[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Kiedy pan tu przybył?– Wczoraj.– Czy widział pan dziś Simeona Lee?– Owszem, gawędziłem z nim tego ranka.Był w doskonałym humorze, wciąż mnie wypytywał o nowiny z mego kraju i o różnych ludzi.– Czy wtedy widział go pan po raz ostatni?– Tak.– Czy mówił panu, że trzyma w sejfie cenne diamenty?– Nie.– Farr dodał jeszcze, nim którykolwiek z jego trzech rozmówców zdołał się odezwać: – Czy panowie sądzą, że to morderstwo rabunkowe?– Jeszcze nie jesteśmy całkiem pewni – odparł Johnson.– Wróćmy do wydarzeń dzisiejszego wieczoru.Czy może pan dokładnie opowiedzieć, co pan wówczas robił?– Oczywiście.Gdy panie opuszczały jadalnię, piłem jeszcze portwajn, ale wydało mi się, że Alfred i Harry Lee mają zamiar omawiać jakieś rodzinne sprawy i osądziłem, że moja obecność byłaby krępująca; przeprosiłem ich więc i oddaliłem się.– A co pan robił potem?Stephen Farr rozsiadł się wygodnie w fotelu i potarł wskazującym palcem podbródek.Odparł obojętnie:– Hm.Poszedłem do dużego pokoju z parkietem.Jak sądzę, jest to coś w rodzaju sali do tańca.Stoi tam gramofon z płytami.Słuchałem kilku z nich.– Czy nikt się do pana nie przyłączył? – zapytał Poirot.Na ustach Stephena Farra ukazał się ledwo dostrzegalny uśmiech.– Mogłem chyba żywić takie nadzieje.– Roześmiał się szczerze.– Signorina Estravados jest prześliczną osóbką – rzekł Poirot.– To najładniejsza dziewczyna, jaką ujrzałem od czasu mego przyjazdu – odparł Farr.– Czy panna Estravados dotrzymywała panu towarzystwa? – spytał pułkownik.Stephen pokręcił głową.– Właśnie siedziałem tam zupełnie sam, kiedy usłyszałem cały ten łoskot.Wybiegłem z hallu i rzuciłem się na górę, żeby zobaczyć, co się dzieje.Wspólnie z Harrym Lee wyważyłem drzwi.– I to wszystko?– Obawiam się, że tak.Herkules Poirot pochylił się do przodu i rzekł miękko:– Myślę, monsieur, że mógłby nam pan jeszcze sporo powiedzieć.– Co takiego? – rzucił zaskoczony Farr.– Moglibyśmy się od pana dowiedzieć czegoś bardzo istotnego o charakterze Simeona Lee.Wedle pańskich słów ojciec wiele o nim opowiadał.Jaki człowiek wyłania się z tych opowieści?Stephen Farr zastanawiał się przez chwilę.– Myślę, że wiem, do czego pan zmierza.Mam rzec, jaki był Simeon Lee za młodu? Cóż, jeśli mogę być szczery.– Właśnie.– Przede wszystkim.nie był chyba wzorem moralności.Nie popełniał może jaskrawych występków, ale nieraz ocierał się o granicę nieuczciwości i niewiele sobie z tego robił.Miał jednak nieodparty urok i odznaczał się niezwykłą szczodrością.Nigdy nie odmawiał pomocy, gdy się komuś powinęła noga.Sporo pijał, ale nie na umór, ogromnie podobał się kobietom, miał poczucie humoru.A zarazem umiał być niezwykle mściwy, niby słoń, co nigdy nie zapomniał doznanej krzywdy.Ojciec opowiedział mi niejedną historię o tym, jak Simeon Lee wyczekiwał całymi latami, by pomścić się na kimś, kto mu zaszedł za skórę.– No, niejeden tak robi – odezwał się inspektor Sugden.– Czy nie wiadomo panu, komu Simeon Lee spłatał niegdyś brzydkiego figla w Afryce? Nie zna pan żadnego incydentu z przeszłości, który mógłby stać się przyczyną zbrodni popełnionej dzisiejszego wieczoru?Stephen Farr zaprzeczył.– Miał oczywiście wrogów; człowiek z jego charakterem musiał ich mieć.Nie wiem jednak o niczym konkretnym.Poza tym – rzekł, przymykając oczy – nie było tu dziś wieczór nikogo obcego.Wypytywałem już o to Tressiliana.– Prócz pana, monsieur Farr – odezwał się Poirot.Stephen Farr obrócił się żywo ku niemu.– Coś podobnego! Ja miałbym być podejrzanym, obcym przybyszem w tym domu?! Niczego nie zdołacie wywęszyć! Simeon Lee i Ebenezer Farr nigdy się nie pokłócili; po cóż syn Farra miałby tu przybyć, żeby pomścić ojca? O, nie – potrząsnął głową – żaden z nich nie miał drugiemu nic do zarzucenia.Wstąpiłem tutaj z wizytą, jak już powiedziałem, wyłącznie z czystej ciekawości.Co więcej, zdaje mi się, że mam alibi równie dobre jak każde inne.Bez przerwy zmieniałem płyty na gramofonie; wszyscy musieli to słyszeć.A żadna płyta nie kręci się tak długo, bym mógł przebyć ten piekielnie długi korytarz, poderżnąć starcowi gardło, oczyścić się ze śladów krwi i wrócić, zanim wszyscy pobiegli na górę! To po prostu absurd!– Ależ my panu niczego nie zarzucamy! – próbował go uspokoić pułkownik Johnson.– Ton pana Poirota wcale mi się nie spodobał.– Szczerze mnie to martwi – rzekł uprzejmie Poirot, uśmiechając się do niego.Stephen Farr rzucił mu spojrzenie pełne wściekłości.– Dziękujemy panu – wtrącił pospiesznie Johnson.– To byłoby wszystko.Oczywiście, nie może pan opuszczać domu.Stephen Farr przytaknął bez słowa.Potem wstał i wyszedł sprężystym krokiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •