[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Witam – odezwał się.– Mogę się przysiąść?– Oczywiście.Nazywał się Frank Lande i mieszkał na Vestøy prawie całe życie.– Urodziłem się tutaj – powiedział – i tutaj też pewnie umrę.– Nigdy nie chciałeś podróżować, zwiedzać świata?Zaśmiał się.– Zwiedzałem świat.Trzy lata nauki, a później rok pracy w stolicyw zupełności mi starczą.Jasne, że ludzie wszędzie są tacy sami, ale ja wolę być tutaj niż tam.– Co robiłeś w Oslo?– Ścierałem rzygi i krew.Byłem śmieciarzem.Zbierałem ludzkieodpady.– Uśmiechnął się krzywo.– Innymi słowy, byłem policjantem.– Policjantem?– Tak.– I porzuciłeś zawód zaledwie po roku?– Nie, nie porzuciłem zawodu, jedynie Oslo.Wróciłem do domui podjąłem pracę na lokalnym posterunku.– Nie wiedziałem, że macie posterunek w tej.– W tej dziurze?– Tego nie powiedziałem.Zaśmiał się.– Nie, ale chciałeś.Masz rację.Pracuję na stałym lądzie.–Wymienił nazwę najbliższej miejscowości.– Tam znajduje sięposterunek i tam też mam małą kawalerkę.Ale gdy tylko mogę,przyjeżdżam tutaj.Magda podeszła się przywitać.Przyniosła piwo dla Franka, chociażo nie nie prosił.– Dziękuję – rzekł Frank.Wstał i objął ją w pasie.– PrzecudnaMagda! Najpiękniejsza na całej Vestøy, Mikaelu.Uśmiechnęła się, lecz oswobodziła się z jego uścisku.– Nie usiądziesz z nami? – zapytał Frank.– Mam robotę.Może później.Wznosiliśmy toasty i piliśmy.Frank opowiadał historie z wyspy:o nielegalnych połowach, pijaństwie i trwających od pokoleń sąsiedzkich waśniach.Potrafił opowiadać i był wyczulony na ludzką głupotę, więcczęsto się śmialiśmy.Frank przyniósł parę kolejnych piw, po czym zbyłmoją próbę uregulowania rachunku.– Okej, panowie.Dziękuję na dziś.Zamykamy!Podniosłem wzrok.To odezwała się Magda.Stała pośrodku sali,trzymając się pod boki.Zacząłem się podnosić, ale Frank położył midłoń na ramieniu.– Spokojnie, Mikael.My możemy zostać.Dwaj starsi panowie pożegnali się i powłócząc nogami, wyszliw mrok, ale młodych nie dało się tak łatwo pozbyć.Byli mocnowstawieni i nie chcieli kończyć wieczoru.– Jeszcze tylko po piwie, Magdo – błagali.– No weź, nie bądźtaka.Ale Magda była niewzruszona.– Wypiliście już dość, chłopaki.Jazda mi stąd.– A dlaczego on może zostać? – Najgłośniejszy z nich,ciemnowłosy, nieco przysadzisty facet o policzkach pokrytych bliznamipo trądziku, wskazał mnie kciukiem.– On tutaj mieszka.No dalej, chłopcy.– A Frank? Frank tu chyba, kurna, nie mieszka, co? A możemieszka u ciebie w łóżku?Frank wolno wstał.– Idź do domu, Gustav – powiedział dość cicho, ale wyraźnie.– Nigdzie, kurna, nie.– Bierz swoich kumpli i zjeżdżaj.Już!Nastąpiła sekunda ciszy.Po twarzy Gustava widziałem, jak bardzoliczy na bójkę, ale jego koledzy zdążyli już wstać i skierować się dowyjścia.Gustav został sam, więc rzuciwszy Frankowi krzywespojrzenie, poddał się i wyszedł za nimi w noc.– Byli agresywni – zauważyłem, lecz Frank pokręcił głową.– E tam.Znają mnie i wiedzą, że nie toleruję głupot.To w zasadzieporządne chłopaki.Rybacy, w dodatku kawalerzy, rozumiesz.Mająkasę, ale niewiele do roboty.Przydałyby im się żony, które wzięłyby ich w ryzy, jednak wszystkie kobiety wyjechały do miasta do szkół.Magda spojrzała na niego.– Sama bym sobie poradziła, Frank.Wzruszył ramionami.– Jasne.Ale przy mnie okazują trochę więcej szacunku.Przyniosła sobie kieliszek czerwonego wina i piwo dla nas.Usiadłamiędzy nami, zdjęła gumkę do włosów i rozpuściła swoje jasne loki.Jejtwarz stała się dzięki temu inna.Łagodniejsza.Mniej surowa.Uśmiechnęła się do mnie.– Przepraszam za to.Pijani rybacy nie robią najlepszego wrażeniana naszych gościach.– Ludzie wszędzie się upijają – skomentowałem.– Nawet gdy niesą rybakami.Jestem pewien, że na Vestøy nie jest gorzej niż gdzieindziej.– Tak.Dobrze się tu mieszka.Może nie dzieje się tutaj zbyt wiele,ale ludzie dbają o siebie nawzajem.– Pewnie nie odwiedza was zbyt wielu obcych.Kiedy tu wszedłem,wszyscy patrzyli na mnie jak na jakieś zjawisko.– Latem zdarzają się turyści – zapewniła.Na nosie miała piegi.– Naprawdę?– Tak.Nawet całkiem sporo.Trochę Norwegów, ale głównieNiemcy.Jednak o tej porze nie przyjeżdża tu prawie nikt, więc nicdziwnego, że budzisz zainteresowanie.Październik to nie pora wakacji.– Jestem prawnikiem, nie turystą – wyjaśniłem.– I mam tu dowykonania zadanie.Frank się zaśmiał.– O którym nie chcesz mówić.Ale i tak się dowiemy.Posłałem mu wymuszony uśmiech.– Ty, jako lokalny policjant, na pewno.– Wątpię, żeby konieczne było śledztwo.To mała społeczność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •