[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czego chciał? - Oby tylko nie chodziło o te latarnie.Proszę.I nie lustra.Ale gdzieśw głębi duszy wiedziała, że Lemaster nigdy niczego w życiu nie zapomina. - Zaciekawiło go - to może zabrzmieć dziwnie - kto mógł wiedzieć, że tego wieczorubędziemy wracać do domu Four Mile Road.- Dlaczego?Lemaster wzruszył ramionami.- Chrebet chyba podejrzewa, że morderca Kellena celowo zostawił tam zwłoki.- Sólna alejce skrzypiała pod ich stopami.- %7łebyśmy je znalezli.- Co takiego?- Zwróciłem mu uwagę, że ktokolwiek by to był, musiał mieć niesamowitą pewność,że się tam zatrzymamy.Jak można było przewidzieć, że zdarzy nam się wypadek? - Ten jegolodowaty śmiech.- Chrebet odparł, że musi brać pod uwagę wszelkie możliwości, nawet tenajbardziej nieprawdopodobne.A potem przytoczył błędny cytat z Conan Doyle a.Mocniej chwyciła jego ramię.- Ale dlaczego.to znaczy, kto.- Ja nie mam pojęcia, kto.Ja nie mam też pojęcia, dlaczego.Julia zauważyła ten celowy, ledwie zauważalny akcent położony na zaimkuosobowym i poczuła, że ogarnia ją wściekłość.Na moment oderwała wzrok od swoich stóp.Dochodzili już do północno-zachodniej bramy i znajdującej się tam wartowni.- A co to miało znaczyć?- Tylko tyle, że ja nie mam pojęcia ani kto, ani dlaczego.- Nie.Ty sugerujesz, że to ja mogę wiedzieć, dlaczego.- Ależ skąd.Powiedziałem mu, że żadne z nas nic o tym nie wie.Och, całe szczęście,jednak się nie spózniliśmy.- Wskazał na taksówkę stojącą o jedną przecznicę dalej, na roguSeventeenth Street.Wysiadał z niej przywódca większości parlamentarnej wraz z małżonką.W parku jacyś manifestanci uderzali w bębny, ale Julia nie mogła przypomnieć sobie, przeciwczemu protestowali.- Lemmie, zaczekaj.Zaczekaj.- Pociągnęła go za rękę, chcąc, żeby zwolnił, bo wprzeciwnym razie z miejsca przeszedłby do wylewnych powitań, a ona na dobre by go jużstraciła.- O co chodzi, Jules?- Chcę, żebyś powiedział mi prawdę.- Nie mam w zwyczaju mówić ci niczego innego.Jestem twoim mężem.No tak, to wszystko wyjaśniało.- Proszę, Lemmie.Powiedz, że twoim zdaniem ja nie mam pojęcia, kto to zrobił.Brwi Lemastera ułożyły się w ten tak znienawidzony przez nią kształt odwróconej litery V.Szczypiący chłód nocy przydał blasku jego ciemnym policzkom.W zimnympowietrzu ostre rysy jego twarzy zawsze wyglądały tak przystojnie i tak nieprzystępnie.-Dobrze, Jules.Nie wydaje mi się, żebyś mogła coś wiedzieć.Zadowolona?- Nie wiem.- Zmarkotniała.Czuła się niepewnie i chciała krzyczeć.Ale to Lemmie,celowo lub nie, doprowadził do tego, że jej zupełnie rozsądne oburzenie obróciło się wzupełnie pozbawiony sensu wstyd.- Tak mi się wydaje.- Pokręciła głową.- Sama nie wiem.To takie skomplikowane.Nienawidzę tego wszystkiego.- Jules, wszystko będzie dobrze.- Przecież ty nawet nie wiesz, o czym ja mówię.- To ciekawe.- Co takiego?- Jak ty niesamowicie wściekasz się, kiedy tylko ktoś wspomni Kellena.- A mówienie czegoś takiego to wyjątkowe gówno.Te oczy, tak piękne, pełne wyrazu i mądrości.Wyrzut.Osąd.Zranienie.Lemaster niepochwalał wulgarności, a uprzejmość w jego głosie miała posłużyć upewnieniu się, że onazdaje sobie z tego sprawę.