[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do jutra wszyscy będziemymłodsi i piękniejsi niż poranek.Sara Margaret wdrapała się na kolana Lindy.Earl, w dżinsach i koszuli, z wyrazemzażenowania na twarzy, siedział naprzeciw nich.Jack rozsiadł się przy kontrolkach silnika ibutli propanowej.Wszyscy siedzieli na betonowych płytach; obok wanny, w zasięgu rękiJacka, znajdowało się wiadro wypełnione lodem z piwem i coca-colą dla Sary Margaret.- Przy dłuższej sesji będziemy musieli trochę się poszarpać z zainstalowaniemdodatkowych akumulatorów w silniku, ale powinno być okay - powiedział Jack, rozdającwszystkim napoje.I siedzieli tak wszyscy razem, śmiejąc się do rozpuku z Jacka i z Jackiem.Silnik buczałpo cichu, palnik propanowy ryczał od czasu do czasu, a wtorek w zachodnim Teksasie powolimijał, nie poganiany przez nikogo.Bywały noce, gdy pod ranczo przychodziły pekari obrożne.Dzikie świnie były czarne igarbate, groznie wyglądały w ciemnościach i poruszały się błyskawicznie, ignorując zarównopsy, jak i ludzi.Niektóre z nich miały trzycalowe, zagięte kły i ważyły pewnie dobresiedemdziesiąt funtów albo i więcej.Earl twierdził, że widział kiedyś okaz, który wyglądał nadziewięćdziesiąt funtów.Przebiegając pod latarniami na podwórku, wydawały się jeszczewiększe, a najeżona szczecina upodabniała je do ogromnych szczurów z jakiegoś starego horroru.Przy kolacji, jakiś tydzień po przyjezdzie Lindy na ranczo, Earl wspomniałspokojnie, że pekari znowu zaczynają wyrządzać szkody i że widział jeszcze jakieś inneślady, bardzo duże, przy jednym z wodopojów, mniej więcej ćwierć mili od domu.- Lew? - spytał Jack.- Tak mi się zdaje.Zlad był mocno stratowany przez inne zwierzęta, ale odchody tuż obokwyglądały mocno podejrzanie.- O co tu chodzi? Lwy? O jakich lwach mówicie? - Linda zaczęła się zastanawiać, gdzieżto wylądowała, u wszystkich diabłów.Iowa wydała się jej nagle strasznie daleko.Jack uśmiechnął się do niej szeroko i wskazał na swój talerz.- Wiesz, te frijoles wyszły ci znakomite, praktycznie same zeskakują z widelca i rzucająsię człowiekowi w usta.- Wziął do ust nieco fasoli, przeżuł, przełknął i dopiero wtedyspojrzał na nią.- Lwy górskie.Mamy tu w okolicy trzy potencjalne szkodniki i Earl mówi ojednym z nich - o lwach górskich, czyli pumach.Jak je zwał, tak je zwał.Zazwyczaj trzymająsię kilka mil dalej, po drugiej stronie Góry Małego Konia, ale od czasu do czasu zapuszczająsię aż tutaj.Nie sprawiają nam kłopotu, zostawiają bydło w spokoju, ale jeżeli mamy doczynienia ze starym osobnikiem, który już nie za bardzo może polować, będą kłopoty.Natwoim miejscu przytrzymałbym Sarę Margaret blisko domu przez jakiś czas i poczekał narozwój sytuacji.- A co z tymi.jak im tam?- Pekari? - podpowiedział Earl.Linda skinęła głową.- To dzikie świnie.Wyczuwają śmieci albo opadłe owoce z drzew pekanowych, albo psiąkarmę Jęczyduszy, jeżeli nie schowamy jej na noc do domu.Zdaje się, że to psie żarciesmakuje im jak nic innego.Zazwyczaj nie atakują ludzi, chyba że są z młodymi.choć kilkalat temu stado tych drani zapędziło mojego kumpla na drzewo.Jednak najgorsze są dla psów;okoliczny weterynarz sporo zarabia na łataniu psów pokaleczonych przez te świnie.Sąpaskudne i agresywne, zwłaszcza gdy jest ich dużo i mają ze sobą młode.Earl zaczął się nagle szeroko uśmiechać i Jack, widząc to, powiedział:- Oj, Earl, daj spokój.Chyba nie chcesz teraz opowiedzieć tej historii, co?- Jasne, że chcę.Jest za dobra, by jej nie opowiadać.- Earl uśmiechnął się i spojrzał naLinde.- Dwadzieścia lat temu, mas o menos, mieliśmy spore kłopoty z pekari.prawie co nocbuszowały po oborze czy szopach.Pewnego wieczora siedziałem sobie na kiblu w jednym zmoich pokoi przy oborze, kiedy rozpętało się istne piekło.Nasza stara suka, Smutas, była jużmocno posunięta w latach, ale wyła jak szary wilk.Zanim się zorientowałem, co się dzieje,kibel pode mną eksplodował.Omal trupem nie padłem i długo jeszcze musiałem trzymaćgłowę w zlewie, żeby ochłonąć.zastanawiałem się, co też najlepszego zrobiłem.Potemzauważyłem dziurę w ścianie tuż obok miejsca, gdzie niedawno stał klozet.Okazało się, żeJack trochę za ostro zapuścił się za jakąś świnią, a kula przeszła przez całą oborę i rąbnęła w ścianę pokoju.Nie mogłem się zmusić do siadania na kiblu przez następne cztery dni.Linda Lobo wyobraziła sobie tę scenę i przyłożyła serwetkę do ust; wyobraziła sobiereakcję biednego Earla, a na widok jego miny, gdy opowiadał tę historię, nie potrafiła siępowstrzymać od śmiechu.Sara Margaret także wybuchnęła śmiechem, choć nie bardzowiedziała, z czego się śmieje.Jack mlasnął językiem.- To jest wersja Earla i nie wytrzymałaby krzyżowego ognia pytań najtępszego adwokata.Prawda wygląda tak, że wcale nie atakowałem tej świni tak ostro, tylko ktoś majstrował przytym cholernym celowniku winchestera, ot co.Kilka nocy pózniej Linda siedziała na tylnych schodkach domu i pokazywała SarzeMargaret Drogę Mleczną.Jęczydusza leżał obok nich; nagle poderwał głowę i zaczął warczećgardłowo, a potem przeszedł przez zwały kamieni, które kiedyś tworzyły podmurówkę patio.Wszedł w wysoką trawę jakieś czterdzieści jardów dalej, cały czas głośno szczekając, a pochwili wypadł z powrotem, z podwiniętym ogonem.Dopiero wtedy Linda zauważyła ciemnykształt z zagiętymi kłami wystającymi z otwartego pyska, pędzący w ich stronę.Pekaristanęła jakieś dwadzieścia stóp przed schodkami i wpatrzyła się w nią, zupełnie nie zwracającuwagi na Jęczyduszę.Linda pospiesznie otworzyła drzwi i wciągnęła Sarę Margaret do domu; Jack już szedł wjej kierunku z winchesterem kaliber 30 w lewej ręce.- Pekari? - zapytał.Skinęła głową, drżąc na całym ciele.Jack wetknął naboje do lufy i złapał latarkę.- Nie znoszę strzelać do niczego, co mi nie zawiniło, lecz nie cierpię natarczywości, a techolerne bydlaki będą ci się naprzykrzać, jeśli tylko im na to pozwolisz.Nigdy nie potrafiłemsię zdecydować, czy są tak odważne, ślepe czy po prostu głupie.Kopnięciem otworzył drzwi i omiótł podwórko snopem światła.Jęczydusza wrócił naschodki, więc Jack kucnął i powiedział:- Dobry piesek.- Wróciwszy do środka, dodał: - Nic tam nie ma.Jesteś pewna, że tobyła dzika świnia?- Tak, była duża i czarna, i podbiegła prosto do nas.Jack, jak bardzo one sąniebezpieczne?- No cóż, nie reagują najlepiej na krzyki i bat.Jak Earl powiedział już wcześniej, potrafiąniezle poharatać psa.Poly twierdził, że słyszał, jak kiedyś stado zeżarło czyjegoś dzieciaka -pięcioletniego chłopca - nieopodal Presidio, a Earl lubi opowiadać o tym swoim znajomku,którego zagnały na drzewo.Trudno powiedzieć.Osobiście nie lubię sukinsynów.Wcale sięnie dziwię, że się wystraszyłaś.Ale śpij spokojnie, zajmiemy się nimi.Pózniej tej samej nocy Jęczydusza znowu zaczął koncert, a jego jazgot wzmagał się zsekundy na sekundę.Linda leżała w łóżku i przysłuchiwała się temu; niepokoiła się o psa i zastanawiała, czy potrafi się dopasować do tej ogromnej, dzikiej krainy.Poczuła, że Jackwstaje w ciemnościach, usłyszała, jak wciąga dżinsy i buty, zapina skórzaną kurtkę.UjadanieJęczyduszy nagle zmieniło się w skowyt, jakby coś go zabolało.Odsunęła zasłonkę izobaczyła stado świń przesuwające się pod oknem, zaledwie trzy stopy od niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •