[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieopodal od niego stał wryty Leon, który sąsiada nie spostrzegłdługo, i nie został też przez niego dojrzany.Dopiero gdy Adam i Jacek odstąpilimilczącego wieśniaka, zostawując go osłupieniu i widocznemu rozdrażnieniu,które poszanować umieli, choć go sobie wytłumaczyć nie mogli, wejrzeniestarca padło przypadkiem na Leona i długo wstrzymało się na nim zpodziwieniem, ze smutkiem potem, nareszcie z widocznym niepokojem.Popatrzał chwilę nieznajomy, podniósł się i chwyciwszy za rękę Leona, obudziłgo zapytaniem: Co ty tu robisz? Ja? rzekł oglądając się młody chłopiec ja? A! to hrabia! a pan? zapytał żywo. Ja wszedłem odpocząć, ale ty.co ci jest? po coś tu przyszedł? A ! tookropna historya! załamując ręce odezwał się młody artysta nie pytaj pan,doprawdy nie potrafię odpowiedzieć. Coż to jest! śledzisz kogoś oczyma! ty! Jakże rychło już opętało cię miasto iogarnęło życie twoich współbraci artystów.Leosiu! mów! co to jest? Nie mogę panie, nie umiem odpowiedział niespokojny Leon, i oczy jegoskierowały się w tej chwili na Dosię przechodzącą blizko nich, a starzec idąc zaniemi, ujrzał ją także, puścił rękę Leona i osłupiał, smutnem przejęły jak onwrażeniem.Twarz jego pobladła, usta zadrgały. Znasz ją? zapytał żywo. Kogo ja nie wiem.kogo? Tę panienkę.kto to jest? spytał z widocznym niepokojem stary. Nie mogę panu nic odpowiedzieć, znam i nie znam, jestem zmuszonypilnować, grozi jej niebezpieczeństwo, boję się żeby ją ztąd nie uprowadzono.Starzec, był kto ów hrabia de Tilly, któremu Leon tyle był winien.W jego domui pod jego przewodnictwem się wykształcił; szacunek i wdzięczność dla niegowalczyły w tej chwili w sercu młodego chłopca z niepokojem o los sieroty.niewiedząc prawie co czyni, Kora odciągnął go ku wnijściu i tu pewniejszym będącże Dosia nie wymknie się niepostrzeżona z ogródka, począł głosem stłumionymopowiadać swoje spotkanie, całe krótkie dzieje podróży i poznania się z sierotą.Zwykle zimny, hrabia słuchał z żywem zajęciem, oczy mu nawet zabłysły gdyposłyszał historyę Leona, ale zamiast udziału w cierpieniu Leona, im dłużej gosłuchał, tem więcej się zdawał uspakajać.Odetchnął głośno gdy skończył, wziął młodego chłopaka za rękę i w milczeniupodszedł z nim mijając muzykę do samej furtki ogrodowej, przy którejznalazłszy ławkę, usiadł na niej spokojnie.Zdał się namyślać chwilę jak sobiepostąpić, zadumał i rzekł wreście powoli: Tak! tak! wszystko na świecie prowadzi niewidoma ręka Opatrzności, każdykrok człowieka.nic nie ma trafunkowego.ktoby się spodziewał że ją tuznajdę!. Kogo? panie. Zdziwisz się gdyż ci powiem rzekł starzec żem umyślnie przybył za tąsierotą do Warszawy, że jej szukam, że od dni kilku śledzę ją i gonię, żem zpodobieństwa twarzy domyślił się jej w kościele niedawno, bo nigdy niewidziałem jej w życiu, że to jest.moja siostrzenica.Leon sądził że mu się przysłyszało, tak był zdumiony. Ale jakimże sposobem? pan żartujesz. Wiesz Leosiu, że nie żartuję nigdy.smutna to i dziwna historya słabościludzkiej.Niedawno zmarła jej matka, a siostra moja; ledwiem się terazdowiedział że mam siostrzenicę.jestem jej opiekunem.Bóg mi nastręczyłciebie., kilka dni pózniej, kto wie gdzieby ją ubóstwo i osierocenie zaprowadzićmogło!Zamilkli oba, gdyż Leon już był spokojniejszy; tymczasem w ogródkuzmierzchało, a ulice coraz były pełniejsze, rozmowy coraz bardziej ożywione,napływały co chwila nowe postacie krzyżowały się, mieniały.Marmuszkichodziły jeszcze z Dosią, kapitanem i hrabią Dahlbergiem, który powolirozpocząwszy rozmowę z nieznajomą, już ją był na stopie bardzo poufałejpogadanki postawił.Niezmiernie zręczny, łatwo mógł najniedoświadczeńszą istotę ośmielić i zbliżyćdo siebie; od pierwszego słowa przeczuł ją, domyślił się jak do niej mówićpotrzeba, począł od uwielbień i słodyczy, i rozwiązał jej usta gadatliwościąswoją, ze smutnego zamyślenia w żartobliwe wprowadzając postrzeżenia nadtem, co dla Dosi tak było nowe i tak się wydawało wielkie i świetne.Marmuszki nie tylko nie przeszkadzały zapoznaniu, ale je jak mogły ułatwiały, atytuł hrabiowski, piękna postać, grzeczność i nadskakiwanie nic pewnie niezaszkodziły.Zjawienie się Dahlberga odsunęło nieco mężczyzn, wprzódnatarczywie oblegających panny; cofnęli się wszyscy, poglądając tylko zdaleka izazdroszcząc, śmiejąc się i zgadując całą intrygę.Hrabia kazał podaćpodwieczorek i wszyscy razem zajęli miejsce przy ustronnym stoliczku, gdzieDosia swobodniejsza od natrętów, nieco się uspokoić mogła.Przedłużonorozmowę, i zapalały się już lampy gdy sierota szepnęła że chciałaby do domupowrócić.Marmuszka obiecywała ją odprowadzić, hrabia ofiarował swój powózi konie, chwilę jeszcze przeciągnęły się targi, grzeczności, półsłówka, nareściecały orszak skierował się ku wyjściu.Przez drogę, hrabia jeszcze usiłowałzbliżyć się do Dosi, wymódz na niej obietnicę nowego widzenia się w ogródkulub gdzieindziej, ale ona natarczywością jego przelękniona, zamilkła.Dalhergpostrzegł, że zwykła taktyka nie może służyć zawsze z równym skutkiem, i nienalegał.Z głośną i pełną śmiechu rozmową zbliżali się do furtki, gdy z ławkiprzy niej wstał staruszek i podszedł wprost do Dosi z powagą chłodną; Dahlbergzdziwiony krok się cofnął. Pani jesteś Dorota Karolina Czeszak? rzekł, głośno.Dosia zadrżała. Pan Czeszak był mi opiekunem, był ojcem prawie, ale imienia jego nosić niemam prawa odpowiedziała z westchnieniem. Owszem, owszem przerwał stary podaj mi pani rękę, ja jestemnajbliższym jej krewnym.szukałem jej od dni kilku.chodzmy.Dziewczę zawahało się chwilę. był że to spodziewany cud ów? czy sen?Marmuszki stanęły zmięszane, kapitan Rybacki pokręcił wąsa i skrył się za nie,Dahlberg widocznie znajomy staruszkowi, w fałszywem położeniu, kręcił sięnie wiedząc co zrobić z sobą: ukłonił się i wyśliznął.Dosia ze spuszczonemioczyma podała rękę panu Tilly i w milczeniu wyszła z nim za wrota.Na znakdany przez służącego, zaszedł powóz piękny, z ludzmi w czarną ubranemiliberyą, i Leonowi mignęła tylko twarz ideału, który znikł wśród tłumu walejach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nieopodal od niego stał wryty Leon, który sąsiada nie spostrzegłdługo, i nie został też przez niego dojrzany.Dopiero gdy Adam i Jacek odstąpilimilczącego wieśniaka, zostawując go osłupieniu i widocznemu rozdrażnieniu,które poszanować umieli, choć go sobie wytłumaczyć nie mogli, wejrzeniestarca padło przypadkiem na Leona i długo wstrzymało się na nim zpodziwieniem, ze smutkiem potem, nareszcie z widocznym niepokojem.Popatrzał chwilę nieznajomy, podniósł się i chwyciwszy za rękę Leona, obudziłgo zapytaniem: Co ty tu robisz? Ja? rzekł oglądając się młody chłopiec ja? A! to hrabia! a pan? zapytał żywo. Ja wszedłem odpocząć, ale ty.co ci jest? po coś tu przyszedł? A ! tookropna historya! załamując ręce odezwał się młody artysta nie pytaj pan,doprawdy nie potrafię odpowiedzieć. Coż to jest! śledzisz kogoś oczyma! ty! Jakże rychło już opętało cię miasto iogarnęło życie twoich współbraci artystów.Leosiu! mów! co to jest? Nie mogę panie, nie umiem odpowiedział niespokojny Leon, i oczy jegoskierowały się w tej chwili na Dosię przechodzącą blizko nich, a starzec idąc zaniemi, ujrzał ją także, puścił rękę Leona i osłupiał, smutnem przejęły jak onwrażeniem.Twarz jego pobladła, usta zadrgały. Znasz ją? zapytał żywo. Kogo ja nie wiem.kogo? Tę panienkę.kto to jest? spytał z widocznym niepokojem stary. Nie mogę panu nic odpowiedzieć, znam i nie znam, jestem zmuszonypilnować, grozi jej niebezpieczeństwo, boję się żeby ją ztąd nie uprowadzono.Starzec, był kto ów hrabia de Tilly, któremu Leon tyle był winien.W jego domui pod jego przewodnictwem się wykształcił; szacunek i wdzięczność dla niegowalczyły w tej chwili w sercu młodego chłopca z niepokojem o los sieroty.niewiedząc prawie co czyni, Kora odciągnął go ku wnijściu i tu pewniejszym będącże Dosia nie wymknie się niepostrzeżona z ogródka, począł głosem stłumionymopowiadać swoje spotkanie, całe krótkie dzieje podróży i poznania się z sierotą.Zwykle zimny, hrabia słuchał z żywem zajęciem, oczy mu nawet zabłysły gdyposłyszał historyę Leona, ale zamiast udziału w cierpieniu Leona, im dłużej gosłuchał, tem więcej się zdawał uspakajać.Odetchnął głośno gdy skończył, wziął młodego chłopaka za rękę i w milczeniupodszedł z nim mijając muzykę do samej furtki ogrodowej, przy którejznalazłszy ławkę, usiadł na niej spokojnie.Zdał się namyślać chwilę jak sobiepostąpić, zadumał i rzekł wreście powoli: Tak! tak! wszystko na świecie prowadzi niewidoma ręka Opatrzności, każdykrok człowieka.nic nie ma trafunkowego.ktoby się spodziewał że ją tuznajdę!. Kogo? panie. Zdziwisz się gdyż ci powiem rzekł starzec żem umyślnie przybył za tąsierotą do Warszawy, że jej szukam, że od dni kilku śledzę ją i gonię, żem zpodobieństwa twarzy domyślił się jej w kościele niedawno, bo nigdy niewidziałem jej w życiu, że to jest.moja siostrzenica.Leon sądził że mu się przysłyszało, tak był zdumiony. Ale jakimże sposobem? pan żartujesz. Wiesz Leosiu, że nie żartuję nigdy.smutna to i dziwna historya słabościludzkiej.Niedawno zmarła jej matka, a siostra moja; ledwiem się terazdowiedział że mam siostrzenicę.jestem jej opiekunem.Bóg mi nastręczyłciebie., kilka dni pózniej, kto wie gdzieby ją ubóstwo i osierocenie zaprowadzićmogło!Zamilkli oba, gdyż Leon już był spokojniejszy; tymczasem w ogródkuzmierzchało, a ulice coraz były pełniejsze, rozmowy coraz bardziej ożywione,napływały co chwila nowe postacie krzyżowały się, mieniały.Marmuszkichodziły jeszcze z Dosią, kapitanem i hrabią Dahlbergiem, który powolirozpocząwszy rozmowę z nieznajomą, już ją był na stopie bardzo poufałejpogadanki postawił.Niezmiernie zręczny, łatwo mógł najniedoświadczeńszą istotę ośmielić i zbliżyćdo siebie; od pierwszego słowa przeczuł ją, domyślił się jak do niej mówićpotrzeba, począł od uwielbień i słodyczy, i rozwiązał jej usta gadatliwościąswoją, ze smutnego zamyślenia w żartobliwe wprowadzając postrzeżenia nadtem, co dla Dosi tak było nowe i tak się wydawało wielkie i świetne.Marmuszki nie tylko nie przeszkadzały zapoznaniu, ale je jak mogły ułatwiały, atytuł hrabiowski, piękna postać, grzeczność i nadskakiwanie nic pewnie niezaszkodziły.Zjawienie się Dahlberga odsunęło nieco mężczyzn, wprzódnatarczywie oblegających panny; cofnęli się wszyscy, poglądając tylko zdaleka izazdroszcząc, śmiejąc się i zgadując całą intrygę.Hrabia kazał podaćpodwieczorek i wszyscy razem zajęli miejsce przy ustronnym stoliczku, gdzieDosia swobodniejsza od natrętów, nieco się uspokoić mogła.Przedłużonorozmowę, i zapalały się już lampy gdy sierota szepnęła że chciałaby do domupowrócić.Marmuszka obiecywała ją odprowadzić, hrabia ofiarował swój powózi konie, chwilę jeszcze przeciągnęły się targi, grzeczności, półsłówka, nareściecały orszak skierował się ku wyjściu.Przez drogę, hrabia jeszcze usiłowałzbliżyć się do Dosi, wymódz na niej obietnicę nowego widzenia się w ogródkulub gdzieindziej, ale ona natarczywością jego przelękniona, zamilkła.Dalhergpostrzegł, że zwykła taktyka nie może służyć zawsze z równym skutkiem, i nienalegał.Z głośną i pełną śmiechu rozmową zbliżali się do furtki, gdy z ławkiprzy niej wstał staruszek i podszedł wprost do Dosi z powagą chłodną; Dahlbergzdziwiony krok się cofnął. Pani jesteś Dorota Karolina Czeszak? rzekł, głośno.Dosia zadrżała. Pan Czeszak był mi opiekunem, był ojcem prawie, ale imienia jego nosić niemam prawa odpowiedziała z westchnieniem. Owszem, owszem przerwał stary podaj mi pani rękę, ja jestemnajbliższym jej krewnym.szukałem jej od dni kilku.chodzmy.Dziewczę zawahało się chwilę. był że to spodziewany cud ów? czy sen?Marmuszki stanęły zmięszane, kapitan Rybacki pokręcił wąsa i skrył się za nie,Dahlberg widocznie znajomy staruszkowi, w fałszywem położeniu, kręcił sięnie wiedząc co zrobić z sobą: ukłonił się i wyśliznął.Dosia ze spuszczonemioczyma podała rękę panu Tilly i w milczeniu wyszła z nim za wrota.Na znakdany przez służącego, zaszedł powóz piękny, z ludzmi w czarną ubranemiliberyą, i Leonowi mignęła tylko twarz ideału, który znikł wśród tłumu walejach [ Pobierz całość w formacie PDF ]