- Uspokój się, Jules.Posłuchaj.Przepraszam.To zle zabrzmiało.Kocham cię.Nigdyw życiu nie skrzywdziłbym cię i nikomu na to bym nie pozwolił.Chyba o tym wiesz.Powiedz mi więc, Jules.Proszę.Powiedz mi, co tak cię denerwuje.Właśnie to, że niesamowicie się, wściekam kiedy tylko ktoś wspomni Kellena.To, żeon rozbił lampy na naszym podjezdzie.I to, że zostawił mi dwa lustra.To, że nie zdążyłamsię z nim pożegnać.Także to, że nasza córka czasami zastyga w bezruchu nad swoimipłatkami śniadaniowymi.Oraz to, że miłość do ciebie jest obowiązkiem, a nie kwestiąwyboru.To, że zaszłam w ciążę i poślubiłam człowieka, który mnie uspokoił, zamiast znowuspróbować szczęścia z mężczyzną, którego.- Nic.- Wykrzywiła usta w uśmiechu i po raz kolejny poprawiła mu krawat.Toporządny człowiek, powiedziała sobie.Solidny i rzetelny.- Przepraszam, kochanie.Chodzmyspotkać się z prezydentem i dowiedzmy się, jakież to ma dla ciebie zadanie.Tyle tylko, że kiedy już znalezli się w Białym Domu, Julia zauważyła, że spotkanienie ma nic wspólnego z karierą Lemastera ani w ogóle z nim samym.Kolacja odbywała się wpołożonym na piętrze %7łółtym Gabinecie Owalnym.Pomiędzy kolumnami Balkonu Trumanaroztaczał się widok na stronę południową, na pomnik Waszyngtona i jeszcze dalej.Prezydentz małżonką, Lemaster i Julia oraz trzy inne pary: wybitny powieściopisarz, który wcześniejgłośno sprzeciwiał się wyborowi aktualnego prezydenta, nowy przewodniczący drugiego pod względem wielkości tutejszego zespołu doradców oraz kongresman, którego spotkali nazewnątrz.Przywódca większości i gość z zespołu doradców przyszli z małżonkami, natomiastpisarz przyprowadził przyjaciółkę.A zatem nie chodziło o zmianę pracy.Typowe przyjęcie zodpowiednio dobranym zestawem różnorodnych gości.Podobno prezydent bardzo je lubił.Ale na chwilę Julia skupiła wzrok wyłącznie na jednej osobie, tej przyjaciółce pisarza, która,zgodnie z tym, jak on sam w rozbawieniu ją przedstawił, zajmowała się korektą jego prac.- My z Julią już się poznałyśmy.- Naprawdę?- Ależ tak.I bardzo się cieszę, że znowu cię widzę - powiedziała Mary Mallard.IIDwie kobiety stały na balkonie w cieniu jednej z potężnych kolumn, przy światłach celowoprzyciemnionych ze względów bezpieczeństwa.Odbywające się w środku przyjęcie osiągnęłojuż etap okrzyków  och-czy-pamiętacie-kiedy.Południowy trawnik tonął w światłach i ztego miejsca wyglądał jak boisko futbolowe przed wielkim meczem.- Miałam nadzieję, że do tego czasu już się do mnie odezwiesz - powiedziała MaryMallard.- Dlaczego miałabym to zrobić?- %7łeby powiedzieć mi, że znalazłaś nadwyżkę Kellena.- Pisarka zgasiła papierosa,stanowiącego wymówkę, żeby mogła tu wyjść tylko z Julią - która sama już nie paliła, ale wprzeciwieństwie do swojego krytycznego pokolenia tolerowała osoby palące - dlatowarzystwa.Chociaż twarz Mary tym razem nieco mniej niż na pogrzebie przywodziła namyśl kaczkę, czarne jak obsydian oczy niewiele straciły z tamtego fanatycznego żaru.Jejszyję spowijała kolejna chusta od Hermesa, tym razem w wesołym kolorze śliwkowym.- Bo,szczerze mówiąc, Julio, naprawdę uważam, że powinnyśmy współpracować.Wydaje mi się,że mamy wspólny cel.- Jaki cel, Mary?- Chodzi o prawdę.Obie, każda na swój sposób, służymy prawdzie.- Rozumiem - odrzekła Julia, opierając się o balustradę.- Nie zgadzasz się z tym.Ale to ciebie zwolniono z pracy, ponieważ pozwoliłaśtrzynastolatce wyjaśnić na lekcji nauk ścisłych, dlaczego jej zdaniem historia opisana wKsiędze Rodzaju jest prawdziwa, a Bóg stworzył świat w sześć dni.- Julia stała wstrząśnięta.Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że Mary może zbierać o niej informacje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •