[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał stałą klientelę, złożoną ze starszych mężczyzn, ponieważ włączył do swojegojadłospisu z osiem czy dziesięć ulubionych potraw z czasów Wielkiego Kryzysu, kiedytamci byli jeszcze chłopcami i kiedy wyrabiał się im smak: kwaśną zapiekankę, bułeczki zgorącą kakaową polewą, zasoloną, smażoną wieprzowinę i dla najstarszych kowbojów zbójecki gulasz.Dla starego pokolenia, które większość życia spędziło w siodle, robił odczasu do czasu ów najbardziej wyrafinowany z kowbojskich deserów, mianowiciewiśniową galaretkę z dodatkiem imbirowego piwa i zatopioną w niej pociętą piankążelową; galaretka pokrojona była w malutkie połyskujące kostki, przystrojonakopczykiem bitej śmietany z koktajlową wisienką na szczycie.W okolicy, gdzie mężczyznispędzali tak wiele czasu poza domem, w skwarze, kurzu i w niosącym piasek wietrze,galaretka ta cieszyła się dużym powodzeniem.Cy nie był zainteresowany ziemniakami krojonymi w karbowane paski, raczej jużkaszą kukurydzianą; nie interesowało go zabaglione, cenił natomiast ciasto z rabarbaremi placek ze słodkich ziemniaków.Zwiat oferował wiele rodzajów białka, on jednak jezredukował do mięsa z rusztu, miejscowych przysmaków oraz suma.Raz w miesiącupiekł na rożnie wołowe polędwice albo przygotowywał pełne brytfanny żeberek.Sporadycznie też, kiedy miał nastrój, przygotowywał pierogi, poduszeczki z ciastanadziewane ostro przyprawioną mieloną wołowiną.Miał zawsze pełen słój kleistegosyropu z arbuza, który dodawał do potraw dość lekką ręką.Wszyscy starsi mężczyzni mieli w pamięci przeróżne dziwne dania z czasówdzieciństwa. Och, my to byli biedne mówił Methiel Dąs. Wygląda na to, że w końcumiesiąca mieli my tylko fasolę i jeszcze raz fasolę.W świnto było w niej troszki wieprzo-winy, coby ją urozmaicić.Matka trzymała zasoloną wieprzowinę w glinianym garnku, zpokrywą, a na tej pokrywie solidny kamień, a przecie i tak stary, ojcowy pies myśliwskiodsunął ten kamień, wlazł do środka i wyżarł wszyściutko do cna.Mama powiedziaławtedy, że jedyne, czym możemy se okrasić naszą fasolę, to smar z wiatraka.Czasamiprzyjeżdżała furgonetka z opieki społecznej i przywoziła nam ryż, fasolę, suszone śliwki imleko w proszku.Bud Motek wyprostował się na krześle. Ta uprawiana na podporach wiatraka fasola jak raz przypomina mi o syropieZamknąć Się, Ale Już, specjalności mojego taty.Straszny był z niego nerwus i nie znosił,jak żeśmy siedmiu chłopaków i dwie dziewczyny hałasowali w jego pobliżu i mówiłwtedy zamknąć się, ALE JU%7ł", a jeśliśmy się migiem nie uciszyli, wyciągał butelką tegosyropu.Jego własnej receptury, paskudztwo, wygotowane z zielonych daktylowychśliwek z odrobiną cukru, żeby było gęściejsze, ale i tak aż do bólu wykrzywiałoczłowiekowi gębę i skręcało żołądek.Boże! Jeszcze dziś czuję smak tego świństwa!Dixie Goodloe przypomniał sobie w związku z tym samo dno kulinarnej baryłki zjego dzieciństwa, które przypadło na czasy Wielkiego Kryzysu. My byli takie biedne, że często do jedzenia nie było nic, akuratnie nic.Był takidzień, że mój tato z rozpaczy zastrzelił i sprawił kojota i jedliśmy zupę na kojocie.Agwarantuję wam, że my nie byli jedyne. Jak smakowała? Wtedy była to najbardziej smakowita rzecz, jakom w życiu wrąbał.Pod Poczciwym Psem wszystko było wystawione na tych długich stołach; zupy poprawej, a ciasta po lewej.Wchodzili klienci, dostawali sztućce oraz talerz i sami sobienakładali.Każdy ranczer i farmer, pracownik wieży wiertniczej, kowboj, kierowcaciężarówki, jeśli nie znajdował się akurat zbyt daleko, pojawiał się na obfity południowyobiad; w sumie zbyt wielu mężczyzn, żeby jakaś kobieta mogła czuć się tam swobodnie.Lokal stał się czymś w rodzaju męskiego klubu, a jego bywalcy byli niemalże identyczni,większość po pięćdziesiątce, wszyscy w wyświechtanych dżinsach i kowbojskich kape-luszach zimą filcowych, słomkowych latem.Pies Cya sypiał pod stolikami, pośródwoniejących nawozem buciorów.Od czasu do czasu Cy stawiał mu przed nosempodstawek wypełniony kawą ze śmietanką, mówiąc: Zobaczymy, czy to cię dobudzi".Stary prawnik, mieszkający przy tej samej ulicy, F.B.Weicks, był pierwszymklientem Frease'a i od tamtego pierwszego razu pojawiał się u niego każdego dnia,punktualnie w samo południe.Nosił zsunięty do tyłu kapelusz kowbojski, staromodny,granatowy garnitur, znoszony i wyświechtany.Jego oczy wydawały się ogromne zaokrągłymi plastikowymi okularami, które kupił w najtańszym sklepie w Pampie.Miałmiękki, długi nos przypominający kształtem penisa, a każdego dnia Cy wręczał mu talerzze specjalnym daniem, mianowicie wielkim ziemniakiem nadziewanym pastą z tuńczyka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Miał stałą klientelę, złożoną ze starszych mężczyzn, ponieważ włączył do swojegojadłospisu z osiem czy dziesięć ulubionych potraw z czasów Wielkiego Kryzysu, kiedytamci byli jeszcze chłopcami i kiedy wyrabiał się im smak: kwaśną zapiekankę, bułeczki zgorącą kakaową polewą, zasoloną, smażoną wieprzowinę i dla najstarszych kowbojów zbójecki gulasz.Dla starego pokolenia, które większość życia spędziło w siodle, robił odczasu do czasu ów najbardziej wyrafinowany z kowbojskich deserów, mianowiciewiśniową galaretkę z dodatkiem imbirowego piwa i zatopioną w niej pociętą piankążelową; galaretka pokrojona była w malutkie połyskujące kostki, przystrojonakopczykiem bitej śmietany z koktajlową wisienką na szczycie.W okolicy, gdzie mężczyznispędzali tak wiele czasu poza domem, w skwarze, kurzu i w niosącym piasek wietrze,galaretka ta cieszyła się dużym powodzeniem.Cy nie był zainteresowany ziemniakami krojonymi w karbowane paski, raczej jużkaszą kukurydzianą; nie interesowało go zabaglione, cenił natomiast ciasto z rabarbaremi placek ze słodkich ziemniaków.Zwiat oferował wiele rodzajów białka, on jednak jezredukował do mięsa z rusztu, miejscowych przysmaków oraz suma.Raz w miesiącupiekł na rożnie wołowe polędwice albo przygotowywał pełne brytfanny żeberek.Sporadycznie też, kiedy miał nastrój, przygotowywał pierogi, poduszeczki z ciastanadziewane ostro przyprawioną mieloną wołowiną.Miał zawsze pełen słój kleistegosyropu z arbuza, który dodawał do potraw dość lekką ręką.Wszyscy starsi mężczyzni mieli w pamięci przeróżne dziwne dania z czasówdzieciństwa. Och, my to byli biedne mówił Methiel Dąs. Wygląda na to, że w końcumiesiąca mieli my tylko fasolę i jeszcze raz fasolę.W świnto było w niej troszki wieprzo-winy, coby ją urozmaicić.Matka trzymała zasoloną wieprzowinę w glinianym garnku, zpokrywą, a na tej pokrywie solidny kamień, a przecie i tak stary, ojcowy pies myśliwskiodsunął ten kamień, wlazł do środka i wyżarł wszyściutko do cna.Mama powiedziaławtedy, że jedyne, czym możemy se okrasić naszą fasolę, to smar z wiatraka.Czasamiprzyjeżdżała furgonetka z opieki społecznej i przywoziła nam ryż, fasolę, suszone śliwki imleko w proszku.Bud Motek wyprostował się na krześle. Ta uprawiana na podporach wiatraka fasola jak raz przypomina mi o syropieZamknąć Się, Ale Już, specjalności mojego taty.Straszny był z niego nerwus i nie znosił,jak żeśmy siedmiu chłopaków i dwie dziewczyny hałasowali w jego pobliżu i mówiłwtedy zamknąć się, ALE JU%7ł", a jeśliśmy się migiem nie uciszyli, wyciągał butelką tegosyropu.Jego własnej receptury, paskudztwo, wygotowane z zielonych daktylowychśliwek z odrobiną cukru, żeby było gęściejsze, ale i tak aż do bólu wykrzywiałoczłowiekowi gębę i skręcało żołądek.Boże! Jeszcze dziś czuję smak tego świństwa!Dixie Goodloe przypomniał sobie w związku z tym samo dno kulinarnej baryłki zjego dzieciństwa, które przypadło na czasy Wielkiego Kryzysu. My byli takie biedne, że często do jedzenia nie było nic, akuratnie nic.Był takidzień, że mój tato z rozpaczy zastrzelił i sprawił kojota i jedliśmy zupę na kojocie.Agwarantuję wam, że my nie byli jedyne. Jak smakowała? Wtedy była to najbardziej smakowita rzecz, jakom w życiu wrąbał.Pod Poczciwym Psem wszystko było wystawione na tych długich stołach; zupy poprawej, a ciasta po lewej.Wchodzili klienci, dostawali sztućce oraz talerz i sami sobienakładali.Każdy ranczer i farmer, pracownik wieży wiertniczej, kowboj, kierowcaciężarówki, jeśli nie znajdował się akurat zbyt daleko, pojawiał się na obfity południowyobiad; w sumie zbyt wielu mężczyzn, żeby jakaś kobieta mogła czuć się tam swobodnie.Lokal stał się czymś w rodzaju męskiego klubu, a jego bywalcy byli niemalże identyczni,większość po pięćdziesiątce, wszyscy w wyświechtanych dżinsach i kowbojskich kape-luszach zimą filcowych, słomkowych latem.Pies Cya sypiał pod stolikami, pośródwoniejących nawozem buciorów.Od czasu do czasu Cy stawiał mu przed nosempodstawek wypełniony kawą ze śmietanką, mówiąc: Zobaczymy, czy to cię dobudzi".Stary prawnik, mieszkający przy tej samej ulicy, F.B.Weicks, był pierwszymklientem Frease'a i od tamtego pierwszego razu pojawiał się u niego każdego dnia,punktualnie w samo południe.Nosił zsunięty do tyłu kapelusz kowbojski, staromodny,granatowy garnitur, znoszony i wyświechtany.Jego oczy wydawały się ogromne zaokrągłymi plastikowymi okularami, które kupił w najtańszym sklepie w Pampie.Miałmiękki, długi nos przypominający kształtem penisa, a każdego dnia Cy wręczał mu talerzze specjalnym daniem, mianowicie wielkim ziemniakiem nadziewanym pastą z tuńczyka [ Pobierz całość w formacie PDF ]