[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było mu ciężko, jakby kogoś pochował, ale nieodmówił modlitwy.Nie będzie się modlił za pistolet.Zanic nie będzie się modlił.Już nie.Jego matka nie byłaby zadowolona.Całe życiechodziła do Kościoła zielonoświątkowego i beznajmniejszej zachęty mówiła językami4.ZabierałaQuarry'ego na niedzielne nabożeństwa od czasu, gdy jegomózg zaczął gromadzić wspomnienia.Kiedy umierałatamtej nocy w samym środku ulewy, krzyczała wjęzykach do swego Pana.Quarry miał wtedy zaledwieczternaście lat i był przerażony jak diabli.Nie z powodujęzyków, bo do nich zdążył przywyknąć, ale umieraniapołączonego z krzykami w języku, którego nigdy niepotrafił pojąć.Jakby matka wiedziała, że rozstaje się zżyciem i chciała, żeby Pan wiedział, że nadchodzi.Jakbymyślała, że jest głuchy i musi to z siebie wykrzyczeć.Bałsię, że Jezus może w każdej chwili wpaść do sypialnimatki, aby uciszyć biedaczkę.Nie odzywała się do niego w ostatnich godzinach,choć siedział przy jej łóżku z załzawioną twarzą,powtarzając, jak bardzo ją kocha, i czekając rozpaczliwie,żeby spojrzała na niego i powiedziała coś w rodzaju„kocham cię, Sammy” lub przynajmniej „żegnaj,syneczku”.Nie był pewny, czy nie wykrzyczała tego wjęzykach, bo nigdy ich się nie nauczył.Później wydałaostatni okrzyk, przestała oddychać i było po wszystkim.Bez żadnych fanfar.Quarry zdumiał się, że śmierćprzychodzi tak łatwo.Że tak proste jest obserwowanieumierania drugiego człowieka.Odczekał chwilę, by upewnić się, że nie żyje, zamiastodpoczywać między kolejnymi okrzykami do Pana, apóźniej zamknął jej powieki i złożył ręce na piersi tak, jakto robili na filmach.Kiedy odchodziła, ojca nie było w domu.Quarryznalazł go pijanego w łóżku żony jednego z robotnikówrolnych, który został odwieziony do szpitala po tym, jakżniwiarka poharatała mu nogę.Wyniósł go na ramieniu izawiózł do Atlee.Chociaż Quarry miał wtedy zaledwieczternaście lat, do sześciu stóp wzrostu brakowało mujedynie dwóch cali i był silny, jak na farmera przystało.Samochód prowadził, od kiedy skończył trzynaście lat, aprzynajmniej robił to na bocznych drogach wiejskiejAlabamy lat sześćdziesiątych.Zaparkował starą furgonetkę w stodole, wyłączyłsilnik i chwycił za łopatę.Wykopał grób dla ojcaniedaleko miejsca, w którym ukrył patriota.Późniejwrócił do stodoły, zastanawiając się, jak sprzątnąćstaruszka.Miał dostęp do całej broni w Atlee, a było tegosporo.Potrafił się posługiwać każdą, ale wykombinowałsobie, że cios w głowę będzie znacznie cichszy od strzału.Pewnie, że chciał zamordować starego cudzołożnika, alebył wystarczająco bystry, by nie poświęcać życia za tęprzyjemność.Wywlókł starego z samochodu i położył twarzą doziemi na klepisku pokrytym słomą.Wymyślił, że zadaśmiertelny cios w podstawę czaszki, jakby chciał ubićjakieś zwierzę.Chwycił dwuręczny młot, szykując się douderzenia, gdy ojciec nagle usiadł.– Co ty wyrabiasz, junior? – wybełkotał, spoglądającna syna pijackimi oczami nabiegłymi krwią.– Nic takiego – odburknął Quarry, nagle tracącodwagę.Mógł sobie być wysoki jak dorosły mężczyzna,ale nadal pozostawał chłopcem.Przypomniało mu o tymjedno spojrzenie tatusia.– Głodny jestem jak cholera – mruknął ojciec.Quarry odłożył młot i pomógł staruszkowi siępodnieść, a później pokuśtykał z nim do domu.Nakarmiłojca i niemal wniósł na górę.Rozebrał staruszka i położyłdo łóżka, nie zapalając światła w sypialni.Kiedy następnego dnia obudził się obok zimnejmałżonki, przeraźliwy krzyk dotarł aż do obory, gdzieQuarry z całej siły ciągnął krowie cycki.Śmiał się takmocno, że aż zaczął płakać.Po zakopaniu pistoletu wrócił do Atlee.Był pięknywieczór.Słońce kończyło swój bieg, oświetlającwspaniałym blaskiem zbocza płaskowyżu Sand Mountainrozciągającego się na południowym wielkim paluchuAppalachów.Pomyślał, że Alabama to najpiękniejszemiejsce na ziemi, a Atlee jest najwspanialszą częścią tegostanu.Poszedł do gabinetu i rozpalił ogień w kominku, choćdzień był gorący i zapowiadała się parna noc zżarłocznymi komarami żądnymi krwi.Krew.Miał jej dużo w pojemnikach z lodem.Zamknął je w wielkim sejfie, w którym dziadekprzechowywał ważne dokumenty.Sejf stał w piwnicyobok starego pieca, którego rzadko używano w tej częścikraju, i miał zamek szyfrowy.Jako dziecko obracał kołemz całych sił, mając nadzieję, że zatrzyma się na właściwejkombinacji i odsłoni skrywaną w środku tajemnicę.Niestety nigdy tak się nie stało.Później poznał właściwąkombinację cyfr dzięki testamentowi ojca, ale wówczasjuż nie czuł tego dreszczyku.Kiedy polana zajęły się ogniem, wsunął pogrzebacz wpłomienie, żeby się rozgrzał.Usiadł w fotelu, podwinąłrękaw i przytknął czerwone rozżarzone żelazo do skóry.Nie krzyknął, a jedynie przygryzł dolną wargę.Odrzuciłpogrzebacz i spojrzał na dygoczące ramię.Dysząc z bólu,spojrzał na ślad pozostawiony przez rozgrzany metal.Wypalił nim długą kreskę, ale pozostały jeszcze trzy.Odkorkował trzymaną w biurku butelkę dżinu ipociągnął łyk, a następnie wylał odrobinę na ranę.Pokrytapęcherzami skóra nabrzmiała pod wpływem alkoholu.Przypominała maleńkie górskie pasmo, które uformowałosię miliony lat temu po czkawce, która wstrząsnęławnętrznościami ziemi.Dżin był tani, bo tylko taki terazpijał.Z pszenicy zmieszanej z jakimś gównem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •