[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ktoś tu był, a może coś tu było przyznano logicznie. O, zabrali mi list! jęczałam i zawodziłam, nie przestając z uporem maniaczki czołgać siępo podłodze i obszukiwać jej cal za calem. Jaki list? Jaki list, droga panno Lucy? zapytał znany, o, jak dobrze znany mi głos.Czymogłam wierzyć własnym uszom? Nie! Podniosłam oczy.Czy mogłam zaufać własnymoczom? Czy poznałam brzmienie głosu? Czyżbym naprawdę miała przed sobą autora listu?Czy tym człowiekiem, stojącym obok mnie na ponurym, zimnym poddaszu, miałby być wrzeczywistości John Graham? Doktor Bretton we własnej osobie?!Tak.To był on.Wezwano go tego samego wieczoru do cierpiącej Madame Kint; on właśniebył owym drugim mężczyzną, obecnym w salle 9 manger, w chwili kiedy wpadłam tam,przerażona upiorną zjawą. Czy to był m ój list, panno Lucy? Tak.Pański list.List, który pan do mnie napisał.Ukryłam się tutaj na poddaszu, abyprzeczytać go w spokoju.Nie mogłam znalezć żadnego innego kąta, gdzie byłabym zupełniesama.Chowałam list przez cały dzień, nie otworzyłam go aż do wieczora; zaledwie zdążyłamrzucić nań okiem; nie mogę znieść myśli, że go straciłam.O, mój list! Mój list! Cicho, Lucy! Niech się pani nie martwi i nie płacze tak okrutnie! Czy to warto? Cicho!Niech pani opuści to zimne poddasze; Madame Beck postanowiła posłać po policję, abyzbadała tę tajemniczą sprawę.Uważam, że nie ma sensu pozostawać tutaj dłużej.Zejdzmy nadół.Ciepłą dłonią ujął moje zimne palce i sprowadził mnie na dół do ogrzanego pokoju, gdzieoboje, doktor John i ja, usiedliśmy przy35piecu.Mówił do mnie i uspokajał mnie z niewypowiedzianą dobrocią, przyobiecującdwadzieścia listów za ten jeden utracony.Istnieją słowa ostre jak noże, których głębokiecięcia i zadane przez nie rany nie goją się nigdy, istnieją również słowa pociechy,wypowiadane tonem tak głęboko i nieuchwytnie subtelnym, że może je odczuć jedynie tkliweserce, które zachowuje na wieki ich zbawcze echo: kojące, serdeczne słowa, zapamiętane nacałe życie, wspominane z czułością i zjawiające się na wezwanie z jednakim zawsze, nigdynie przygasającym blaskiem, który opromienia nawet kruczą, złowieszczą chmurę śmierci.Przekonywano mnie pózniej, że doktor Bretton nie był wcale taką doskonałością, jak to sobiewyobrażałam; jego charakteru nie cechowała wcale taka głębia ani wzniosłość, stałość i siła,w jakie stroiła go moja wyobraznia.Nie wiem, ile było w tym słuszności: mnie wydawał sięrównie nieoceniony, jak chłodna orzezwiająca krynica spragnionemu wędrowcowi.Pamiętambohaterstwo, jakiego dawał niejednokrotnie dowody.Nie przestaję uważać go za bohatera podzieńdzisiejszy.Zapytał mnie z uśmiechem, dlaczego ten list tak bardzo jest mi drogi, dlaczego zależy mi nanim tak bardzo.Pomyślałam nie powiedziałam jednak tego że jest dla mnie równiecenny jak krew w moich żyłach.Odpowiedziałam zamiast tego, że bardzo małootrzymywałam w moim życiu listów, o które dbałabym tak bardzo,jak o ten właśnie. Jestem pewien, że pani go nie czytała rzekł. Gdyby było odwrotnie, nieprzypisywałaby mu pani tak wielkiej wartości. Przeczytałam go, ale tylko raz.Pragnęłam odczytać go po raz drugi.Martwię się bardzo,że go utraciłam. Przy tych słowach znów nie byłam w stanie powstrzymać się od łez. Lucy, Lucy, biedna moja chrzestna siostrzyczko (o ile istnieje takie pokrewieństwo), otomasz twój list! Naprawdę nie jest on wart takich łez i tak czułego przesadnego przywiązania.36Ciekawy, charakterystyczny manewr! Jego spostrzegawcze, bystre oczy dostrzegły list napodłodze, tam gdzie ja daremnie go szukałam; jego ręce, żywe i sprawne, pochwyciły go.Ukrył list w kieszeni.Gdyby moje zgnębienie i niepokój były o zdzbło mniej szczere igwałtowne, wątpię, czy przyznałby się w ogóle do znalezienia moj ej zguby i czy zwróciłbymi j ą.Azy o temperaturze o j eden stopień niższej aniżeli te, które przelałam, rozbawiłybydoktora Johna co najwyżej, ale nie wzruszyły.Zadowolenie z odzyskania skarbu, który uważałam już za utracony, kazało mi zapomnieć oobrzuceniu doktora Brettona zasłużonymi wyrzutami za dokuczliwe przekomarzanie się zemną; moja radość była tak wielka, że nie byłam zdolna jej ukryć, wydaje mi się jednak, żeuzewnętrzniłam ją raczej zachowaniem niż słowami.Niewiele powiedziałam. Jest pani teraz zadowolona? zapytał doktor John.Odparłam, że jestem nie tylkozadowolona, ale i szczęśliwa. A jak czuje się pani fizycznie? dodał. Uspokoiła się już pani? Nie bardzo, jak widzę,bo wciąż jeszcze dygoce pani jak liść na wietrze.Mnie wszelako wydawało się, że jestem już zupełnie opanowana; nie czułam w każdym razieniepokoju ani przygnębienia.Uważałam, że najzupełniej odzyskałam tak mocno zachwianąrównowagę. Mogłaby pani zdać mi dokładnie sprawę z tego, co pani widziała? Opowiadanie pani byłochaotyczne.Była pani blada jak ściana, wspomniała pani tylko o czymś", nie określającbliżej, co mogłoby to być.Czy był to mężczyzna? A może zwierzę? Co to było takiego? Nie potrafię powiedzieć dokładnie, co widziałam odrzekłam. Chyba że ktoś innyzobaczy to również; będę mogła wówczas uzupełnić cudze świadectwo; w przeciwnym raziebyłabym zdyskredytowana, posądzona o bredzenie.37piecu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Ktoś tu był, a może coś tu było przyznano logicznie. O, zabrali mi list! jęczałam i zawodziłam, nie przestając z uporem maniaczki czołgać siępo podłodze i obszukiwać jej cal za calem. Jaki list? Jaki list, droga panno Lucy? zapytał znany, o, jak dobrze znany mi głos.Czymogłam wierzyć własnym uszom? Nie! Podniosłam oczy.Czy mogłam zaufać własnymoczom? Czy poznałam brzmienie głosu? Czyżbym naprawdę miała przed sobą autora listu?Czy tym człowiekiem, stojącym obok mnie na ponurym, zimnym poddaszu, miałby być wrzeczywistości John Graham? Doktor Bretton we własnej osobie?!Tak.To był on.Wezwano go tego samego wieczoru do cierpiącej Madame Kint; on właśniebył owym drugim mężczyzną, obecnym w salle 9 manger, w chwili kiedy wpadłam tam,przerażona upiorną zjawą. Czy to był m ój list, panno Lucy? Tak.Pański list.List, który pan do mnie napisał.Ukryłam się tutaj na poddaszu, abyprzeczytać go w spokoju.Nie mogłam znalezć żadnego innego kąta, gdzie byłabym zupełniesama.Chowałam list przez cały dzień, nie otworzyłam go aż do wieczora; zaledwie zdążyłamrzucić nań okiem; nie mogę znieść myśli, że go straciłam.O, mój list! Mój list! Cicho, Lucy! Niech się pani nie martwi i nie płacze tak okrutnie! Czy to warto? Cicho!Niech pani opuści to zimne poddasze; Madame Beck postanowiła posłać po policję, abyzbadała tę tajemniczą sprawę.Uważam, że nie ma sensu pozostawać tutaj dłużej.Zejdzmy nadół.Ciepłą dłonią ujął moje zimne palce i sprowadził mnie na dół do ogrzanego pokoju, gdzieoboje, doktor John i ja, usiedliśmy przy35piecu.Mówił do mnie i uspokajał mnie z niewypowiedzianą dobrocią, przyobiecującdwadzieścia listów za ten jeden utracony.Istnieją słowa ostre jak noże, których głębokiecięcia i zadane przez nie rany nie goją się nigdy, istnieją również słowa pociechy,wypowiadane tonem tak głęboko i nieuchwytnie subtelnym, że może je odczuć jedynie tkliweserce, które zachowuje na wieki ich zbawcze echo: kojące, serdeczne słowa, zapamiętane nacałe życie, wspominane z czułością i zjawiające się na wezwanie z jednakim zawsze, nigdynie przygasającym blaskiem, który opromienia nawet kruczą, złowieszczą chmurę śmierci.Przekonywano mnie pózniej, że doktor Bretton nie był wcale taką doskonałością, jak to sobiewyobrażałam; jego charakteru nie cechowała wcale taka głębia ani wzniosłość, stałość i siła,w jakie stroiła go moja wyobraznia.Nie wiem, ile było w tym słuszności: mnie wydawał sięrównie nieoceniony, jak chłodna orzezwiająca krynica spragnionemu wędrowcowi.Pamiętambohaterstwo, jakiego dawał niejednokrotnie dowody.Nie przestaję uważać go za bohatera podzieńdzisiejszy.Zapytał mnie z uśmiechem, dlaczego ten list tak bardzo jest mi drogi, dlaczego zależy mi nanim tak bardzo.Pomyślałam nie powiedziałam jednak tego że jest dla mnie równiecenny jak krew w moich żyłach.Odpowiedziałam zamiast tego, że bardzo małootrzymywałam w moim życiu listów, o które dbałabym tak bardzo,jak o ten właśnie. Jestem pewien, że pani go nie czytała rzekł. Gdyby było odwrotnie, nieprzypisywałaby mu pani tak wielkiej wartości. Przeczytałam go, ale tylko raz.Pragnęłam odczytać go po raz drugi.Martwię się bardzo,że go utraciłam. Przy tych słowach znów nie byłam w stanie powstrzymać się od łez. Lucy, Lucy, biedna moja chrzestna siostrzyczko (o ile istnieje takie pokrewieństwo), otomasz twój list! Naprawdę nie jest on wart takich łez i tak czułego przesadnego przywiązania.36Ciekawy, charakterystyczny manewr! Jego spostrzegawcze, bystre oczy dostrzegły list napodłodze, tam gdzie ja daremnie go szukałam; jego ręce, żywe i sprawne, pochwyciły go.Ukrył list w kieszeni.Gdyby moje zgnębienie i niepokój były o zdzbło mniej szczere igwałtowne, wątpię, czy przyznałby się w ogóle do znalezienia moj ej zguby i czy zwróciłbymi j ą.Azy o temperaturze o j eden stopień niższej aniżeli te, które przelałam, rozbawiłybydoktora Johna co najwyżej, ale nie wzruszyły.Zadowolenie z odzyskania skarbu, który uważałam już za utracony, kazało mi zapomnieć oobrzuceniu doktora Brettona zasłużonymi wyrzutami za dokuczliwe przekomarzanie się zemną; moja radość była tak wielka, że nie byłam zdolna jej ukryć, wydaje mi się jednak, żeuzewnętrzniłam ją raczej zachowaniem niż słowami.Niewiele powiedziałam. Jest pani teraz zadowolona? zapytał doktor John.Odparłam, że jestem nie tylkozadowolona, ale i szczęśliwa. A jak czuje się pani fizycznie? dodał. Uspokoiła się już pani? Nie bardzo, jak widzę,bo wciąż jeszcze dygoce pani jak liść na wietrze.Mnie wszelako wydawało się, że jestem już zupełnie opanowana; nie czułam w każdym razieniepokoju ani przygnębienia.Uważałam, że najzupełniej odzyskałam tak mocno zachwianąrównowagę. Mogłaby pani zdać mi dokładnie sprawę z tego, co pani widziała? Opowiadanie pani byłochaotyczne.Była pani blada jak ściana, wspomniała pani tylko o czymś", nie określającbliżej, co mogłoby to być.Czy był to mężczyzna? A może zwierzę? Co to było takiego? Nie potrafię powiedzieć dokładnie, co widziałam odrzekłam. Chyba że ktoś innyzobaczy to również; będę mogła wówczas uzupełnić cudze świadectwo; w przeciwnym raziebyłabym zdyskredytowana, posądzona o bredzenie.37piecu [ Pobierz całość w formacie PDF ]