[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie szkodzi.A chodzi mi o dwie sprawy równocześnie.Raz, o to, żeby pomócAibynnowi znalezć jakąś pracę.A dwa, o to, by zyskać zródło informacji wpołudniowej części miasta, choć nie tylko tam.Muzykanci słyszą przecież tylesamo plotek co panienki.- Zgadza się.- Skoro masz już wszystkie potrzebne informacje, to może kropnąłbyś się dotych ostatnich, o których mówił Kij?- Nie może być! Chcesz, żebym zrobił coś bezpiecznego i łatwego?! No dobra,poświęcę się.Co do Aibynna; nie będą wpierw chcieli posłuchać, jak gra?- Może.Pogadam z nim i przyślę tam.Ale i tak sprawdz, czy nie interesuje ichmały zarobek na boku bez świadomości, kto im płaci.- Dobra.Coś jeszcze?- Nie.A ja powinienem o czymś wiedzieć?- Tevyar znów się podniecił.- I?- Ktoś z Domu Ioricha był mu winien pieniądze i zaczął się stawiać.Tevyarpróbował sam to załatwić, dał się ponieść entuzjazmowi i zabił gościa.Wiesz, jakion jest.- Wiem.Jest idiotą.Tamtego da się wskrzesić?- Nie.Rozwalił mu łeb i uszkodził mózg.- Patentowy idiota! Będą z tego powodu jakieś problemy?- Z tego co wiem nie.Zladów nie zostawił.- Dobre choć to.- Zrobimy coś z tą całą sprawą?67 Zastanowiłem się, po czym potrząsnąłem przecząco głową.- Tym razem nic.Jeśli pokryje straty, może się czegoś nauczy.Jeśli nie.- Jasne.Loiosh z wieszaka przeleciał na moje ramię.Podrapałem go po szyi i spytałem:- Co z Kellym i resztą?Kragar zaczął wiercić się niespokojnie, a na jego zwykle kamiennej twarzypojawił się dziwny wyraz jakby niepewności.- Imperium zaczęło ściągać rekruta z południowych rejonów miasta -wykrztusił wreszcie.- I wyłącznie ludzi - dodał.- Interesujące.Kelly coś przedsięwziął?- Odbyli paradę czy coś takiego.Mniej więcej tysiąc osób.Gwizdnąłem z uznaniem.- Coś się wydarzyło?- Nic.Przez chwilę wyglądało to tak, jakby Imperium chciało skorzystać zokazji i użyć gangów werbowniczych, ale nie doszło do tego.- Nie dziwię się.Tysiąc rozgniewanych ludzi rozniosłoby je na strzępy.- Jutro wieczorem ma być jakiś wiec czy coś takiego.- Dobra.Coś jeszcze?- Rutynowe sprawy.Masz na biurku.- Doskonale.W takim razie leć i daj mi znać, co załatwiłeś.Kiedy wyszedł, przejrzałem zapiski zostawione na biurku przez niego iMelestava.Podpisałem parę kredytów dobrym klientom, zgodę na nowe meble dojednego z lokali i odmowę dodatkowej ochrony w innym.I zanotowałem wkalendarzu kilka umówionych już spotkań w interesach.Prawdę mówiąc, nie musiałem się tym zajmować.Sprawy osiągnęły poziom, w którym interes kręcił się sam.I sprawiało mi toczystą przyjemność - ciężko pracowałem, by to osiągnąć.A szczytem ironii byłfakt, iż gdy mi się to w końcu udało, nie mogłem się w pełni cieszyć i pogrążyć wsłodkim nieróbstwie, bo miałem na głowie problemy w dzielnicy zamieszkanejprzez ludzi i przyległościach.Więc zamiast siedzieć i patrzeć, jak gotówka samanapływa, miałem jak zwykle masę zajęć i problemów.Jak na przykład ten, czym spowodowany był pobór, o którym mówił Kragar.Bo wyjaśnienia były dwa, i to równie prawdopodobne.Albo wojna była jużnaprawdę bliska, albo władze użyły jej jako pretekstu do zmniejszenia liczbypotencjalnych buntowników.Jeżeli to pierwsze, to rodziło się nowe pytanie - czyto ja spowodowałem ten konflikt.A jeśli tak, to dlaczego Verra chciała tej wojny?Jak zwykle zignorowała moje wezwanie, więc nie mogłem jej spytać.Musiałemsam znalezć odpowiedz.A domyślenie się, co też może chodzić po tak obcej inieludzkiej głowie, wcale nie było sprawą łatwą.Ponieważ świętokradcze rozważania nie doprowadziły mnie do niczego,skoncentrowałem się na wojnie.Kiedy patrzyło się na mapę, rzecz wydawała sięwręcz absurdalna, taka dysproporcja istniała w powierzchni i w ludności obuprzeciwników.Wyspiarze musieli o tym wiedzieć.Władze Imperium też.Więc oco tu chodziło? Kto tak naprawdę dążył do konfrontacji i dlaczego? Jakie intrygiknuto w Cesarskim Pałacu? A jakie kretynizmy na wyspie? I co najważniejsze:jakie w Przedsionku Sądu?68 Do rozmyślań wtrącił się Loiosh:Tak w ogóle, szefie, to może już ciebie nie dotyczyć.W końcu zrobiłeś to, doczego zostałeś wynajęty.Naprawdę w to wierzysz?Nie.No widzisz.Ja też nie.Wieczorem, czekając na Cawti, rozmawiałem z Aibynnem.Wysłuchał mnie, pokiwał głową i widać było, że myślałO czym innym.- To może pójdziesz i pogadasz z nimi? - zakończyłem.- Co? A, tak.Pójdę.Rozmowa się urwała.Po chwili wyszedł do swego pokoju.Przygryzłem wargę, a Loiosh przestał gonić Roczę i stwierdził:Dziwny typ, szefie.Też tak myślę.Pytanie tylko, czy dziwny z natury, czy zawodowo.Cawti nie wróciła do czasu, gdy szedłem spać.Nie było jej także, gdy wychodziłem.Rok temu zacząłbym jej gorączkowo szukać.Pół roku temu próbowałbym się z nią skontaktować telepatycznie.A teraz poszedłem spokojnie do biura.Nie tylko rzeczy się zmieniają [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Nie szkodzi.A chodzi mi o dwie sprawy równocześnie.Raz, o to, żeby pomócAibynnowi znalezć jakąś pracę.A dwa, o to, by zyskać zródło informacji wpołudniowej części miasta, choć nie tylko tam.Muzykanci słyszą przecież tylesamo plotek co panienki.- Zgadza się.- Skoro masz już wszystkie potrzebne informacje, to może kropnąłbyś się dotych ostatnich, o których mówił Kij?- Nie może być! Chcesz, żebym zrobił coś bezpiecznego i łatwego?! No dobra,poświęcę się.Co do Aibynna; nie będą wpierw chcieli posłuchać, jak gra?- Może.Pogadam z nim i przyślę tam.Ale i tak sprawdz, czy nie interesuje ichmały zarobek na boku bez świadomości, kto im płaci.- Dobra.Coś jeszcze?- Nie.A ja powinienem o czymś wiedzieć?- Tevyar znów się podniecił.- I?- Ktoś z Domu Ioricha był mu winien pieniądze i zaczął się stawiać.Tevyarpróbował sam to załatwić, dał się ponieść entuzjazmowi i zabił gościa.Wiesz, jakion jest.- Wiem.Jest idiotą.Tamtego da się wskrzesić?- Nie.Rozwalił mu łeb i uszkodził mózg.- Patentowy idiota! Będą z tego powodu jakieś problemy?- Z tego co wiem nie.Zladów nie zostawił.- Dobre choć to.- Zrobimy coś z tą całą sprawą?67 Zastanowiłem się, po czym potrząsnąłem przecząco głową.- Tym razem nic.Jeśli pokryje straty, może się czegoś nauczy.Jeśli nie.- Jasne.Loiosh z wieszaka przeleciał na moje ramię.Podrapałem go po szyi i spytałem:- Co z Kellym i resztą?Kragar zaczął wiercić się niespokojnie, a na jego zwykle kamiennej twarzypojawił się dziwny wyraz jakby niepewności.- Imperium zaczęło ściągać rekruta z południowych rejonów miasta -wykrztusił wreszcie.- I wyłącznie ludzi - dodał.- Interesujące.Kelly coś przedsięwziął?- Odbyli paradę czy coś takiego.Mniej więcej tysiąc osób.Gwizdnąłem z uznaniem.- Coś się wydarzyło?- Nic.Przez chwilę wyglądało to tak, jakby Imperium chciało skorzystać zokazji i użyć gangów werbowniczych, ale nie doszło do tego.- Nie dziwię się.Tysiąc rozgniewanych ludzi rozniosłoby je na strzępy.- Jutro wieczorem ma być jakiś wiec czy coś takiego.- Dobra.Coś jeszcze?- Rutynowe sprawy.Masz na biurku.- Doskonale.W takim razie leć i daj mi znać, co załatwiłeś.Kiedy wyszedł, przejrzałem zapiski zostawione na biurku przez niego iMelestava.Podpisałem parę kredytów dobrym klientom, zgodę na nowe meble dojednego z lokali i odmowę dodatkowej ochrony w innym.I zanotowałem wkalendarzu kilka umówionych już spotkań w interesach.Prawdę mówiąc, nie musiałem się tym zajmować.Sprawy osiągnęły poziom, w którym interes kręcił się sam.I sprawiało mi toczystą przyjemność - ciężko pracowałem, by to osiągnąć.A szczytem ironii byłfakt, iż gdy mi się to w końcu udało, nie mogłem się w pełni cieszyć i pogrążyć wsłodkim nieróbstwie, bo miałem na głowie problemy w dzielnicy zamieszkanejprzez ludzi i przyległościach.Więc zamiast siedzieć i patrzeć, jak gotówka samanapływa, miałem jak zwykle masę zajęć i problemów.Jak na przykład ten, czym spowodowany był pobór, o którym mówił Kragar.Bo wyjaśnienia były dwa, i to równie prawdopodobne.Albo wojna była jużnaprawdę bliska, albo władze użyły jej jako pretekstu do zmniejszenia liczbypotencjalnych buntowników.Jeżeli to pierwsze, to rodziło się nowe pytanie - czyto ja spowodowałem ten konflikt.A jeśli tak, to dlaczego Verra chciała tej wojny?Jak zwykle zignorowała moje wezwanie, więc nie mogłem jej spytać.Musiałemsam znalezć odpowiedz.A domyślenie się, co też może chodzić po tak obcej inieludzkiej głowie, wcale nie było sprawą łatwą.Ponieważ świętokradcze rozważania nie doprowadziły mnie do niczego,skoncentrowałem się na wojnie.Kiedy patrzyło się na mapę, rzecz wydawała sięwręcz absurdalna, taka dysproporcja istniała w powierzchni i w ludności obuprzeciwników.Wyspiarze musieli o tym wiedzieć.Władze Imperium też.Więc oco tu chodziło? Kto tak naprawdę dążył do konfrontacji i dlaczego? Jakie intrygiknuto w Cesarskim Pałacu? A jakie kretynizmy na wyspie? I co najważniejsze:jakie w Przedsionku Sądu?68 Do rozmyślań wtrącił się Loiosh:Tak w ogóle, szefie, to może już ciebie nie dotyczyć.W końcu zrobiłeś to, doczego zostałeś wynajęty.Naprawdę w to wierzysz?Nie.No widzisz.Ja też nie.Wieczorem, czekając na Cawti, rozmawiałem z Aibynnem.Wysłuchał mnie, pokiwał głową i widać było, że myślałO czym innym.- To może pójdziesz i pogadasz z nimi? - zakończyłem.- Co? A, tak.Pójdę.Rozmowa się urwała.Po chwili wyszedł do swego pokoju.Przygryzłem wargę, a Loiosh przestał gonić Roczę i stwierdził:Dziwny typ, szefie.Też tak myślę.Pytanie tylko, czy dziwny z natury, czy zawodowo.Cawti nie wróciła do czasu, gdy szedłem spać.Nie było jej także, gdy wychodziłem.Rok temu zacząłbym jej gorączkowo szukać.Pół roku temu próbowałbym się z nią skontaktować telepatycznie.A teraz poszedłem spokojnie do biura.Nie tylko rzeczy się zmieniają [ Pobierz całość w formacie PDF ]