[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- 39 -SR Chwycił głęboki oddech, Ebony również.Niebezpiecznie napiętąsytuację rozładował stary kamerdyner Bob, zjawiając się nieoczekiwanie wjadalni z zapytaniem:- Czy państwo już skończyli?- Czyśmy skończyli - mruknął kompletnie zdezorientowany Alan.- NibyCo?- Posiłek, ma się rozumieć.- Aaa, posiłek! Tak, tak.Skończyliśmy.- I wszystko było naprawdę wyśmienite, Bob - odezwała się Ebony, niecotymczasem ochłonąwszy.- Tak, tak.Wyśmienite, Bob.Jak zawsze - podzielił jej opinię Alan.Bob aż pokraśniał z zadowolenia na te pochwały.- Dziękuję.Jak mi miło, że jesteście państwo tacy zgodni! - stwierdził zprzejęciem.- Zgodni, zgodni jak zawsze, prawda, Ebony? - otwarcie zakpił Alan.-Pozwól, kochanie.- Podał jej rękę.- Chodzmy zgodnie zobaczyć, co tam nagórze porabiają mama i Vicki.Nie chcąc, ze względu na obecność Boba, wszczynać dyskusji i robićzamieszania, Ebony pozwoliła się wyprowadzić z jadalni do hallu.Tu, gdy jużznowu byli sami, delikatny dotąd uścisk dłoni Alana zrobił się na tyle mocny, żeaż niemal bolesny.- Przestań miażdżyć mi rękę! Puść mnie natychmiast! - syknęła Ebony.- Miałaś krzyczeć, a ledwie szepczesz.Czemuż to? - zadrwił Alan.- Maszstracha, że stary Bob się domyśli, kim naprawdę jesteś?- A kim jestem, według ciebie?- No, moją kochanką.- Kochanką, powiadasz? Więc może twoja kochanka nie krzyczy dlatego,żeby nie robić ci wstydu, nie sądzisz? %7łeby ten stary poczciwiec Bob i twojamama, i siostra nie zorientowali się, kim ty naprawdę jesteś?- 40 -SR - A kim niby?- Lubieżnym brutalem!- Lubieżnym, powiadasz?- Owszem.- Brutalem?- Nie da się ukryć.- Masz rację! A już zaraz będziesz miała dodatkowe dowody.Alan pociągnął Ebony za rękę na schody, schodami na górę, na pierwszepiętro, a potem, korytarzem pierwszego piętra, prosto ku drzwiom swojejsypialni.Próbowała się opierać, ale nie dała rady.Próbowała krzyczeć, ale Alanzatkał jej usta dłonią.Niewiele więc myśląc, w desperackim akcie samoobronyugryzła go w rękę! Mocno.Do krwi.Niestety, zbyt pózno.Alan już zdążył jąwciągnąć do swego pokoju, już zdążył zatrzasnąć kopniakiem drzwi.- Gryziesz?! - krzyknął.- A gryzę! - odcięła się.- Mogę nawet zagryzć, stać mnie na to! Radzę cipo dobremu, daj mi spokój.Między nami już wszystko skończone.- Ech, zawsze tak mówiłaś! - Alan machnął lekceważąco ręką.- I co?Wystarczyło, że się znowu zjawiłem, żebyś ty.Ebony przerwała mu:- Teraz już nie jest tak, jak zawsze.Teraz jest całkiem inaczej.- Niby dlaczego?- Bo.- Ebony miała ogromną ochotę powiedzieć Alanowi całą prawdę woczy, wyjaśnić mu, że wyjeżdża z Garym Stevensonem do Paryża, na długo, akto wie, czy nie na zawsze.W ostatniej jednak chwili ugryzła się w język, zestrachu, że odprawiony kochanek znajdzie jakiś sposób, żeby pokrzyżować jejplany.Dlatego mruknęła tylko: - Bo mi się już znudziłeś.Ebony Theroux doprawdy nie mogła - z punktu widzenia Alana -wypowiedzieć gorszej zniewagi, a z własnego punktu widzenia - palnąćwiększego głupstwa.Chciała przecież zakończyć kłopotliwy romans i mieć już- 41 -SR raz na zawsze święty spokój.A tymczasem doprowadziła do tego, że AlanCarstairs ścisnął ją mocniej za rękę, przyciągnął bliżej do siebie i syknął jejprosto w ucho złowieszczym szeptem:- Nie kłamiesz?- Ani trochę!- Zaraz sprawdzimy.- Nie.- Ebony chciała krzyknąć:  Nie waż się!".Nie dokończyła jednak zdania, ponieważ Alan zamknął jej ustapocałunkiem.Zamknął? Prawdę powiedziawszy, to raczej zakneblował, przywierającwargami do jej ust z niesamowitą energią i desperacką zachłannością człowieka,który stawia wszystko na jedną kartę, wedle nie dopuszczającej żadnegokompromisu zasady: albo - albo.Albo klęska, albo zwycięstwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •