[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krew zapieniła się na jego wargach w tak tego krzyku,zamieniającego jego przystojną twarz w maskę furii.Grzebał dłońmi za plecami, usiłując złapać tkwiący w nich jesionowy kij i gowyciągnąć.Ale drzewce utkwiło zbyt głęboko.To był dobry rzut.- Damon szepnęła Bonnie.Stał na skraju polany między dębami.Patrzyła, jak postąpił krok w stronęKlausa, a potem drugi: sprę\yste, skradające się kroki pełne morderczej determinacji.I był zbyt rozgniewany.Bonnie uciekłaby na sam widok jego miny, gdybynogi nie odmówiły jej posłuszeństwa.Jeszcze nigdy nie widziała takiej grozby, z takitrudem utrzymywanej pod kontrolą.- Zostaw.mojego brata powtórzył, prawie na przydechu, ani na momentnie odwracając oczu od Klausa, do którego podszedł o kolejny krok.Klaus znów wrzasnął, ale przestał rozpaczliwie gmerać dłońmi.- 158 - - Idioto! Nie musimy walczyć! Powiedziałem ci to jeszcze w domu! Mo\emysię nawzajem ignorować!Głos Damona wcale nie zabrzmiał donośniej ni\ przedtem:- Zostaw mojego brata.- Bonnie niemal czuła to w nim, moc wzbierającą jaktsunami.Ciągnął tak cicho, \e Bonnie musiała wysilić uszy, \eby dosłyszeć: - Zanimwyrwę ci serce.Bonnie odkryła, \e jednak mo\e się ruszyć z miejsca.Cofnęła się o krok.- Mówiłem ci! - wrzasnął Klaus.Damon nie dał po sobie poznać, \e słyszy.Zdawało się, \e cały się koncentruje na gardle Klausa, na jego klatce piersiowej, nabijącym n w jej wnętrzu sercu, które miał zamiar mu z niej wyrwać.Klaus podniósł z ziemi jeszcze całą włócznię i go zaatakował.Mimo ran, jasnowłosemu mę\czyznie najwyrazniej pozostało sporo siły.Atakbył nagły, gwałtowny i prawie nie do obronienia.Bonnie widziała, jak wymierzyłwłócznię w Damona, i odruchowo przymknęła oczy, a potem, chwilę pózniej,otworzyła je, bo usłyszała trzepot skrzydeł.Klaus przeleciał przez miejsce, gdzie przed chwilą stał Damon, a w niebowzbiła się czarna wrona i tylko jedno piórko opadło na ziemię.Bonnie patrzyła,Klaus z rozpędu wybiega poza polanę i znika w mroku.W lesie zapadła martwa cisza.Bonnie powoli mijał parali\ i najpierw ruszyła powoli, a potem puściła siębiegiem do le\ącego Stefano.Nie otworzył oczu, kiedy się zbli\yła, wydawał sięnieprzytomny.Uklękła obok niego.A potem poczuła, \e ogarnia ją jakiś nieludzkispokój, zupełnie jak kogoś płynącego w lodowatej wodzie, kto zaczyna odczuwaćpierwsze niewątpliwe skutki wychłodzenia.Gdyby nie miała za sobą a\ tylu kolejnopo sobie następujących szokujących wydarzeń, być mo\e zaczęłąby wrzeszczeć idostała hidterii.Ale w tej sytuacji to był po prostu ostatni cios, ostatni szok, poktórym człowiek osuwa się w nierzeczywistość.W świat, który nie ma prawaistnieć, a jednak istnieje.Bo było zle.Bardzo zle.Ju\ gorzej być nie mogło.Jeszcze nigdy nie widziała kogoś tak cię\ko rannego.Nawet pana Tannera ztymi ranami, od których przecie\ umarł.śadne wskazówki Mary nie mogłyby tu nic- 159 -poradzić.Nawet gdyby miała Stefano na noszach tu\ pod blokiem operacyjnym,mogłaby jeszcze nie zdą\yć.Ogarnięta tym straszliwym spokojem, podniosła wzrok i zobaczyła plamęoraz błys w trzepoczących w świetle księ\yca skrzydeł.Damon stanął obok niej, aona przemówiła do niego spokojnie i racjonalnie:- Jeśli dostanie krew, czy to pomo\e?Chyba jej nie usłyszał.Oczy miał zupełnie czarne, zrenice powiększone.Taledwie powstrzymywana gwałtowność, ta emanująca z niego grozna energia znikły.Przyklęknął i dotknął le\ącej na ziemi ciemnowłosej głowy.- Stefano?Bonnie zamknęła oczy.Damon się boi.Damon się boi Damon! I, o Bo\e, ja nie wiem, co robić.Nicsię nie da zrobić, jest po wszystkim, wszyscy jesteśmy straceni, a Damon boi się oStefano.Nie zajmie się wszystkim, nie ma \adnego pomysłu, i ktoś musi to wszystkoogarnąć.O, och, Bo\e dopomó\, bo ja się tak strasznie boję, a Stefano umiera,Meredith i Matt są ranni, a Klaus tu przecie\ wróci.Otworzyła oczy i popatrzyła na Damona.Był blady, jego twarz w tej chwiliwyglądała nieznośnie młodo, z tymi rozszerzonymi czarnymi oczami.- Klaus wróci stwierdziła cicho Bonnie.Ju\ nie bała się Damona.Nie byliliczącym setki lat łowcą i siedemnastolatką rasy ludzkiej, siedząc tu, na skraju lasu.Byli tylko dwójką ludzi, Damonem i Bonnie, którzy musieli postarać się zrobić to, codo nich nale\ało.- Wiem powiedział.Trzymał Stefano za rękę, zupełnie się tego nie wstydząc,i wydawało się to jakoś całkiem logiczne i normalne.Bonnie czuła, \e on przekazujeswoją moc Stefano, ale czuła te\, \e to nie wystarczy.- Krew mu pomo\e?- Nie bardzo.Mo\e trochę.- Musimy spróbować wszystkiego, co mo\e chocia\ trochę pomóc.Stefano szepnął:- Nie.- 160 - Bonnie się zdziwiła.Myślała, \e jest nieprzytomny.Ale jego oczy terazotworzyły się, były przytomne, i płonąco zielone.Tylko one w nim całym \yły.- Nie bądz głupi rzucił Damon ostrzejszym tonem.Zciskał rękę Stefano tak,\e kłykcie mu pobielały.- Jesteś powa\nie ranny.- Nie zamię obietnicy.- W głosie Stefano, w jego bladej twarzy był niezłomnyupór.A kiedy Damon ju\ otwierał usta, \eby znów przemówić, pewnie w te słowa,\e Stefano swo-ją obietnicę złamie i jeszcze podziękuje albo inaczej Damon złamiemu kark, brat dodał: - Zwłaszcza \e to nic nie da.Zapadła cisza, a Bonnie usiłowała uporać się z prawdą tych słów.W tymmiejscu, gdzie teraz się znalezli, w tym straszliwym miejscu tak odległym odwszystkiego, co zwyczajne, udawane albo fałszywe zapewnienia wydawały się niena miejscu.Tylko prawda się liczyła.A Stefano mówił prawdę.Nadal patrzył na swojego brata, który nie spuszczał z niego wzroku, całą tęswoją wściekłą, gwałtowną uwagę skupiając na Stefano, tak jak wcześniej skupił jąna Klausie.Jakby w ten sposób mógł jakoś pomóc.- Nie jestem powa\nie ranny.On mnie zabił powiedział Stefano brutalnie,wcią\ wpatrzony w Damona.Ostatnia i największa walka ich woli, pomyślałaBonnie.- A ty musisz zabrać stąd Bonnie i pozostałych.