[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem.Poirot parę razy skinął głową i poderwał się na nogi.- A teraz, monsieur, proszę mnie zabrać do Baszty.Poszedł za sekretarzem na półpiętro.Tu Trefusis skręcił w korytarz.Otworzył drzwi znajdujące się na końcu i służbowymi schodami weszli w krótki korytarzyk, również zakończony drzwiami.Przeszli przez te drzwi i znaleźli się na scenie zbrodni.Był to pokój dwukrotnie wyższy od innych, o boku około dziewięciu metrów.Ściany zdobiły miecze i asagaje, na stołach leżały egzotyczne osobliwości.W dalszym końcu pokoju, we framudze okiennej, stało wielkie biurko.Poirot podszedł prosto do niego.- Tu właśnie znaleziono sir Reubena?Trefusis przytaknął.- Zbrodnia została popełniona jedną z tych maczug - wyjaśnił.- Są straszliwie ciężkie.Śmierć musiała być natychmiastowa.- To potwierdza pogląd, że nie była to zbrodnia z premedytacją.Gwałtowna kłótnia i broń sama wpada w ręce.- Tak, nie wygląda to dobrze dla biednego Leversona.- Ciało upadło twarzą na biurko?- Nie, ześliznęło się bokiem na podłogę.- To ciekawe.- Dlaczego ciekawe?- Z tego powodu.Poirot wskazał na nieregularną, okrągłą plamę na lśniącej powierzchni biurka.- To jest krwawa plama, mon ami.- Krew mogła prysnąć później.A może plama powstała, gdy poruszono ciało.- Bardzo możliwe, istotnie - rzekł detektyw.- Czy są tu tylko jedne drzwi?- Tu są schody.Trefusis odsunął aksamitną portierę w rogu pokoju, tuż przy drzwiach, skąd wąskie, spiralne schody wiodły na górę.- Ten budynek postawił jakiś astronom.Schody prowadziły do wieży, na której był zainstalowany teleskop.Sir Reuben zrobił sobie tam sypialnię i czasem wypoczywał, jeśli pracował do późna.Poirot wspiął się zwinnie po schodach.Okrągły pokój na górze był skromnie umeblowany.Stało tam łóżko polowe, krzesło i toaletka.Detektyw upewnił się, że nie było drugiego wyjścia, potem zszedł do czekającego Trefusisa.- Słyszał pan wchodzącego Leversona?- Do tego czasu mocno spałem.Poirot skinął głową.Rozejrzał się po pokoju.- Eh bien! - powiedział wreszcie.- Nie sądzę, żeby było tu coś jeszcze, ale może zechce pan zasunąć zasłony.Trefusis posłusznie zaciągnął ciężkie, czarne zasłony na okno w dalszym końcu pokoju.Poirot zapalił światło, maskowane przez ciężką, alabastrową amplę, wiszącą pod sufitem.- Czy na biurku była lampa? - zapytał.W odpowiedzi sekretarz włączył mocną lampę z zielonym abażurem stojącą na biurku.Poirot zgasił tę lampę, zapalił znowu i ponownie wyłączył.- C’est bien!* Skończyłem tutaj.- Obiad jest o pół do ósmej - mruknął sekretarz.- Dziękują panu, panie Trefusis, za pańską uprzejmość.- Bardzo proszę.Poirot, zamyślony, poszedł korytarzem do wskazanego mu pokoju.Nieodgadniony George układał rzeczy swojego pana.- Mój zacny George - powiedział detektyw.- Zapewne na obiedzie spotkam pewnego dżentelmena, który zaczyna mnie wielce intrygować.Człowieka, który wrócił z tropików.I ma tropikalny temperament, że tak powiem.Człowieka, o którym próbował powiedzieć mi Parsons, a o którym nie wspomniała Lily Margrave.Zmarły sir Reuben sam miał niezgorszy charakterek.Przypuśćmy, że taki człowiek styka się z kimś, kto ma jeszcze gorsze usposobienie niż on - co byś powiedział na to? Pierze zaczęłoby skakać, co?- „Zaczęłoby fruwać” jest właściwym określeniem, sir, i nie zawsze tak musi być, zdecydowanie nie.- Nie?- Nie, sir.Moja ciocia Jemima miała bardzo ostry język, rugała swoją biedną siostrę, mieszkającą z nią, i zachowywała się skandalicznie.Tamta zamartwiała się na śmierć.Ale jeśli zjawił się ktoś, kto się jej postawił, zachowywała się zupełnie inaczej.Nie potrafiła znieść czyjejś potulności.- Ha! - rzekł Poirot.- To mi nasuwa pewną myśl.George chrząknął przepraszająco.- Czy mogę coś jeszcze zrobić dla pana, sir? - zapytał delikatnie.- Pomóc w czymś?- Na pewno możesz - odparł natychmiast Poirot.- Dowiedz się, jakiego koloru suknię miała panna Margrave tamtego wieczoru, i która pokojówka jej usługuje.George przyjął te polecenia ze zwykłą powściągliwością.- Dobrze, sir, będę miał dla pana te wszystkie informacje rano.Poirot wstał i zapatrzył się na ogień.- Bardzo mi się przydajesz, George.Wiesz, że nie zapomnę twojej ciotki Jemimy?Poirot nie spotkał się jednak tego wieczoru z Victorem Astwellem, który zawiadomił telefonicznie, że musi zatrzymać się w Londynie.- On zajmuje się sprawami pani zmarłego męża? - zapytał Poirot lady Astwell.- Victor jest jego wspólnikiem - wyjaśniła.- Pojechał do Afryki, by sprawdzić pewną koncesję dla firmy.Chodziło o kopalnię, prawda, Lily?- Tak, lady Astwell.- Kopalnia złota, a może miedzi lub cyny? Powinnaś wiedzieć, Lily, zawsze wypytywałaś o to Reubena.Och, uważaj, moja droga, przewrócisz ten wazon!- Strasznie tu gorąco od ognia.Mogę otworzyć trochę okno?- Jak chcesz, kochanie.Poirot obserwował, jak dziewczyna podchodzi do okna i otwiera je.Stała chwilę, wdychając chłodne nocne powietrze.Gdy wróciła do stołu, Poirot zwrócił się do niej grzecznie.- Więc mademoiselle interesuje się kopalniami?- Właściwie nie - odpowiedziała obojętnie.- Słuchałam trochę sir Reubena, ale praktycznie nic o tym nie wiem.- Więc dobrze udawałaś - wtrąciła lady Astwell.- Biedny Reuben naprawdę myślał, że masz ukryty powód, by zadawać te wszystkie pytania.Oczy małego detektywa nie odrywały się od ognia, niemniej nie przeoczył nagłego błysku zmieszania, który przeszedł przez twarz Lily.Taktownie zmienił temat.Gdy zbliżyła się pora udania się na spoczynek, zwrócił się do gospodyni.- Mogę zamienić słówko z panią?Lily Margarve dyskretnie znikła, Lady Astwell popatrzyła na detektywa pytająco.- Była pani ostatnią osobą, która tej nocy widziała sir Reubena żywego?Przytaknęła.Do oczu napłynęły jej łzy, które szybko otarła chusteczką z czarnym rąbkiem.- Ach, proszę nie rozpaczać, błagam panią, proszę nie rozpaczać.- Wszystko w porządku, panie Poirot, po prostu nie potrafię się opanować.- Jestem potrójnym idiotą, sprawiając pani przykrość w ten sposób.- Nie, nie, proszę kontynuować.Co chciał pan powiedzieć?- Było, zdaje się około jedenastej, kiedy weszła pani do Baszty, a sir Reuben zwolnił pana Trefusisa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Rozumiem.Poirot parę razy skinął głową i poderwał się na nogi.- A teraz, monsieur, proszę mnie zabrać do Baszty.Poszedł za sekretarzem na półpiętro.Tu Trefusis skręcił w korytarz.Otworzył drzwi znajdujące się na końcu i służbowymi schodami weszli w krótki korytarzyk, również zakończony drzwiami.Przeszli przez te drzwi i znaleźli się na scenie zbrodni.Był to pokój dwukrotnie wyższy od innych, o boku około dziewięciu metrów.Ściany zdobiły miecze i asagaje, na stołach leżały egzotyczne osobliwości.W dalszym końcu pokoju, we framudze okiennej, stało wielkie biurko.Poirot podszedł prosto do niego.- Tu właśnie znaleziono sir Reubena?Trefusis przytaknął.- Zbrodnia została popełniona jedną z tych maczug - wyjaśnił.- Są straszliwie ciężkie.Śmierć musiała być natychmiastowa.- To potwierdza pogląd, że nie była to zbrodnia z premedytacją.Gwałtowna kłótnia i broń sama wpada w ręce.- Tak, nie wygląda to dobrze dla biednego Leversona.- Ciało upadło twarzą na biurko?- Nie, ześliznęło się bokiem na podłogę.- To ciekawe.- Dlaczego ciekawe?- Z tego powodu.Poirot wskazał na nieregularną, okrągłą plamę na lśniącej powierzchni biurka.- To jest krwawa plama, mon ami.- Krew mogła prysnąć później.A może plama powstała, gdy poruszono ciało.- Bardzo możliwe, istotnie - rzekł detektyw.- Czy są tu tylko jedne drzwi?- Tu są schody.Trefusis odsunął aksamitną portierę w rogu pokoju, tuż przy drzwiach, skąd wąskie, spiralne schody wiodły na górę.- Ten budynek postawił jakiś astronom.Schody prowadziły do wieży, na której był zainstalowany teleskop.Sir Reuben zrobił sobie tam sypialnię i czasem wypoczywał, jeśli pracował do późna.Poirot wspiął się zwinnie po schodach.Okrągły pokój na górze był skromnie umeblowany.Stało tam łóżko polowe, krzesło i toaletka.Detektyw upewnił się, że nie było drugiego wyjścia, potem zszedł do czekającego Trefusisa.- Słyszał pan wchodzącego Leversona?- Do tego czasu mocno spałem.Poirot skinął głową.Rozejrzał się po pokoju.- Eh bien! - powiedział wreszcie.- Nie sądzę, żeby było tu coś jeszcze, ale może zechce pan zasunąć zasłony.Trefusis posłusznie zaciągnął ciężkie, czarne zasłony na okno w dalszym końcu pokoju.Poirot zapalił światło, maskowane przez ciężką, alabastrową amplę, wiszącą pod sufitem.- Czy na biurku była lampa? - zapytał.W odpowiedzi sekretarz włączył mocną lampę z zielonym abażurem stojącą na biurku.Poirot zgasił tę lampę, zapalił znowu i ponownie wyłączył.- C’est bien!* Skończyłem tutaj.- Obiad jest o pół do ósmej - mruknął sekretarz.- Dziękują panu, panie Trefusis, za pańską uprzejmość.- Bardzo proszę.Poirot, zamyślony, poszedł korytarzem do wskazanego mu pokoju.Nieodgadniony George układał rzeczy swojego pana.- Mój zacny George - powiedział detektyw.- Zapewne na obiedzie spotkam pewnego dżentelmena, który zaczyna mnie wielce intrygować.Człowieka, który wrócił z tropików.I ma tropikalny temperament, że tak powiem.Człowieka, o którym próbował powiedzieć mi Parsons, a o którym nie wspomniała Lily Margrave.Zmarły sir Reuben sam miał niezgorszy charakterek.Przypuśćmy, że taki człowiek styka się z kimś, kto ma jeszcze gorsze usposobienie niż on - co byś powiedział na to? Pierze zaczęłoby skakać, co?- „Zaczęłoby fruwać” jest właściwym określeniem, sir, i nie zawsze tak musi być, zdecydowanie nie.- Nie?- Nie, sir.Moja ciocia Jemima miała bardzo ostry język, rugała swoją biedną siostrę, mieszkającą z nią, i zachowywała się skandalicznie.Tamta zamartwiała się na śmierć.Ale jeśli zjawił się ktoś, kto się jej postawił, zachowywała się zupełnie inaczej.Nie potrafiła znieść czyjejś potulności.- Ha! - rzekł Poirot.- To mi nasuwa pewną myśl.George chrząknął przepraszająco.- Czy mogę coś jeszcze zrobić dla pana, sir? - zapytał delikatnie.- Pomóc w czymś?- Na pewno możesz - odparł natychmiast Poirot.- Dowiedz się, jakiego koloru suknię miała panna Margrave tamtego wieczoru, i która pokojówka jej usługuje.George przyjął te polecenia ze zwykłą powściągliwością.- Dobrze, sir, będę miał dla pana te wszystkie informacje rano.Poirot wstał i zapatrzył się na ogień.- Bardzo mi się przydajesz, George.Wiesz, że nie zapomnę twojej ciotki Jemimy?Poirot nie spotkał się jednak tego wieczoru z Victorem Astwellem, który zawiadomił telefonicznie, że musi zatrzymać się w Londynie.- On zajmuje się sprawami pani zmarłego męża? - zapytał Poirot lady Astwell.- Victor jest jego wspólnikiem - wyjaśniła.- Pojechał do Afryki, by sprawdzić pewną koncesję dla firmy.Chodziło o kopalnię, prawda, Lily?- Tak, lady Astwell.- Kopalnia złota, a może miedzi lub cyny? Powinnaś wiedzieć, Lily, zawsze wypytywałaś o to Reubena.Och, uważaj, moja droga, przewrócisz ten wazon!- Strasznie tu gorąco od ognia.Mogę otworzyć trochę okno?- Jak chcesz, kochanie.Poirot obserwował, jak dziewczyna podchodzi do okna i otwiera je.Stała chwilę, wdychając chłodne nocne powietrze.Gdy wróciła do stołu, Poirot zwrócił się do niej grzecznie.- Więc mademoiselle interesuje się kopalniami?- Właściwie nie - odpowiedziała obojętnie.- Słuchałam trochę sir Reubena, ale praktycznie nic o tym nie wiem.- Więc dobrze udawałaś - wtrąciła lady Astwell.- Biedny Reuben naprawdę myślał, że masz ukryty powód, by zadawać te wszystkie pytania.Oczy małego detektywa nie odrywały się od ognia, niemniej nie przeoczył nagłego błysku zmieszania, który przeszedł przez twarz Lily.Taktownie zmienił temat.Gdy zbliżyła się pora udania się na spoczynek, zwrócił się do gospodyni.- Mogę zamienić słówko z panią?Lily Margarve dyskretnie znikła, Lady Astwell popatrzyła na detektywa pytająco.- Była pani ostatnią osobą, która tej nocy widziała sir Reubena żywego?Przytaknęła.Do oczu napłynęły jej łzy, które szybko otarła chusteczką z czarnym rąbkiem.- Ach, proszę nie rozpaczać, błagam panią, proszę nie rozpaczać.- Wszystko w porządku, panie Poirot, po prostu nie potrafię się opanować.- Jestem potrójnym idiotą, sprawiając pani przykrość w ten sposób.- Nie, nie, proszę kontynuować.Co chciał pan powiedzieć?- Było, zdaje się około jedenastej, kiedy weszła pani do Baszty, a sir Reuben zwolnił pana Trefusisa [ Pobierz całość w formacie PDF ]