliczne widowiskoZgin¹æ albo zmieniæ siê, gdy podejdê blisko?93Ten aksamit traw bêdzie¿ to mak i botwinie?W nimfie tej czy¿ obaczê jak¹ ochmistrzyniê?Choæ Hrabia Telimenê ju¿ dawniej widywa³W domu Sêdziego, w którym dosyæ czêsto bywa³,Lecz ma³o j¹ uwa¿a³; zadziwi³ siê zrazu,Rozeznaj¹c w niej model swojego obrazu.Miejsca piêknoSæ, postawy wdziêk i gust ubraniaZmieni³y j¹, zaledwie by³a do poznania.W oczach Swieci³y jeszcze niezagas³e gniewy;Twarz o¿ywiona wiatru Swie¿emi powiewy,Sporem z Sêdzi¹ i nag³ym przybyciem m³odzieñców,Nabra³a mocnych, ¿ywszych ni¿ zwykle rumieñców. Pani - rzek³ Hrabia - racz mej Smia³oSci darowaæ,Przychodzê i przepraszaæ, i razem dziêkowaæ.Przepraszaæ, ¿e jej kroków Sledzi³em ukradkiem,I dziêkowaæ, ¿e by³em jej dumania Swiadkiem;Tyle j¹ obrazi³em! Winienem jej tyle!Przerwa³em chwilê dumañ: winienem ci chwileNatchnienia! chwile b³ogie! potêpiaj cz³owieka,Ale sztukmistrz twojego przebaczenia czeka!Na wielem siê odwa¿y³, na wiêcej odwa¿ê!S¹dx! - tu ukl¹k³ i poda³ swoje peiza¿e.Telimena s¹dzi³a malowania probyTonem grzecznej, lecz sztukê znaj¹cej osoby;Sk¹pa w pochwa³y, lecz nie szczêdzi³a zachêtu: Brawo - rzek³a - winszujê, niema³o talentu.94Tylko Pan nie zaniedbuj; szczególniej potrzebaSzukaæ piêknej natury! O, szczêSliwe niebaKrajów w³oskich! ró¿owe Cezarów ogrody!Wy, klasyczne Tyburu spadaj¹ce wodyI straszne Pauzylipu skaliste wydro¿e!To, Hrabio, kraj malarzów! U nas, ¿al siê Bo¿e!Dziecko muz, w Soplicowie oddane na mamki,Umrze pewnie.Mój Hrabio, oprawiê to w ramkiAlbo w album umieszczê do rysunków zbiorku,Które zewsz¹d skupia³am: mam ich dosyæ w biorku.Zaczêli wiêc rozmowê o niebios b³êkitach,Morskich szumach i wiatrach wonnych, i ska³ szczytach,Mieszaj¹c tu i ówdzie, podró¿nych zwyczajem,Rmiech i ur¹ganie siê nad ojczystym krajem.A przecie¿ woko³o nich ci¹gnê³y siê lasyLitewskie! tak powa¿ne i tak pe³ne krasy! -Czeremchy oplatane dzikich chmielów wieñcem,Jarzêbiny ze Swie¿ym pasterskim rumieñcem,Leszczyna jak menada z zielonemi ber³y,Ubranemi, jak w grona, w orzechowe per³y;A ni¿ej dziatwa lesna: g³Ã³g w objêciu kalin,O¿yna czarne usta tul¹ca do malin.Drzewa i krzewy liSæmi wziê³y siê za rêceJak do tañca staj¹ce panny i m³odzieñceWko³o pary ma³¿onków.Stoi poSród gronaPara, nad ca³¹ leSn¹ gromad¹ wzniesionaWysmuk³oSci¹ kibici i barwy powabem:95Brzoza bia³a, kochanka, z ma³¿onkiem swym grabem.A dalej, jakby starce na dzieci i wnuki,Patrz¹ siedz¹c w milczeniu: tu sêdziwe buki,Tam matrony topole i mchami brodatyD¹b, w³o¿ywszy piêæ wieków na swój kark garbaty,Wspiera siê, jak na grobów po³amanych s³upach,Na dêbów, przodków swoich, skamienia³ych trupach [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Sêdzia pilnie s³ucha³,Patrz¹c w oczy; zda³o siê, ¿e siê udobrucha³,Bo rzek³ dosyæ weso³o: No, to i có¿ robiæ!Bóg widzi, szczerze chcia³em interesu dobiæ;Tylko bez gniewu; jeSli ASæka siê nie zgodzi,ASæka ma prawo; smutno - gniewaæ siê nie godzi;Radzi³em, bo brat kaza³; nikt tu nie przymusza;Gdy ASæka rekuzuje pana Tadeusza,Odpisujê Jackowi, ¿e nie z mojej winyNie dojd¹ Tadeusza z Zosi¹ zarêczyny.Teraz sam bêdê radziæ; pono z PodkomorzymZagaimy swatostwo i resztê u³o¿ym.92Przez ten czas Telimena ostyg³a z zapa³u: Ja nic nie rekuzujê, Braciszku, poma³u!Sam mówi³eS, ¿e jeszcze za wczeSnie, zbyt m³odzi-Rozpatrzmy siê, czekajmy, nic to nie zaszkodzi,Poznajmy z sob¹ pañstwa m³odych; bêdziem zwa¿aæ;Nie mo¿na szczêScia drugich tak na traf nara¿aæ.Ostrzegam tylko wczeSnie: niech Brat TadeuszaNie namawia, kochaæ siê w Zosi nie przymusza,Bo serce nie jest s³uga, nie zna, co to pany,I nie da siê przemoc¹ okuwaæ w kajdany.Zaczem Sêdzia, powstawszy, odszed³ zamySlony;Pan Tadeusz z przeciwnej przybli¿y³ siê strony.Udaj¹c, ¿e szukanie grzybów tam go zwabia;W tym¿e kierunku z wolna posuwa siê Hrabia.Hrabia podczas Sêdziego sporów z Telimen¹Sta³ za drzewami, mocno zdziwiony t¹ scen¹;Doby³ z kieszeni papier i o³Ã³wek, sprzêty,Które zawsze mia³ z sob¹, i na pieñ wygiêtyRozpi¹wszy kartkê, widaæ, ¿e obraz malowa³,Mówi¹c sam z sob¹: JakbyS umySlnie grupowa³:Ten na g³azie, ta w trawie, grupa malownicza!G³owy charakterowe! Z kontrastem oblicza.Podchodzi³, wstrzymywa³ siê, lornetkê przeciera³,Oczy chustk¹ obwiewa³ i coraz spoziera³: Mia³o¿by to cudowne, Sliczne widowiskoZgin¹æ albo zmieniæ siê, gdy podejdê blisko?93Ten aksamit traw bêdzie¿ to mak i botwinie?W nimfie tej czy¿ obaczê jak¹ ochmistrzyniê?Choæ Hrabia Telimenê ju¿ dawniej widywa³W domu Sêdziego, w którym dosyæ czêsto bywa³,Lecz ma³o j¹ uwa¿a³; zadziwi³ siê zrazu,Rozeznaj¹c w niej model swojego obrazu.Miejsca piêknoSæ, postawy wdziêk i gust ubraniaZmieni³y j¹, zaledwie by³a do poznania.W oczach Swieci³y jeszcze niezagas³e gniewy;Twarz o¿ywiona wiatru Swie¿emi powiewy,Sporem z Sêdzi¹ i nag³ym przybyciem m³odzieñców,Nabra³a mocnych, ¿ywszych ni¿ zwykle rumieñców. Pani - rzek³ Hrabia - racz mej Smia³oSci darowaæ,Przychodzê i przepraszaæ, i razem dziêkowaæ.Przepraszaæ, ¿e jej kroków Sledzi³em ukradkiem,I dziêkowaæ, ¿e by³em jej dumania Swiadkiem;Tyle j¹ obrazi³em! Winienem jej tyle!Przerwa³em chwilê dumañ: winienem ci chwileNatchnienia! chwile b³ogie! potêpiaj cz³owieka,Ale sztukmistrz twojego przebaczenia czeka!Na wielem siê odwa¿y³, na wiêcej odwa¿ê!S¹dx! - tu ukl¹k³ i poda³ swoje peiza¿e.Telimena s¹dzi³a malowania probyTonem grzecznej, lecz sztukê znaj¹cej osoby;Sk¹pa w pochwa³y, lecz nie szczêdzi³a zachêtu: Brawo - rzek³a - winszujê, niema³o talentu.94Tylko Pan nie zaniedbuj; szczególniej potrzebaSzukaæ piêknej natury! O, szczêSliwe niebaKrajów w³oskich! ró¿owe Cezarów ogrody!Wy, klasyczne Tyburu spadaj¹ce wodyI straszne Pauzylipu skaliste wydro¿e!To, Hrabio, kraj malarzów! U nas, ¿al siê Bo¿e!Dziecko muz, w Soplicowie oddane na mamki,Umrze pewnie.Mój Hrabio, oprawiê to w ramkiAlbo w album umieszczê do rysunków zbiorku,Które zewsz¹d skupia³am: mam ich dosyæ w biorku.Zaczêli wiêc rozmowê o niebios b³êkitach,Morskich szumach i wiatrach wonnych, i ska³ szczytach,Mieszaj¹c tu i ówdzie, podró¿nych zwyczajem,Rmiech i ur¹ganie siê nad ojczystym krajem.A przecie¿ woko³o nich ci¹gnê³y siê lasyLitewskie! tak powa¿ne i tak pe³ne krasy! -Czeremchy oplatane dzikich chmielów wieñcem,Jarzêbiny ze Swie¿ym pasterskim rumieñcem,Leszczyna jak menada z zielonemi ber³y,Ubranemi, jak w grona, w orzechowe per³y;A ni¿ej dziatwa lesna: g³Ã³g w objêciu kalin,O¿yna czarne usta tul¹ca do malin.Drzewa i krzewy liSæmi wziê³y siê za rêceJak do tañca staj¹ce panny i m³odzieñceWko³o pary ma³¿onków.Stoi poSród gronaPara, nad ca³¹ leSn¹ gromad¹ wzniesionaWysmuk³oSci¹ kibici i barwy powabem:95Brzoza bia³a, kochanka, z ma³¿onkiem swym grabem.A dalej, jakby starce na dzieci i wnuki,Patrz¹ siedz¹c w milczeniu: tu sêdziwe buki,Tam matrony topole i mchami brodatyD¹b, w³o¿ywszy piêæ wieków na swój kark garbaty,Wspiera siê, jak na grobów po³amanych s³upach,Na dêbów, przodków swoich, skamienia³ych trupach [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]