[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Faye była w sklepie.Ben stanął przed wystawą i zagapił się, zafascynowany zmianą, jaka w niej zaszła.Nienosiła już tych frywolnych sukienek, przestała być diab-likowatym podlotkiem.Była kobietą, co objawiało sięw każdym szczególe, od schludnej szarej sukienki ciążowej po modną krótką fryzurę.Nie miała żadnego311makijażu, zresztą nie potrzebowała go.Zwracała uwagęzdrową cerą i ładnym kształtem twarzy.Otworzył drzwi.Zadzwięczał dzwoneczek.Fayez uśmiechem spojrzała na wchodzącego.- Czy mogę w czymś pomóc?.- Głos jej zawisłw próżni.Osłupiała i zbladła.Zastanawiała się, czy znowu nie nawiedza jej sen na jawie.Wiele razy myślałao tym, jak by się czuła, gdyby któregoś dnia Ben do niejzajrzał.Teraz zwyczajnie zaniemówiła.Ben zdjął kapelusz i zaczesał dłonią włosy.Spojrzałna Faye przez ladę.- Owszem, możesz - odparł.- Idę właśnie do księgarni kupić poradnik dla pokutujących.Nigdy tego nierobiłem, ale chyba widzisz, że doznałem oświecenia.Postaram się też o włosiennicę i popiół, bo chciałbymwszystko załatwić jak należy.Faye odłożyła wiersze Tennysona, na których uczyłasię czytać, i wlepiła w niego wzrok.Podszedł nieco bliżej i oparł się o ladę.Zatrzymał wzrok na opartej tammałej dłoni.Jej bieli nie uświetniała ani obrączka, anipierścionek.- Wspaniale wyglądasz, Faye - odezwał się po dłuższej chwili.- Dobrze ci się wiedzie?- Tak.- Zabrzmiało to jak żałosny pisk.- Nie odpowiadałaś na moje listy - powiedział z łagodnym wyrzutem.- Nie widziałam specjalnie sensu - zdołała wydusić.-Bardzo dobrze sobie radzę sama.A ty masz swoją karierę.- Rodzina mojej karierze na pewno nie zaszkodzi -powiedział.- Przekonałem się, że szukam szczęściaw całkiem niewłaściwych miejscach.Wcale nie byłemw Paryżu, Faye.Przez cały czas byłem tutaj.- Bardzodelikatnie dotknął szarego materiału jej sukienki nawysokości serca.Cofnęła się raptownie, zarumieniona.- Ben, nie wolno ci! - wykrzyknęła, gorączkowo rozglądając się dookoła, żeby sprawdzić, czy nikt nie stoiprzed wystawą.Uśmiechnął się.312Olśnienie- Nie jesteś moją dawną Faye, prawda, kochanie? -spytał cicho.- Teraz zachowujesz się bardzo przyzwoicie.Nawet mówisz jakoś inaczej.- Pracuję nad sobą - wyjaśniła.- Nigdy tego nie potrzebowałaś.Zawsze byłaś wielkoduszna, szczodra i przepełniona miłością.To mnie pracanad sobą była potrzebna.Nie chcę powiedzieć, że osiągnąłem doskonałość, ale na pewno jestem lepszy niż wtedy,gdy wyjeżdżałem.Zaryzykujesz, Faye? - spytał smutno.- Z po.powodu dziecka?Pokręcił głową.- Nie.Dlatego, że cię potrzebuję - odparł.- Niewiedziałem tego, ale już wiem.- Nie kochasz mnie.- Nie? - Ujął jej delikatną dłoń i przysunął do ust.-Z żadną kobietą nie przeżyłem czegoś takiego jak z tobątego dnia, gdy tak czule się kochaliśmy.Jeśli to nie byłamiłość, to nigdy się nie dowiem, czym ona jest.Wahała się.Ben zranił ją bardzo głęboko.Nie byłapewna, czy jeszcze raz chce zaryzykować.- No, nie wiem - powiedziała, dotykając zaokrąglonego brzucha.Nagle drgnęła niespokojnie.- Co się stało? - spytał Ben przerażony.- Faye?!- Nic.kopnęła.- Faye spłonęła rumieńcem.- Co?Niepewnym ruchem sięgnęła po jego dłoń i rozglądając się nerwowo dookoła, przytknęła palce Bena dotwardej wypukłości na swoim brzuchu.Ben zachłysnąłsię powietrzem, zaczerwienił się, a potem zbladł.W oczach pojawił mu się wyraz zdumienia i zachwytu.- Faye, czuję.Czuję stopę!- Naturalnie - powiedziała, mimo woli parskającśmiechem na widok jego emocji.- Dzieci się ruszają.Nie wiedziałeś o tym?- Nie! - Płasko ułożył dłoń w miejscu, gdzie wyczułruch, i spojrzał w oczy Faye.- Och, Faye.Musisz terazwziąć ze mną ślub!- Nie mogę jechać do Paryża.- Zamierzam kupić dom tutaj, w mieście - przerwał313jej.- Możesz dalej pracować tu, gdzie pracujesz, jeślimasz ochotę, a ja będę pisał.- Dziecko będzie ci przeszkadzać.- Zajmę się dzieckiem, kiedy ty będziesz w pracy -powiedział z uśmiechem.- To byłby skandal! -jęknęła.- I co z tego? Nie lubisz szokować ludzi? Chyba lubisz, skoro pracujesz w takim stanie.- Pochylił się nadladą.- Wez ze mną ślub.Codziennym trudem będęzarabiał na utrzymanie i doprowadzał cię do obłęduw chwilach miłosnych uniesień.Roześmiała się z całego serca, pierwszy raz od wielumiesięcy.- Och, Ben.- To tylko jedno małe słówko.Aatwo wymówić.Poprostu powiedz tak".Zawahała się.Ale dziecko znowu kopnęło, a Benuśmiechał się coraz szerzej.Ustąpiła.- No, więc dobrze.Więc.tak.Oczy mu zabłysły.- Wiedziałem, że się zgodzisz.Faye jeszcze przed chwilą sama o tym nie wiedziała,ale kiedy przyciągnął ją do siebie tak blisko, jak tylkopozwalało dziecko, uznała, że tak trzeba.Ben pocałowałją namiętnie, raz po raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Faye była w sklepie.Ben stanął przed wystawą i zagapił się, zafascynowany zmianą, jaka w niej zaszła.Nienosiła już tych frywolnych sukienek, przestała być diab-likowatym podlotkiem.Była kobietą, co objawiało sięw każdym szczególe, od schludnej szarej sukienki ciążowej po modną krótką fryzurę.Nie miała żadnego311makijażu, zresztą nie potrzebowała go.Zwracała uwagęzdrową cerą i ładnym kształtem twarzy.Otworzył drzwi.Zadzwięczał dzwoneczek.Fayez uśmiechem spojrzała na wchodzącego.- Czy mogę w czymś pomóc?.- Głos jej zawisłw próżni.Osłupiała i zbladła.Zastanawiała się, czy znowu nie nawiedza jej sen na jawie.Wiele razy myślałao tym, jak by się czuła, gdyby któregoś dnia Ben do niejzajrzał.Teraz zwyczajnie zaniemówiła.Ben zdjął kapelusz i zaczesał dłonią włosy.Spojrzałna Faye przez ladę.- Owszem, możesz - odparł.- Idę właśnie do księgarni kupić poradnik dla pokutujących.Nigdy tego nierobiłem, ale chyba widzisz, że doznałem oświecenia.Postaram się też o włosiennicę i popiół, bo chciałbymwszystko załatwić jak należy.Faye odłożyła wiersze Tennysona, na których uczyłasię czytać, i wlepiła w niego wzrok.Podszedł nieco bliżej i oparł się o ladę.Zatrzymał wzrok na opartej tammałej dłoni.Jej bieli nie uświetniała ani obrączka, anipierścionek.- Wspaniale wyglądasz, Faye - odezwał się po dłuższej chwili.- Dobrze ci się wiedzie?- Tak.- Zabrzmiało to jak żałosny pisk.- Nie odpowiadałaś na moje listy - powiedział z łagodnym wyrzutem.- Nie widziałam specjalnie sensu - zdołała wydusić.-Bardzo dobrze sobie radzę sama.A ty masz swoją karierę.- Rodzina mojej karierze na pewno nie zaszkodzi -powiedział.- Przekonałem się, że szukam szczęściaw całkiem niewłaściwych miejscach.Wcale nie byłemw Paryżu, Faye.Przez cały czas byłem tutaj.- Bardzodelikatnie dotknął szarego materiału jej sukienki nawysokości serca.Cofnęła się raptownie, zarumieniona.- Ben, nie wolno ci! - wykrzyknęła, gorączkowo rozglądając się dookoła, żeby sprawdzić, czy nikt nie stoiprzed wystawą.Uśmiechnął się.312Olśnienie- Nie jesteś moją dawną Faye, prawda, kochanie? -spytał cicho.- Teraz zachowujesz się bardzo przyzwoicie.Nawet mówisz jakoś inaczej.- Pracuję nad sobą - wyjaśniła.- Nigdy tego nie potrzebowałaś.Zawsze byłaś wielkoduszna, szczodra i przepełniona miłością.To mnie pracanad sobą była potrzebna.Nie chcę powiedzieć, że osiągnąłem doskonałość, ale na pewno jestem lepszy niż wtedy,gdy wyjeżdżałem.Zaryzykujesz, Faye? - spytał smutno.- Z po.powodu dziecka?Pokręcił głową.- Nie.Dlatego, że cię potrzebuję - odparł.- Niewiedziałem tego, ale już wiem.- Nie kochasz mnie.- Nie? - Ujął jej delikatną dłoń i przysunął do ust.-Z żadną kobietą nie przeżyłem czegoś takiego jak z tobątego dnia, gdy tak czule się kochaliśmy.Jeśli to nie byłamiłość, to nigdy się nie dowiem, czym ona jest.Wahała się.Ben zranił ją bardzo głęboko.Nie byłapewna, czy jeszcze raz chce zaryzykować.- No, nie wiem - powiedziała, dotykając zaokrąglonego brzucha.Nagle drgnęła niespokojnie.- Co się stało? - spytał Ben przerażony.- Faye?!- Nic.kopnęła.- Faye spłonęła rumieńcem.- Co?Niepewnym ruchem sięgnęła po jego dłoń i rozglądając się nerwowo dookoła, przytknęła palce Bena dotwardej wypukłości na swoim brzuchu.Ben zachłysnąłsię powietrzem, zaczerwienił się, a potem zbladł.W oczach pojawił mu się wyraz zdumienia i zachwytu.- Faye, czuję.Czuję stopę!- Naturalnie - powiedziała, mimo woli parskającśmiechem na widok jego emocji.- Dzieci się ruszają.Nie wiedziałeś o tym?- Nie! - Płasko ułożył dłoń w miejscu, gdzie wyczułruch, i spojrzał w oczy Faye.- Och, Faye.Musisz terazwziąć ze mną ślub!- Nie mogę jechać do Paryża.- Zamierzam kupić dom tutaj, w mieście - przerwał313jej.- Możesz dalej pracować tu, gdzie pracujesz, jeślimasz ochotę, a ja będę pisał.- Dziecko będzie ci przeszkadzać.- Zajmę się dzieckiem, kiedy ty będziesz w pracy -powiedział z uśmiechem.- To byłby skandal! -jęknęła.- I co z tego? Nie lubisz szokować ludzi? Chyba lubisz, skoro pracujesz w takim stanie.- Pochylił się nadladą.- Wez ze mną ślub.Codziennym trudem będęzarabiał na utrzymanie i doprowadzał cię do obłęduw chwilach miłosnych uniesień.Roześmiała się z całego serca, pierwszy raz od wielumiesięcy.- Och, Ben.- To tylko jedno małe słówko.Aatwo wymówić.Poprostu powiedz tak".Zawahała się.Ale dziecko znowu kopnęło, a Benuśmiechał się coraz szerzej.Ustąpiła.- No, więc dobrze.Więc.tak.Oczy mu zabłysły.- Wiedziałem, że się zgodzisz.Faye jeszcze przed chwilą sama o tym nie wiedziała,ale kiedy przyciągnął ją do siebie tak blisko, jak tylkopozwalało dziecko, uznała, że tak trzeba.Ben pocałowałją namiętnie, raz po raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]