[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Aa! Ale dobry wybór!  zareagował Shin na mój malunek i zarazzmarszczył brwi, porównawszy go z własną, prościutką ozdobą.Shin wybrał niebieskie yukata i pokrótce zademonstrował nam, jaknależało je zakładać: lewą połą przykryć prawą połę, a potem zawiązaćszeroki pas.Następnie poszedł do wspólnej łazienki, żeby się przebrać.Pod czujnym okiem korpulentnej właścicielki przybytku Carmen i japrzebrałyśmy się jak należy i kiedy Shin do nas wrócił, zasłużyłyśmy sobieu niego na skinienie głową mające wyrażać aprobatę.Kolacja była za-planowana na szóstą, więc zostało nam akurat tyle czasu, żeby zanurzyćsię na kilka chwil w onsen.Dwa razy dziennie zmieniano przeznaczenie dwóch oddzielnych łazniulokowanych nieco na uboczu w jednej części zajazdu po to, by kobietymogły doświadczyć kąpieli w wystawnych, historycznie przeznaczonychdla mężczyzn pomieszczeniach.Pomachałyśmy Shinowi na pożegnaniei zniknęłyśmy za kotarą.Ponieważ okazało się, że byłyśmy jedynymiklientkami onsen, zrzuciłyśmy nasze yukata, zostawiłyśmy je w koszach,popędziłyśmy na golasa po wysypanej łupkiem ścieżce, namydliłyśmy sięprędko, siedząc na przeznaczonych do tego celu miniaturowych stołkach,i spłukałyśmy pianę wodą z wiader.Przesunęłyśmy ściankę działową, po-gnałyśmy do basenu  nasze ciała intensywnie parowały w zetknięciuz zimnym, wieczornym powietrzem  i ułożyłyśmy się w leniwej pozycjiw odmładzającej, zródlanej wodzie.307714556 Nagle przypomniałam sobie, że Shin uprzedził nas o kolacji, do któ-rej pozostało tylko czterdzieści pięć minut. Jak długo tu leżymy?  zapytałam.Sekundę pózniej wyskoczyłyśmy z wody, popędziłyśmy po śliskiej pod-łodze w tumanach pary wodnej, opatuliłyśmy się byle jak yukata i, jakprawdziwe cudzoziemki, pognałyśmy korytarzem na złamanie karku.Kiedy wpadłyśmy jak burza drzwiami, Shin siedział przy otwartym okniei spokojnie czytał książkę.Zgromił nas spojrzeniem. Nie szkodzi.Już zmieniłem porę kolacji.Czekałem na was taaakdługo.Kiedy nie wracałyście, zacząłem się martwić.Naprawdę! Może za-snęłyście w gorącej kąpieli.Miałem za pięć minut poprosić właścicielkę,żeby was poszukała!Odłożył książkę i z błyskiem rozbawienia w oku obejrzał nasz cha-otyczny strój. Och nie, nie, nie.Nie tak to ma być! Odwróćcie się, wy głupiutkiekobietki  chwycił mnie bezpardonowo za pas. Ma być podwójny węzeł!A nie kokardka.A tutaj  perorował, odwróciwszy mnie w swoją stronę też zle.Zawsze lewa strona powinna być na wierzchu.Teraz jesteś ubranajak trup na pogrzebie  zaśmiał się.Szybko wyszłam do przedsionka, żebypoprawić yukata zgodnie z jego wskazówkami.Kiedy wróciłam, wystarczyło spojrzeć Shinowi w oczy, żeby wyczytaćw nich, jak mi poszło.Wyprostował mi kołnierzyk, obciągnął rękawyi odłożył pas tak, żeby nie było widać żadnych zagięć. Teraz lepiej.Jesteś beznadziejna jako Japonka, co? Chyba tak.Kiedy Shin przeszedł do inspekcji stroju Carmen, rozległo się cichepukanie do drzwi i kobiecy głos oznajmił: Sumimasen. Znaczy: czas na kolację.Po obfitej, japońskiej kolacji byliśmy gotowi na kolejną wizytę w onsen,ale tym razem okazało się, że pod kotarą w łazni, w której niedawno do-konano zamiany, oprócz naszych kapci stały też inne.Z rozbawieniempostawiłyśmy nasze słoneczka i góry obok doskonale wykaligrafowanychjapońskich znaków  w końcu chodziło o to, żeby po prostu podpisaćswoje kapcie, żeby się nie pomyliły, a nie czynić z nich dzieła sztuki.308714556 Weszłyśmy do wystawnej, większej niż damski przybytek, łazni pełnejkobiet.W pomieszczeniu unosiło się tak dużo pary wodnej, że skutecz-nie skrywała całe ciało.Po symbolicznym umyciu się zimną wodą, Car-men i ja przycisnęłyśmy do pępka kwadratowe białe ręczniki i nieśmiałopodreptałyśmy na zewnątrz, odprowadzane spojrzeniami kobiet cieka-wych widoku golusieńkich gaijinek.Nawet pomimo chłodu wieczornegopowietrza, woda w łazni przypominała ukrop, jak gdyby wulkaniczne zró-dła znajdowały się tuż pod dnem basenu.Nie minęło dużo czasu, a juższukałyśmy wytchnienia w pobliżu rury, która pompowała wodę ze stru-mienia szemrzącego po drugiej stronie bambusowego płotka.Stałyśmytak na wpół zanurzone w wodzie, a w tym czasie para wodna osiadała nanaszych ciałach i kondensowała się, tworząc na skórze śliską warstewkę skutek był taki, że po dwudziestu minutach zrobiło nam się gorąco, za-chciało się pić i poczułyśmy się, jakbyśmy były odwodnione.Kilka litrów wody pózniej, kiedy wytarłyśmy się do sucha i wślizgnę-łyśmy z powrotem w yukata, towarzyszył nam charakterystyczny blask,który skóra zyskuje w zetknięciu z naturalnymi gorącymi zródłami.Były-śmy gotowe do wyjścia.Po drugiej stronie basenu Japonka wycierała swo-jego małego synka, którego bardziej interesowało machanie do nasrączkami niż ułatwianie matce zadania.Kiedy Japonka podniosła gotroskliwie do góry, nagle Carmen otworzyła szeroko oczy. Patrz!  wyszeptała.Odwróciłam się i zobaczyłam groznie wyglą-dającą, fioletowoniebieską łatę biegnącą w poprzek pupy malucha. Spokojnie  szybko wyjaśniłam. To nie siniaki, tylko znamię.A konkretnie znamię znane jako  plama mongolska , które tradycyj-nie występuje u dzieci w krajach azjatyckich i stanowi jedynie ciemneprzebarwienie skóry, przeważnie w okolicach pośladków i krzyża.Plama,będąca obszarem silnego zagęszczenia melanocytów, czyli komórek pig-mentowych zawierających melaninę, uwidacznia się w momencie naro-dzin i zazwyczaj całkowicie zanika przed końcem piątego roku życiadziecka.Obecność plamy prowadzi czasem w krajach zachodnich do nie-słusznych podejrzeń o fizyczne znęcanie się nad dzieckiem, ale w Japo-nii nie budzi żadnej sensacji  na co dzień przypomina o niej jedynieidiom shiri ga aoi, dosłownie  jego tyłek jest niebieski , którego używa sięz lubością w odniesieniu do osób, które zachowują się jak dzieci.*309714556 Minęła północ.Shin i Carmen spali na futonach  jedno po mojej lewej,a drugie po prawej stronie.Wstałam, po cichu rozsunęłam przepierzeniei poszłam pustym korytarzem w kierunku lobby.Jedyne zródło światław tym wielkim pomieszczeniu stanowił blask maleńkiej kapliczki shintM.W ogrodzie szumiała, stukając przy tym rytmicznie, shishi odoshi*.Da-leko stąd, w Roppongi, Matt pewnie jeszcze nie spał, zabijając czas w ka-fejce internetowej albo snując się samotnie pustymi ulicami.Telefonykomórkowe nie miały tutaj zasięgu, więc wrzuciłam do automatu wszyst-kie stujenowe monety, jakie miałam, i zaczekałam, aż Matt odezwie sięwsłuchawce. Halo? To ja.Cudownie było usłyszeć jego głos.Pocieszyłam się, że nadal byłamprzecież w rzeczywistym związku.Kiedy skończyły mi się monety, usiad-łam samotnie w półmroku, pomyślałam o nim i o sobie i uśmiechnęłamsię pod nosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •