[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ucha. - Tak, proszę pana.Rozumiem.- Szedłem dalej w kierunku lincolna i powodzi światła.Kiedy mijałem asystenta senatora, ten podbiegł i zrównał ze mną krok.- Ja zaraz wszystko wyjaśnię, panie detektywie - zagaił nerwowo.Miał okołotrzydziestu lat i nieskazitelną aparycję kongresowego urzędnika.- To na pewno da się jakośzałatwić.- Chwileczkę - odparłem.- Pozwoli pan, że porozmawiam z senatorem?- Senator zle się czuje - trajkotał dalej asystent.- Jest bardzo zmęczony.- Zabiegł midrogę.Obszedłem go.Ruszył za mną truchtem.- To tylko choroba awiacyjna.Senator zleznosi podróż samolotem.- Muszę z nim porozmawiać - powiedziałem, wstępując w krąg jaskrawego światła.Rowe wciąż zasłaniał oczy przedramieniem.- Senatorze Rowe? - zwróciłem się do niego.- Wyłączcie to kurewstwo, do chuja pana - wymamrotał Rowe.Był w sztok pijany;bełkotał tak, że trudno go było zrozumieć.- Senatorze Rowe - powtórzyłem - Przykro mi, ale będę musiał zadać panu kilkapytań.- Spierdalaj, chuj ci w dupę.- Senatorze Rowe - powtórzyłem jeszcze raz.- Wyłączcie to kurewskie bzdzidło!Obejrzałem się na policjanta z patrolu i dałem mu znak ręką.Z ociąganiem wyłączyłkamerę.Reflektorek zgasł.- Jezu Chryste - jęknął Rowe opuszczając wreszcie ramię.Spojrzał na mniemaślanymi oczami.- Co tu się, kurwa, wyprawia?Przedstawiłem się.- To czemu nic nie robisz z tym kurewskim bajzlem - wybełkotał Rowe.- Ja tylkojechałem do mojego pierdolonego hotelu.- Rozumiem, senatorze.- Nie wiem.- zatoczył zamaszysty łuk ręką.- Co tu, kurwa, za afera się stała.- Senatorze, czy to pan prowadził?- Chuj.Prowadziłem.- Odwrócił się chwiejnie.- Jerry? Jerry, powiedz im, jak było.Jezus Maria.Asystent podskoczył do nas skwapliwie.- Przepraszam za to wszystko - wyrecytował gładko.- Senator nie czuje się dobrze.Zaledwie wczoraj wieczorem wróciliśmy samolotem z Tokio.Choroba awiacyjna.Niedoszedł jeszcze do siebie.Jest zmęczony. - Kto prowadził wóz? - spytałem.- Ja - odparł szybko asystent.- Absolutnie.Jedna zdziewcząt zachichotała.- Wcale nie! - krzyknął z drugiej strony samochodu mężczyzna w szlafroku.- Tendrugi prowadził.I taki jest nagrzany, że nie mial siły wysiąść.Jak się drzwiczki otworzyły, todosłownie wyleciał na trawę.- Ja chromolę, pierdolony bajzel - burknął senator Rowe, czochrając się po włosach.- Detektywie - powiedział asystent - to ja siedziałem za kierownicą i te dwie paniemogą o tym zaświadczyć.- Wskazał na dziewczyny w wieczorowych sukienkach, posyłającim jednocześnie znaczące spojrzenie.- To bezczelne kłamstwo - zaperzył się mężczyzna w szlafroku.- Nie, to prawda - wtrącił się po raz pierwszy przystojniak w smokingu.Był opalony imiał swobodny sposób bycia właściwy ludziom nawykłym do wydawania rozkazów.Prawdopodobnie gość z Wall Street.Nie przedstawił się.- To ja prowadziłem samochód - powtórzył asystent.- Mam wszystko w dupie - wymamrotał Rowe.- Chcę do hotelu.- Czy są jacyś ranni? - spytałem.- Nie, nie ma - powiedział asystent.- Nikomu nic się nie stało.Zwróciłem się do policjantów z patrolu.- Wypisaliście stodziesiątkę? - Chodziło o protokół z naruszenia własności prywatnejwskutek wypadku samochodowego.- Nie kwalifikuje się - odparł jeden z nich.- Jeden samochód i szkody niewielkie.-Protokół taki spisywało się dopiero wtedy, gdy wielkość szkód przekraczała dwieściedolarów.- Wypisaliśmy tylko pięćsetjedynkę.Chce pan rzucić okiem?Nie chciałem.Jedną z zasad, jakie obowiązują w służbach specjalnych, jest DSDO,działanie stosowne do okoliczności, co oznacza, że w wypadku osób uprzywilejowanych iznakomitości, jeśli nikt nie zamierza wnieść oficjalnej skargi, przymyka się oko na sprawę.Wpraktyce sprowadza się to do tego, że nikogo się nie aresztuje, chyba że popełnione zostałoewidentne przestępstwo.- Niech pan spisze nazwisko i adres właściciela posiadłości - poleciłem asystentowi - iuzgodni z nim sprawę odszkodowania za zniszczony trawnik.- Ma już moje nazwisko i adres - odezwał się mężczyzna w szlafroku.- Ale chcęwiedzieć, jak to zostanie załatwione.- Powiedziałem mu, że pokryjemy wszelkie szkody - wyjaśnił asystent.-Zapewniłem.Ale on. - Sam pan zobacz, do cholery: zniszczyliście jej roślinki.A ona ma raka ucha.- Chwileczkę, proszę pana.- Zwróciłem się do asystenta: - Kto teraz poprowadzisamochód?- Ja - odparł asystent.- On - przytaknął senator Rowe, kiwając gorliwie głową.- Jerry.Siadaj za kierownicą.- W porządku - powiedziałem do asystenta.- Będzie pan musiał przedtem dmuchnąćw alkomat.- Tak, naturalnie.- I chciałbym obejrzeć pańskie prawo jazdy.- Oczywiście.Asystent dmuchnął w alkomat i wręczył mi prawo jazdy.Było wystawione wTeksasie.Gerrold D.Hardin, trzydzieści cztery lata.Zamieszkały w Austin w Teksasie.Spisałem te szczegóły i oddałem mu dokument.- W porządku, panie Hardin.Dziś wieczorem oddam senatora pod pańską opiekę.- Dziękuję, poruczniku.Doceniam to.- Puszczacie go?! - oburzył się mężczyzna w szlafroku.- Chwileczkę.- Zwróciłem się do asystenta: - Proszę dać temu człowiekowi swojąwizytówkę i pozostawać z nim w kontakcie.Mam nadzieję, że szkody wyrządzone na tereniejego posiadłości zostaną wyrównane ku jego satysfakcji.- Absolutnie.Oczywiście.Już.- Hardin sięgnął do kieszeni po wizytówkę.Razem znią wyciągnął coś białego, jakby chusteczkę do nosa.Pośpiesznie wepchnął to z powrotem, apotem podszedł do mężczyzny w szlafroku, by wręczyć mu swoją wizytówkę.- Będziecie musieli zasadzić na nowo wszystkie jej begonie.- Naturalnie, proszę pana - obiecał Hardin.- Wszystkie!- Tak.Oczywiście, proszę pana.Senator Rowe odepchnął się wreszcie od maski samochodu i stanął na miękkichnogach.- Pierdolone begonie - wymamrotał.- Jezu, co za kurewska noc.Macie żonę?- Nie - odparłem.- A ja mam - pokiwał głową Rowe.- Pierdolone begonie.Chuj im w dupę.- Tędy,senatorze - powiedział Hardin, biorąc go pod łokieć.Pomógł mu zająć miejsce w fotelupasażera.Dziewczyny zapakowały się z tyłu, jedna po lewej, druga po prawej stronieprzystojniaczka z Wall Street.Hardin usiadł za kierownicą i poprosił Rowe a o kluczyki. Obejrzałem się i zobaczyłem odjeżdżające wozy patrolowe.Kiedy skierowałem wzrok zpowrotem na lincolna, Hardin opuścił szybę i spojrzał mi w oczy.- Dziękuję za wszystko.- Proszę jechać ostrożnie, panie Hardin - rzekłem.Wycofał wóz z trawnika,przejeżdżając po klombie kwiatów.- I te irysy też! - wrzasnął mężczyzna w szlafroku za oddalającym się samochodem.Spojrzał na mnie.- Mówię panu, że prowadził ten drugi i był pijany.- Proszę, oto moja wizytówka - powiedziałem.- Jeśli sprawa nie zostanie załatwionajak należy, niech pan do mnie zadzwoni.Spojrzał na wizytówkę, pokręcił głową i wszedł z powrotem do domu.Wróciliśmy zConnorem do naszego wozu i ruszyliśmy w dół wzgórza.- Masz dane tego asystenta? - zapytał Connor.- Mam - odparłem.- Co on miał w kieszeni?- Wyglądało mi to na damskie majtki.- Mnie też.Nic, oczywiście, nie mogliśmy zrobić.Gdyby to ode mnie zależało, wykręciłbymtemu nadętemu sukinsynowi rękę, pchnął na samochód i na miejscu go przeszukał.Ale obajzdawaliśmy sobie sprawę, że do niczego takiego nie dojdzie.Nie było najmniejszych podstawdo zrewidowania Hardina czy też aresztowania go.Wiózł tylko na tylnym siedzeniusamochodu dwie dziewczyny, z których jedna mogła być bez majtek, oraz pijanego senatoraStanów Zjednoczonych na przednim.Puszczenie ich wolno było jedynym sensownymwyjściem.Zanadto byliśmy tego wieczoru pobłażliwi.Zaterkotał telefon.Wdusiłem przycisk.- Porucznik Smith.- Cześć, stary.- To był Graham.- Jestem teraz w kostnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •