[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.wisiały nad głowami, tak że nawet przytej pięknej pogodzie było tak ciemno, że Charlie musiał włączyć reflektory w samochodzie, a niebostanowiło tylko odległy, wąski pas błękitu nad nimi.Ten mroczny nastrój nie był częścią jej wcześniejszego smutku, była tego pewna.Jego korzeniebyły ściśle związane z tym miejscem.Byli w tunelu, jednym z dłuższych.Wyjechali z niego na krótko, wciąż otoczeni ścianami gardzieli,posuwali się w górę drogą na skraju przepaści i znów wjechali w nowy tunel.Zaczęła odczuwać chęć ucieczki.Znajdowali się wewnątrz góry, która zdawała się ją przytłaczać.Zaczęła ją ogarniać przemożna chęć wyskoczenia z samochodu - - przymus ucieczki, krzyku.300Uczyniła wielki wysiłek, aby się opanować wiedząc, że to uczucie jest absurdalne.Przecież jużprzedtem przejeżdżała przez tunele - dlaczego ten miałby być inny? Po twarzy zaczęły jej spływaćstrużki potu.Jej dłonie, już wcześniej zaciśnięte na kolanach, zacisnęły się aż do bólu.Wydawało się, że Charlie wyczuwa trochę to, co ona przeżywa.Pogładził uspokajająco jej rękę.- ,Za sekundę wydostaniemy się stąd - powiedział.Trwało to jeszcze nie sekundę, lecz ponad minutę,a Nikki zdawało się, że to godzina.Na koniec pokonali zakręt i nagle wyjechali z otworu tunelu w oślepiający blask słońca.Minęli kilka domów i znalezli się w krajobrazie otwartym i falistym, gdzie trawa miała soczyściezielony kolor, a drzewa były gęsto pokryte liśćmi.Widać było ogrodzone pola, na których biało-czarne bydło wyglądało na opasłe i zadowolone z życia, jakby jechali przez Surrey czy Connecticut.Ten kontrast, ta pełna ulga, jaka nastąpiła po przygnębieniu, była tak wielka, że trąciła w niej jakąśemocjonalną strunę.Nagle po jej policzkach zaczęły spływać łzy.- Dlaczego ja płaczę? - wykrzyknęła.- Dlaczego, u diabła, ja płaczę?Charlie roześmiał się.- Zbyt wiele nasłuchałaś się o tym miejscu - wiele spraw było bardzoosobistych, niektóre tragiczne.- Nie tak to sobie wyobrażałam.Nie spodziewałam się, że tu będzie pięknie.Mówiono mi o lasachi górach.- O ogromnych lasach i wielu górach.To największy francuski dziewiczy las.A co do gór -rozejrzyj się wokół.Znajdujemy się w swego rodzaju kraterze, wysoko ponad otaczającym terenem,301w wielkim kraterze - długim na trzydzieści mil i na dwadzieścia mil szerokim.Teren bardzotrudno dostępny dla Niemców.Aatwy dla ludzi wracających tu po akcjach na równinie.Jak wstarym westernie.Prawdziwie kowbojski kraj.- Ale Niemcy się tu dostali.- Czasami, i zawsze dużą grupą.Wtedy wszyscy z wyjątkiem wieśniaków, dziewcząt i starców,znikali w lasach.- Tak o tym mówisz, jakby to nic nie było.- O nie, niekiedy to było straszne.Ale dopiero pózniej, po wylądowaniu aliantów.Wtedy Niemcywciąż jeszcze kontrolowali południe kraju.A Vercors stał się legendą.Przybyli tu drogąpowietrzną - to był prawdziwy szturm i.Urwał, bo nie chciał jej opowiadać o rzezi.Nie po to tutajprzyjechali.- To było już po śmierci Elżbiety - dodał.Przez kilka sekund milczeli, potem nagle na jejtwarzy spod łez wyłoniło się radosne uniesienie.- Wiesz, Charlie, jestem szczęśliwa.Nagle jestemcudownie szczęśliwa.A ty?- Pewnie, że tak.- Nie męczą cię zbytnio wspomnienia?- Daj mi trochę czasu.Dopiero co tu przyjechałem.- Czy czujesz ją?- Czuję ją? - powtórzył jak echo.- Maman.Czy czujesz ją wokół siebie? To tutaj właśnie wszystko się stało.To znaczy, myślę, żemusiałeś, często z nią jezdzić tą drogą, tak jak my teraz.- Czasami - przyznał.- To dziwne uczucie, wiesz.po tym, co mi opowiedziałeś, po tym, co przeczytałam w dzienniku.302Mimo wszystko, muszę się do tego przyzwyczaić.Pojedziemy do wielu tych miejsc gdzie byłeś znią?- Cóż, taki był pierwotny pomysł.Może nie był on najlepszy.- Już tego żałujesz? - spytała lekkim tonem, lecz przyglądała mu się uważnie.Potrząsnął głową z uśmiechem.- Musiałem tu wrócić - tobie to też dobrze zrobi, że możesz złożyćcoś w rodzaju hołdu.- Wiesz, na co mam przede wszystkim ochotę?- spytała.- Czy nie moglibyśmy urządzić sobie pikniku? Dziś jest taki piękny dzień.- Pewnie.Możemy kupić butelkę wina i coś do jedzenia w najbliższej wiosce.- Urządzaliście sobie z Maman pikniki? Na wzgórzu, w pobliżu Saint-Martin.Czy nie takmówiłeś?Wahał się, zastanawiając się, czy to było rozumne.- Tak, rzeczywiście, urządzaliśmy - przyznał.- Mieliśmy sporo wolnego czasu, ale były też, oczywiście, zagrożenia.Musieliśmy być w zasięguręki, aby można było po nas posłać kogoś w razie potrzeby. Stali na wzgórzu, na którym tak często bywał z Elżbietą.Mała grupka sosen ocieniała to miejsce, aoni mieli z sobą butelkę wina, trochę chleba, salami i trochę owoców.Za nimi góry tworzyływysoki grzbiet nagich skał.W dali widać było ciemną, dziewiczą ścianę lasów de Lente.Pod nimiledwo widoczne miasteczko Saint-Martin, niegdyś stanowiące jego bazę.- Nic się nie zmieniło -powiedział - tylko przybyły te anteny telewizyjne.- I Elżbieta nie żyje - dodała ona z takim zdecydowaniem w głosie, że aż spojrzał na nią.303Stała wyprostowana, w ręku trzymała brązową, papierową torbę z zakupionymi produktami.Głowętrzymała wysoko podniesioną, niby w odruchu buntu i robiła przegląd otoczenia - jak generałplanujący atak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •