[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami teraz" jest wszystkim.Wiedziała, \e nie będzie tego \ałować.Wiedziała te\, \e będzie cierpiała, długo i dotkliwie.Ale to niewa\ne.Lepiej \yć i cierpieć ni\ nie \yć wcale.Wiedziała, \e pocałunek dobiegł końca, gdy tylko cię\ar jego ciała ze-l\ał.Jeszcze raz lekko ucałował jej usta, a potem powieki i skronie.Wcią\podtrzymując dłonią jej głowę, przycisnął ją do swojego ramienia, a jed-nocześnie odsunął od drzewa.W sercu Claudii ulga walczyła z rozcza-rowaniem.Tak, trzeba było przestać.Znajdowali się przecie\ w miejscupublicznym.Napięcie niespełnienia powoli z niej opadało; luzno oplotła go w pa-sie ramionami.- Mam nadzieję, \e zgadzamy się, \eby tego nie \ałować? - zapytał.- I \e nie będziemy się siebie wstydzić, kiedy się znowu zobaczymy?Nie od razu mu odpowiedziała.Podniosła głowę, opuściła ręce i od-sunęła się od niego o krok.Jednocześnie w pełni świadomie przybrałaznowu sposób bycia panny Martin, nauczycielki, zupełnie jakby zakładałana siebie zbyt sztywne ubranie.- Odpowiedz na pierwsze pytanie brzmi tak" - odparła wreszcie.- Co do drugiego, nie jestem całkiem pewna.Mam wra\enie, \e w bezlitosnym świetle dnia faktycznie będę mocno zawstydzona, jeśli przyjdziemi pana spotkać.130O nieba, przecie\ ju\ teraz, kiedy w półmroku dostrzegała jego twarz,nie posiadała się z zachwytu i wstydu zarazem.- Panno Martin - odezwał się.- Chyba pani nie.Ja przecie\ niemogę.Cmoknęła z niezadowoleniem.Nie wolno jej pozwolić, \eby dokoń-czył to zdanie.Gdyby powiedział to głośno, to by dopiero było upoka-rzające.- Oczywiście, \e pan nie mo\e - rzekła.- Ja zresztą te\ nie.Mamswoje \ycie, karierę, mam ludzi, którzy na mnie liczą.Bynajmniej niespodziewam się zobaczyć pana jutro pod drzwiami Whitleafów z pozwo-leniem od biskupa w ręku.A gdyby się pan nawet zjawił, odesłałabympana z powrotem szybciej, ni\by pan przyszedł.- Z kwitkiem? - zapytał z uśmiechem.- Jeśli nie gorzej.Uśmiechnęła się do niego smutno.Miłość bywa taka głupia: zjawiasię w najmniej oczekiwanym momencie i popycha nas w ramiona naj-mniej odpowiedniej osoby.Bo przecie\ ona, oczywiście, była ju\ zako-chana.I oczywiście zupełnie, ale to zupełnie nieodpowiednio.- Myślę, lordzie Attingsborough - rzekła - \e gdybym wiedziała to,co wiem dziś, owego dnia, kiedy przekroczyłam próg saloniku w mojej szkole, gdzie pan na mnie czekał, mo\e ju\ wtedy odesłałabym panaz kwitkiem.A mo\e i nie.Nie umiem powiedzieć, ile radości przyniosłymi ostatnie dwa tygodnie.I bardzo pana polubiłam.To te\ była prawda.Naprawdę go polubiła.Wyciągnęła do niego rękę, a on ujął ją i potrząsnął zdecydowanie.Dzielące ich bariery wróciły na swoje miejsce, tak jak było trzeba.Nagle wzdrygnęła się i podskoczyła, bo powietrze rozdarł gwałtownyhuk.- No, tak.- powiedział, patrząc w niebo.- Fajerwerki.W samąporę.- Och! - wykrzyknęła, kiedy razem spoglądali na smugę czerwieni,która z sykiem wzniosła się ponad drzewa i zaraz sfrunęła w dół.- Tak nanie czekałam.- Chodzmy.- Puścił jej dłoń i podał ramię.- Wyjdziemy na otwartąprzestrzeń, \eby lepiej widzieć.- O, tak - zgodziła się.- Chodzmy.131I pomimo wszystko - pomimo tego, \e coś, co ledwo się zaczęło,skończyło się tego samego wieczoru - poczuła, \e wzbiera w niej głębo-kie zadowolenie.Przed minutą czy dwiema powiedziała prawdę.Za nic na świecie nieoddałaby tego krótkiego czasu spędzonego w Londynie.Ani znajomości z markizem Attingsborough.11Claudia właśnie siedziała przy biureczku w gabinecie rezydencji Whit-leafów, zajęta pisaniem listu do Eleanor Thompson, gdy wszedł kamer-dyner, anonsując przybycie gości.Owczarek, który spał skulony obok jejkrzesła, dzwignął się na nogi.- Jej Wysokość księ\na Bewcastle, markiza Hallmere i lady AidanBedwyn czekają na dole, proszę pani - oznajmił.- Czy mam je wprowadzić?A niech to! Claudia uniosła brwi w niemym zdumieniu.- Lord i lady Whitleaf są na górze, w pokoju dziecinnym - odparła.-Czy to nie oni powinni się o tym dowiedzieć?- Jej Wysokość powiedziała mi wyraznie, \e to z panią chce się wi-dzieć, proszę pani - obstawał kamerdyner.- W takim razie proszę je wprowadzić na górę - poleciła Claudia, wpośpiechu wycierając pióro i układając kartki w równy stosik.Przynaj-mniej będzie mogła powiedzieć księ\nej, \e jej siostra ma się dobrze.Aledlaczego akurat z nią chcą się widzieć?Znowu się dzisiaj nie wyspała, ale tym razem tylko z własnej winy.Nie chciała spać.Wolała rozpamiętywać wczorajsze prze\ycia zVauxhall.Nadal niczego nie \ałowała.Pies powitał księ\ną i jej dwie szwagierki wściekłym ujadaniem i rzu-cił się na nie w progu.- O, nie - westchnęła Claudia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Czasami teraz" jest wszystkim.Wiedziała, \e nie będzie tego \ałować.Wiedziała te\, \e będzie cierpiała, długo i dotkliwie.Ale to niewa\ne.Lepiej \yć i cierpieć ni\ nie \yć wcale.Wiedziała, \e pocałunek dobiegł końca, gdy tylko cię\ar jego ciała ze-l\ał.Jeszcze raz lekko ucałował jej usta, a potem powieki i skronie.Wcią\podtrzymując dłonią jej głowę, przycisnął ją do swojego ramienia, a jed-nocześnie odsunął od drzewa.W sercu Claudii ulga walczyła z rozcza-rowaniem.Tak, trzeba było przestać.Znajdowali się przecie\ w miejscupublicznym.Napięcie niespełnienia powoli z niej opadało; luzno oplotła go w pa-sie ramionami.- Mam nadzieję, \e zgadzamy się, \eby tego nie \ałować? - zapytał.- I \e nie będziemy się siebie wstydzić, kiedy się znowu zobaczymy?Nie od razu mu odpowiedziała.Podniosła głowę, opuściła ręce i od-sunęła się od niego o krok.Jednocześnie w pełni świadomie przybrałaznowu sposób bycia panny Martin, nauczycielki, zupełnie jakby zakładałana siebie zbyt sztywne ubranie.- Odpowiedz na pierwsze pytanie brzmi tak" - odparła wreszcie.- Co do drugiego, nie jestem całkiem pewna.Mam wra\enie, \e w bezlitosnym świetle dnia faktycznie będę mocno zawstydzona, jeśli przyjdziemi pana spotkać.130O nieba, przecie\ ju\ teraz, kiedy w półmroku dostrzegała jego twarz,nie posiadała się z zachwytu i wstydu zarazem.- Panno Martin - odezwał się.- Chyba pani nie.Ja przecie\ niemogę.Cmoknęła z niezadowoleniem.Nie wolno jej pozwolić, \eby dokoń-czył to zdanie.Gdyby powiedział to głośno, to by dopiero było upoka-rzające.- Oczywiście, \e pan nie mo\e - rzekła.- Ja zresztą te\ nie.Mamswoje \ycie, karierę, mam ludzi, którzy na mnie liczą.Bynajmniej niespodziewam się zobaczyć pana jutro pod drzwiami Whitleafów z pozwo-leniem od biskupa w ręku.A gdyby się pan nawet zjawił, odesłałabympana z powrotem szybciej, ni\by pan przyszedł.- Z kwitkiem? - zapytał z uśmiechem.- Jeśli nie gorzej.Uśmiechnęła się do niego smutno.Miłość bywa taka głupia: zjawiasię w najmniej oczekiwanym momencie i popycha nas w ramiona naj-mniej odpowiedniej osoby.Bo przecie\ ona, oczywiście, była ju\ zako-chana.I oczywiście zupełnie, ale to zupełnie nieodpowiednio.- Myślę, lordzie Attingsborough - rzekła - \e gdybym wiedziała to,co wiem dziś, owego dnia, kiedy przekroczyłam próg saloniku w mojej szkole, gdzie pan na mnie czekał, mo\e ju\ wtedy odesłałabym panaz kwitkiem.A mo\e i nie.Nie umiem powiedzieć, ile radości przyniosłymi ostatnie dwa tygodnie.I bardzo pana polubiłam.To te\ była prawda.Naprawdę go polubiła.Wyciągnęła do niego rękę, a on ujął ją i potrząsnął zdecydowanie.Dzielące ich bariery wróciły na swoje miejsce, tak jak było trzeba.Nagle wzdrygnęła się i podskoczyła, bo powietrze rozdarł gwałtownyhuk.- No, tak.- powiedział, patrząc w niebo.- Fajerwerki.W samąporę.- Och! - wykrzyknęła, kiedy razem spoglądali na smugę czerwieni,która z sykiem wzniosła się ponad drzewa i zaraz sfrunęła w dół.- Tak nanie czekałam.- Chodzmy.- Puścił jej dłoń i podał ramię.- Wyjdziemy na otwartąprzestrzeń, \eby lepiej widzieć.- O, tak - zgodziła się.- Chodzmy.131I pomimo wszystko - pomimo tego, \e coś, co ledwo się zaczęło,skończyło się tego samego wieczoru - poczuła, \e wzbiera w niej głębo-kie zadowolenie.Przed minutą czy dwiema powiedziała prawdę.Za nic na świecie nieoddałaby tego krótkiego czasu spędzonego w Londynie.Ani znajomości z markizem Attingsborough.11Claudia właśnie siedziała przy biureczku w gabinecie rezydencji Whit-leafów, zajęta pisaniem listu do Eleanor Thompson, gdy wszedł kamer-dyner, anonsując przybycie gości.Owczarek, który spał skulony obok jejkrzesła, dzwignął się na nogi.- Jej Wysokość księ\na Bewcastle, markiza Hallmere i lady AidanBedwyn czekają na dole, proszę pani - oznajmił.- Czy mam je wprowadzić?A niech to! Claudia uniosła brwi w niemym zdumieniu.- Lord i lady Whitleaf są na górze, w pokoju dziecinnym - odparła.-Czy to nie oni powinni się o tym dowiedzieć?- Jej Wysokość powiedziała mi wyraznie, \e to z panią chce się wi-dzieć, proszę pani - obstawał kamerdyner.- W takim razie proszę je wprowadzić na górę - poleciła Claudia, wpośpiechu wycierając pióro i układając kartki w równy stosik.Przynaj-mniej będzie mogła powiedzieć księ\nej, \e jej siostra ma się dobrze.Aledlaczego akurat z nią chcą się widzieć?Znowu się dzisiaj nie wyspała, ale tym razem tylko z własnej winy.Nie chciała spać.Wolała rozpamiętywać wczorajsze prze\ycia zVauxhall.Nadal niczego nie \ałowała.Pies powitał księ\ną i jej dwie szwagierki wściekłym ujadaniem i rzu-cił się na nie w progu.- O, nie - westchnęła Claudia [ Pobierz całość w formacie PDF ]