[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kam Baksa twierdzi, że muszę tak się zachować.Kineasz był ciekaw, jak to jest: dysponować taką władzą, mając ledwieosiemnaście lat.- To szlachetne z twojej strony.Niezależnie od tego, co ci radziła KamBaksa.Satraks wzruszył ramionami.Znów przybrał pozę i ton, mające znamio-nować królewski majestat.- Słyszałem, że straciłeś swojego wierzchowca - powiedział.- Dziękitemu zyskuję sposobność, by ci okazać, jak wysoko cię cenię.- Wyciągnąłrękę, zachęcając, by Kineasz usiadł za nim na jego koniu.Kineasz spełnił prośbę króla.- Będą się śmiać - powiedział.391- To mało prawdopodobne - odparł monarcha.Ruszyli stępa, by pochwili przejść w kłus.Jechali przez królewskie stada, a raczej tę skromną ich część, którą Sa-traks wziął ze sobą na wyprawę przeciw Getom.- Moi wodzowie uważają, że byłbyś doskonałą partią dla Rajanki -odezwał się nagle król.- Ona miałaby męża, a Okrutne Dłonie dorobiły bysię godnych następców.Jesteś w końcu cenionym oficerem.- Przez chwilęznowu jechali w milczeniu.- Mówią mi, że powinienem sobie znalezćdziewczynę w moim wieku i z biodrami, które się lepiej nadają do rodzeniadzieci.Najlepiej jakąś Sarmatkę.- Kineasz siłą rzeczy trzymał się plecówkróla, Satraks zaś był sztywny ze złości.Najwyrazniej gniewało go to, żebył zmuszony czynić zadość życzeniom swoich notabli.Potem jednak roz-luznił się nieco i wskazując dłonią, rzucił:- O, tam!Był to ogier nie tyle siwy, ile raczej srebrny, ciemnosrebrzysty, barwypolerowanego żelaza lub stali, wysoki, o bladej grzywie i takimż ogonie.Przez jego grzbiet biegła gruba czarna linia - Kineasz widział ją tylko usakijskich koni.Sprawiał wrażenie dobrze wytresowanego i przypominałrumaka, na którym jechał w tej chwili król.Może był nawet jego bratemblizniakiem.- Nie jest tak zdyscyplinowany jak twój pers - powiedział król, któryna podobieństwo wszystkich wielkich ludzi musiał wytknąć jakąś skazę naswoim wspaniałym darze.- Ale też świetnie porusza się w uprzęży.Odteraz należy do ciebie.Dam ci również kilka zwykłych koni.Przekaże ci jeMartaks.Kineasz obszedł wierzchowca, podziwiając jego wspaniały zad.Miałwprawdzie dość krótki łeb, nadto o rysach mniej szlachetnych niż utraconypers, lecz był pokaznych rozmiarów i rzadko spotykanej maści:- Dziękuję ci, panie.To doprawdy królewski dar.Król uśmiechnął się szeroko.Kiedy popadał w zakłopotanie, wyglądałnaprawdę bardzo młodo.392- O tak.- Satraks uśmiechnął się.Wracał mu dobry humor.- Posiada-nie dziesięciu tysięcy koni ma swoje plusy - dodał po chwili.- Przykro mi - powiedział Kineasz.Tylko to przyszło mu do głowy.Król skrzywił się.- Królowie muszą twardo rozumować.Jeśli zostaniesz jej mężem, bę-dziesz miał wielką władzę wśród mego ludu.Jesteś przy tym wielkim wo-jownikiem i masz sojuszników w Grecji.Możesz stać się moim rywalem.-Spojrzał na konia.- Podobnie jak Martaks.- Przeniósł wzrok na trawiastąrówninę.- Chyba przemawia przeze mnie zawiść.- Jesteś bardzo bezpośredni - powiedział Kineasz.- Myślisz jak król.- Muszę.- Satraks wskazał na konia.- Wypróbuj go.Kineasz ujął w dłoń grzywę wierzchowca i z niejaką trudnością wsko-czył na jego wysoki grzbiet.Dziękował bogom, że zwierzę zachowywałosię spokojnie.Satraks z trudem stłumił śmiech.Cieszył się, że jego grecki przyjacielnie od razu poradził sobie z koniem.Kineasz wprawił wierzchowca w ruch.- Co za chód! - wykrzyknął.Rumak zdawał się nie jechać, lecz płynąć.Kineaszowi coś to przypominało.Spiął kolana i ustawił się obok króla.Obydwa konie obwąchiwały się jak zwierzęta z tej samej stajni.Były tejsamej maści.- Ta sama matka? - zapytał Kineasz.Satraks wyszczerzył zęby.- Ta sama klacz i ogier - powiedział.- To bracia.Kineasz pochylił głowę.- Jestem zaszczycony.- Poklepał konia po łopatce.Przypomniała musię rozmowa z Filoklesem.- Przysięgam, że żadnym ze swoich czynów nieuchybię twojej królewskiej godności.I nie ożenię się z Rajanką, i nieoświadczę się jej, bez twojego pozwolenia.- Klepnął konia.- Wspaniałydar - podkreślił raz jeszcze.- Znakomicie - odrzekł król, kiwając głową.Najwyrazniej czuł pewnąulgę, choć dalej dręczyła go zazdrość.- Znakomicie.Ruszmy wreszcienasze armie.393Dopiero po kilku godzinach Kineasz, który z godziny na godzinę corazbardziej zakochiwał się w swoim wierzchowcu, zrozumiał, dlaczego chódnowego rumaka wydawał mu się tak bardzo znajomy.Srebrny koń był bowiem tym samym, którego dosiadał w snach ośmierci.18.Szybko przemierzali równinę z zachodu na wschód.Sakowie narzuciliswoje tempo, do którego Olbijczycy, już na świeżych koniach, musieli siędostosować.Według szacunków Kineasza pokonywali sto stadiów dzien-nie.Konie poili w rzekach, które co pewien czas przecinały równinę, aobozy rozbijali tam, gdzie znalezli świeżą trawę na popas i zdatne na opałdrewno.Jak na barbarzyńców Sakowie odznaczali się znakomitą organizacją.Ale Kineasz nie myślał już o nich jak o barbarzyńcach.Nigdy wcześniej nie widział pięciotysięcznej armii, która przemieszcza-łaby się w takim tempie.Jeżeli Zopyrion przesuwał się ze swym wojskiemtak szybko, jak Aleksander, to robił sześćdziesiąt stadiów w ciągu dnia.Szybsze z pewnością były patrole.Ale Kineasz podejrzewał, że Sakowie sąw stanie pędzić jeszcze szybciej.Obozy rozbijano często w cieniu wysokich, pokrytych darnią wzgórzwyrastających z równiny, które na ogół stanowiły najwyższy punkt w oko-licy.Czwartego wieczora Kineasz, wciąż obolały, lecz już wymyty, siedziałoparty plecami o plecy Nikiasza, nacierając łojem skórzaną uprzęż.Na-stępnie zabrał się za uzdzienicę, w której zaczęły już pękać szwy.Nowykoń miał naprawdę duży łeb.395Potem zjawiła się Rajanka w towarzystwie Parsztewalta i swojej trę-baczki, Hirene.Zbliżyła się do Kineasza bez uprzedniej nieśmiałości czypowściągliwości.- Chodz na spacer, Kineaks - powiedziała.Kineasz przebił szydłem jeszcze dwie dziurki w wysłużonej uzdzienicy.Wiedział, że będzie musiała mu służyć, aż dotrą na zgrupowanie przyWielkim Zakolu.- Za moment - odparł.Rajanka usiadła przy nim i, spoglądając na Hirene, wskazała uzdzienicęKineasza.Trębaczka zmarszczyła brwi.Siedzący obok Nikiasz przecinałwłaśnie getyjski płaszcz, by zrobić zeń derkę na konia.Hirene powiedziała coś szybko po sakijsku.Uśmiechnęła się, a możeskrzywiła.Rajanka wybuchnęła śmiechem i z gracją usiadła na kocu Kine-asza.- Hirene mówi: mimo wszystko możesz przydać się - powiedziała.-Wielki dowódca szyje skórę!Kineasz przeciągnął nić przez dziurkę, potem kolejną, i jeszcze jedną, apózniej odgryzł nić tuż przy skórze.Pogładził dłonią uzdzienicę i położył jąstarannie wśród swoich rzeczy.Parsztewalt uklęknął obok i przyjrzał sięuprzęży.- Nie dobra jak nasza - powiedział.- Ale dobra.- Jego greka, podobniejak sakijski Olbijczyków, była z dnia na dzień coraz lepsza.Nikiasz odrzucił gotową derkę i pomachał do siedzącego po drugiejstronie ogniska Ataelusa, chcąc, by ten tłumaczył jego słowa.- No to mi pokaż, kolego - powiedział Parsztewalta, I mrugnął do Ki-neasza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Kam Baksa twierdzi, że muszę tak się zachować.Kineasz był ciekaw, jak to jest: dysponować taką władzą, mając ledwieosiemnaście lat.- To szlachetne z twojej strony.Niezależnie od tego, co ci radziła KamBaksa.Satraks wzruszył ramionami.Znów przybrał pozę i ton, mające znamio-nować królewski majestat.- Słyszałem, że straciłeś swojego wierzchowca - powiedział.- Dziękitemu zyskuję sposobność, by ci okazać, jak wysoko cię cenię.- Wyciągnąłrękę, zachęcając, by Kineasz usiadł za nim na jego koniu.Kineasz spełnił prośbę króla.- Będą się śmiać - powiedział.391- To mało prawdopodobne - odparł monarcha.Ruszyli stępa, by pochwili przejść w kłus.Jechali przez królewskie stada, a raczej tę skromną ich część, którą Sa-traks wziął ze sobą na wyprawę przeciw Getom.- Moi wodzowie uważają, że byłbyś doskonałą partią dla Rajanki -odezwał się nagle król.- Ona miałaby męża, a Okrutne Dłonie dorobiły bysię godnych następców.Jesteś w końcu cenionym oficerem.- Przez chwilęznowu jechali w milczeniu.- Mówią mi, że powinienem sobie znalezćdziewczynę w moim wieku i z biodrami, które się lepiej nadają do rodzeniadzieci.Najlepiej jakąś Sarmatkę.- Kineasz siłą rzeczy trzymał się plecówkróla, Satraks zaś był sztywny ze złości.Najwyrazniej gniewało go to, żebył zmuszony czynić zadość życzeniom swoich notabli.Potem jednak roz-luznił się nieco i wskazując dłonią, rzucił:- O, tam!Był to ogier nie tyle siwy, ile raczej srebrny, ciemnosrebrzysty, barwypolerowanego żelaza lub stali, wysoki, o bladej grzywie i takimż ogonie.Przez jego grzbiet biegła gruba czarna linia - Kineasz widział ją tylko usakijskich koni.Sprawiał wrażenie dobrze wytresowanego i przypominałrumaka, na którym jechał w tej chwili król.Może był nawet jego bratemblizniakiem.- Nie jest tak zdyscyplinowany jak twój pers - powiedział król, któryna podobieństwo wszystkich wielkich ludzi musiał wytknąć jakąś skazę naswoim wspaniałym darze.- Ale też świetnie porusza się w uprzęży.Odteraz należy do ciebie.Dam ci również kilka zwykłych koni.Przekaże ci jeMartaks.Kineasz obszedł wierzchowca, podziwiając jego wspaniały zad.Miałwprawdzie dość krótki łeb, nadto o rysach mniej szlachetnych niż utraconypers, lecz był pokaznych rozmiarów i rzadko spotykanej maści:- Dziękuję ci, panie.To doprawdy królewski dar.Król uśmiechnął się szeroko.Kiedy popadał w zakłopotanie, wyglądałnaprawdę bardzo młodo.392- O tak.- Satraks uśmiechnął się.Wracał mu dobry humor.- Posiada-nie dziesięciu tysięcy koni ma swoje plusy - dodał po chwili.- Przykro mi - powiedział Kineasz.Tylko to przyszło mu do głowy.Król skrzywił się.- Królowie muszą twardo rozumować.Jeśli zostaniesz jej mężem, bę-dziesz miał wielką władzę wśród mego ludu.Jesteś przy tym wielkim wo-jownikiem i masz sojuszników w Grecji.Możesz stać się moim rywalem.-Spojrzał na konia.- Podobnie jak Martaks.- Przeniósł wzrok na trawiastąrówninę.- Chyba przemawia przeze mnie zawiść.- Jesteś bardzo bezpośredni - powiedział Kineasz.- Myślisz jak król.- Muszę.- Satraks wskazał na konia.- Wypróbuj go.Kineasz ujął w dłoń grzywę wierzchowca i z niejaką trudnością wsko-czył na jego wysoki grzbiet.Dziękował bogom, że zwierzę zachowywałosię spokojnie.Satraks z trudem stłumił śmiech.Cieszył się, że jego grecki przyjacielnie od razu poradził sobie z koniem.Kineasz wprawił wierzchowca w ruch.- Co za chód! - wykrzyknął.Rumak zdawał się nie jechać, lecz płynąć.Kineaszowi coś to przypominało.Spiął kolana i ustawił się obok króla.Obydwa konie obwąchiwały się jak zwierzęta z tej samej stajni.Były tejsamej maści.- Ta sama matka? - zapytał Kineasz.Satraks wyszczerzył zęby.- Ta sama klacz i ogier - powiedział.- To bracia.Kineasz pochylił głowę.- Jestem zaszczycony.- Poklepał konia po łopatce.Przypomniała musię rozmowa z Filoklesem.- Przysięgam, że żadnym ze swoich czynów nieuchybię twojej królewskiej godności.I nie ożenię się z Rajanką, i nieoświadczę się jej, bez twojego pozwolenia.- Klepnął konia.- Wspaniałydar - podkreślił raz jeszcze.- Znakomicie - odrzekł król, kiwając głową.Najwyrazniej czuł pewnąulgę, choć dalej dręczyła go zazdrość.- Znakomicie.Ruszmy wreszcienasze armie.393Dopiero po kilku godzinach Kineasz, który z godziny na godzinę corazbardziej zakochiwał się w swoim wierzchowcu, zrozumiał, dlaczego chódnowego rumaka wydawał mu się tak bardzo znajomy.Srebrny koń był bowiem tym samym, którego dosiadał w snach ośmierci.18.Szybko przemierzali równinę z zachodu na wschód.Sakowie narzuciliswoje tempo, do którego Olbijczycy, już na świeżych koniach, musieli siędostosować.Według szacunków Kineasza pokonywali sto stadiów dzien-nie.Konie poili w rzekach, które co pewien czas przecinały równinę, aobozy rozbijali tam, gdzie znalezli świeżą trawę na popas i zdatne na opałdrewno.Jak na barbarzyńców Sakowie odznaczali się znakomitą organizacją.Ale Kineasz nie myślał już o nich jak o barbarzyńcach.Nigdy wcześniej nie widział pięciotysięcznej armii, która przemieszcza-łaby się w takim tempie.Jeżeli Zopyrion przesuwał się ze swym wojskiemtak szybko, jak Aleksander, to robił sześćdziesiąt stadiów w ciągu dnia.Szybsze z pewnością były patrole.Ale Kineasz podejrzewał, że Sakowie sąw stanie pędzić jeszcze szybciej.Obozy rozbijano często w cieniu wysokich, pokrytych darnią wzgórzwyrastających z równiny, które na ogół stanowiły najwyższy punkt w oko-licy.Czwartego wieczora Kineasz, wciąż obolały, lecz już wymyty, siedziałoparty plecami o plecy Nikiasza, nacierając łojem skórzaną uprzęż.Na-stępnie zabrał się za uzdzienicę, w której zaczęły już pękać szwy.Nowykoń miał naprawdę duży łeb.395Potem zjawiła się Rajanka w towarzystwie Parsztewalta i swojej trę-baczki, Hirene.Zbliżyła się do Kineasza bez uprzedniej nieśmiałości czypowściągliwości.- Chodz na spacer, Kineaks - powiedziała.Kineasz przebił szydłem jeszcze dwie dziurki w wysłużonej uzdzienicy.Wiedział, że będzie musiała mu służyć, aż dotrą na zgrupowanie przyWielkim Zakolu.- Za moment - odparł.Rajanka usiadła przy nim i, spoglądając na Hirene, wskazała uzdzienicęKineasza.Trębaczka zmarszczyła brwi.Siedzący obok Nikiasz przecinałwłaśnie getyjski płaszcz, by zrobić zeń derkę na konia.Hirene powiedziała coś szybko po sakijsku.Uśmiechnęła się, a możeskrzywiła.Rajanka wybuchnęła śmiechem i z gracją usiadła na kocu Kine-asza.- Hirene mówi: mimo wszystko możesz przydać się - powiedziała.-Wielki dowódca szyje skórę!Kineasz przeciągnął nić przez dziurkę, potem kolejną, i jeszcze jedną, apózniej odgryzł nić tuż przy skórze.Pogładził dłonią uzdzienicę i położył jąstarannie wśród swoich rzeczy.Parsztewalt uklęknął obok i przyjrzał sięuprzęży.- Nie dobra jak nasza - powiedział.- Ale dobra.- Jego greka, podobniejak sakijski Olbijczyków, była z dnia na dzień coraz lepsza.Nikiasz odrzucił gotową derkę i pomachał do siedzącego po drugiejstronie ogniska Ataelusa, chcąc, by ten tłumaczył jego słowa.- No to mi pokaż, kolego - powiedział Parsztewalta, I mrugnął do Ki-neasza [ Pobierz całość w formacie PDF ]