- Nie zostawimy cię wtrąciła Bonnie.Taka była prawda, miała prawo topowiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Krew zapieniła się na jego wargach w tak tego krzyku,zamieniającego jego przystojną twarz w maskę furii.Grzebał dłońmi za plecami, usiłując złapać tkwiący w nich jesionowy kij i gowyciągnąć.Ale drzewce utkwiło zbyt głęboko.To był dobry rzut.- Damon szepnęła Bonnie.Stał na skraju polany między dębami.Patrzyła, jak postąpił krok w stronęKlausa, a potem drugi: sprę\yste, skradające się kroki pełne morderczej determinacji.I był zbyt rozgniewany.Bonnie uciekłaby na sam widok jego miny, gdybynogi nie odmówiły jej posłuszeństwa.Jeszcze nigdy nie widziała takiej grozby, z takitrudem utrzymywanej pod kontrolą.- Zostaw.mojego brata powtórzył, prawie na przydechu, ani na momentnie odwracając oczu od Klausa, do którego podszedł o kolejny krok.Klaus znów wrzasnął, ale przestał rozpaczliwie gmerać dłońmi.- 158 - - Idioto! Nie musimy walczyć! Powiedziałem ci to jeszcze w domu! Mo\emysię nawzajem ignorować!Głos Damona wcale nie zabrzmiał donośniej ni\ przedtem:- Zostaw mojego brata.- Bonnie niemal czuła to w nim, moc wzbierającą jaktsunami.Ciągnął tak cicho, \e Bonnie musiała wysilić uszy, \eby dosłyszeć: - Zanimwyrwę ci serce.Bonnie odkryła, \e jednak mo\e się ruszyć z miejsca.Cofnęła się o krok.- Mówiłem ci! - wrzasnął Klaus.Damon nie dał po sobie poznać, \e słyszy.Zdawało się, \e cały się koncentruje na gardle Klausa, na jego klatce piersiowej, nabijącym n w jej wnętrzu sercu, które miał zamiar mu z niej wyrwać.Klaus podniósł z ziemi jeszcze całą włócznię i go zaatakował.Mimo ran, jasnowłosemu mę\czyznie najwyrazniej pozostało sporo siły.Atakbył nagły, gwałtowny i prawie nie do obronienia.Bonnie widziała, jak wymierzyłwłócznię w Damona, i odruchowo przymknęła oczy, a potem, chwilę pózniej,otworzyła je, bo usłyszała trzepot skrzydeł.Klaus przeleciał przez miejsce, gdzie przed chwilą stał Damon, a w niebowzbiła się czarna wrona i tylko jedno piórko opadło na ziemię.Bonnie patrzyła,Klaus z rozpędu wybiega poza polanę i znika w mroku.W lesie zapadła martwa cisza.Bonnie powoli mijał parali\ i najpierw ruszyła powoli, a potem puściła siębiegiem do le\ącego Stefano.Nie otworzył oczu, kiedy się zbli\yła, wydawał sięnieprzytomny.Uklękła obok niego.A potem poczuła, \e ogarnia ją jakiś nieludzkispokój, zupełnie jak kogoś płynącego w lodowatej wodzie, kto zaczyna odczuwaćpierwsze niewątpliwe skutki wychłodzenia.Gdyby nie miała za sobą a\ tylu kolejnopo sobie następujących szokujących wydarzeń, być mo\e zaczęłąby wrzeszczeć idostała hidterii.Ale w tej sytuacji to był po prostu ostatni cios, ostatni szok, poktórym człowiek osuwa się w nierzeczywistość.W świat, który nie ma prawaistnieć, a jednak istnieje.Bo było zle.Bardzo zle.Ju\ gorzej być nie mogło.Jeszcze nigdy nie widziała kogoś tak cię\ko rannego.Nawet pana Tannera ztymi ranami, od których przecie\ umarł.śadne wskazówki Mary nie mogłyby tu nic- 159 -poradzić.Nawet gdyby miała Stefano na noszach tu\ pod blokiem operacyjnym,mogłaby jeszcze nie zdą\yć.Ogarnięta tym straszliwym spokojem, podniosła wzrok i zobaczyła plamęoraz błys w trzepoczących w świetle księ\yca skrzydeł.Damon stanął obok niej, aona przemówiła do niego spokojnie i racjonalnie:- Jeśli dostanie krew, czy to pomo\e?Chyba jej nie usłyszał.Oczy miał zupełnie czarne, zrenice powiększone.Taledwie powstrzymywana gwałtowność, ta emanująca z niego grozna energia znikły.Przyklęknął i dotknął le\ącej na ziemi ciemnowłosej głowy.- Stefano?Bonnie zamknęła oczy.Damon się boi.Damon się boi Damon! I, o Bo\e, ja nie wiem, co robić.Nicsię nie da zrobić, jest po wszystkim, wszyscy jesteśmy straceni, a Damon boi się oStefano.Nie zajmie się wszystkim, nie ma \adnego pomysłu, i ktoś musi to wszystkoogarnąć.O, och, Bo\e dopomó\, bo ja się tak strasznie boję, a Stefano umiera,Meredith i Matt są ranni, a Klaus tu przecie\ wróci.Otworzyła oczy i popatrzyła na Damona.Był blady, jego twarz w tej chwiliwyglądała nieznośnie młodo, z tymi rozszerzonymi czarnymi oczami.- Klaus wróci stwierdziła cicho Bonnie.Ju\ nie bała się Damona.Nie byliliczącym setki lat łowcą i siedemnastolatką rasy ludzkiej, siedząc tu, na skraju lasu.Byli tylko dwójką ludzi, Damonem i Bonnie, którzy musieli postarać się zrobić to, codo nich nale\ało.- Wiem powiedział.Trzymał Stefano za rękę, zupełnie się tego nie wstydząc,i wydawało się to jakoś całkiem logiczne i normalne.Bonnie czuła, \e on przekazujeswoją moc Stefano, ale czuła te\, \e to nie wystarczy.- Krew mu pomo\e?- Nie bardzo.Mo\e trochę.- Musimy spróbować wszystkiego, co mo\e chocia\ trochę pomóc.Stefano szepnął:- Nie.- 160 - Bonnie się zdziwiła.Myślała, \e jest nieprzytomny.Ale jego oczy terazotworzyły się, były przytomne, i płonąco zielone.Tylko one w nim całym \yły.- Nie bądz głupi rzucił Damon ostrzejszym tonem.Zciskał rękę Stefano tak,\e kłykcie mu pobielały.- Jesteś powa\nie ranny.- Nie zamię obietnicy.- W głosie Stefano, w jego bladej twarzy był niezłomnyupór.A kiedy Damon ju\ otwierał usta, \eby znów przemówić, pewnie w te słowa,\e Stefano swo-ją obietnicę złamie i jeszcze podziękuje albo inaczej Damon złamiemu kark, brat dodał: - Zwłaszcza \e to nic nie da.Zapadła cisza, a Bonnie usiłowała uporać się z prawdą tych słów.W tymmiejscu, gdzie teraz się znalezli, w tym straszliwym miejscu tak odległym odwszystkiego, co zwyczajne, udawane albo fałszywe zapewnienia wydawały się niena miejscu.Tylko prawda się liczyła.A Stefano mówił prawdę.Nadal patrzył na swojego brata, który nie spuszczał z niego wzroku, całą tęswoją wściekłą, gwałtowną uwagę skupiając na Stefano, tak jak wcześniej skupił jąna Klausie.Jakby w ten sposób mógł jakoś pomóc.- Nie jestem powa\nie ranny.On mnie zabił powiedział Stefano brutalnie,wcią\ wpatrzony w Damona.Ostatnia i największa walka ich woli, pomyślałaBonnie.- A ty musisz zabrać stąd Bonnie i pozostałych.- Nie zostawimy cię wtrąciła Bonnie.Taka była prawda, miała prawo topowiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]