[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ma pan na myśli Ove Carlssona.Co to za problem, panie Abdi?- Nie będzie go na statku, panie Gareth.Mój mocodawca… niestety… ja nie miałem z tym nic wspólnego… otóż on dostał propozycję…- Co się stało z panem Carlssonem? - Z głosu Evansa zniknęły resztki dobrego humoru.- Obawiam się, że sprzedano go Szababom z południa.Ale niech pan się nie martwi, panie Gareth.To był tylko kadet.Gareth Evans odłożył słuchawkę, pochylił się i ukrył twarz w dłoniach.Pani Bulstrode postawiła przed nim śniadanie i wyszła.• • •Agent Opal siedział między Jammą a drzwiami, a Kaznodzieja z drugiej strony wozu.Uzbrojony pick-up nie miał takiego zawieszenia jak landcruiser - trząsł się, kiwał i podskakiwał na każdym kamieniu i wyboju.Jechali tak już od pięciu godzin; dochodziło południe, panowały duchota i skwar.Klimatyzacja w tym samochodzie dawno przeszła do historii.Kaznodzieja i Jamma drzemali.Gdyby nie telepanie samochodu, Opal też mógłby przysnąć i targany sennymi koszmarami, przegapić to, co się stało.Kaznodzieja się obudził, nachylił, poklepał kierowcę po ramieniu i coś mu powiedział.Mówił w urdu, ale już po chwili stało się jasne, o co chodziło.Od samej Marki jechali gęsiego, ich pojazd był drugi w szeregu.Tuż po tym, jak szef poklepał go w ramię, kierowca zjechał z kolein zostawionych przez wóz przed nimi i obrał inną drogę.Opal wyjrzał na bok i obejrzał się za siebie.Wozy numer trzy i cztery robiły to samo.Tutaj siedzieli inaczej niż w landcruiserze: z przodu wyłącznie kierowca, a Kaznodzieja, Jamma i Opal na ławce za jego plecami.Trzej goryle i Sacad o imieniu Yusuf jechali na otwartej pace z tyłu.Z góry każdy z tych czterech samochodów wyglądał identycznie i tak samo jak osiemdziesiąt procent innych pick-upów w Somalii.Jeśli chodzi o pozostałe trzy wozy w konwoju, wiozły tylko miejscowych najemników z Marki.Opal wiedział o dronach, w szkole agentów Mossadu dużo o nich mówiono.Udał, że zaraz zwymiotuje.Jamma spojrzał na niego z przerażeniem.- Co ci jest?- To przez to, że tak nas rzuca - wyjaśnił Opal.Kaznodzieja zerknął na niego z ukosa.- Jeśli zamierzasz się pochorować, to jedź na zewnątrz - powiedział.Opal otworzył drzwi po swojej stronie i wysunął tułów na zewnątrz.Rozwiane na pustynnym wietrze włosy przesłoniły mu twarz.Wyciągnął rękę w kierunku paki półciężarówki.Zwalisty Pakistańczyk chwycił ją i go wciągnął.Jamma nachylił się, po czym od środka zatrzasnął drzwi pick-upa.Opal uśmiechnął się blado do trzech pakistańskich ochroniarzy oraz jednookiego Yusufa.Potraktowali go jak powietrze.Z fałd diszdasza wyjął coś, co dostał pod kazuarynami, a czego już raz użył, i to włożył.• • •- Który wóz mamy śledzić, pułkowniku? - Odpowiedź na to pytanie stała się naprawdę pilna.Kiedy global hawk poszerzył przesłonę, pustynia oddaliła się, a wszystkie cztery pick-upy znalazły się na peryferiach obrazu.Tropiciel zauważył w jednym z pojazdów jakieś zamieszanie.- Co ten facet wyrabia? - zapytał.- Wóz numer dwa.- Wygląda na to, że wyszedł zaczerpnąć powietrza - odparł starszy sierżant sztabowy Orde.- Coś wkłada na głowę.Bejsbolówkę, pułkowniku.Jasnoczerwoną.- Pilnujcie wozu numer dwa! - warknął Tropiciel.- Zapomnijcie o pozostałych.Są tylko dla zmyłki.Śledźcie wóz numer dwa.Kamera przesunęła się tak, by mieć drugiego pick-upa w środku kadru, po czym najechała na niego.Pięciu mężczyzn na pace rosło w oczach.Jeden miał na głowie czerwoną bejsbolówkę.Obserwatorzy niewyraźne dostrzegli insygnia Nowego Jorku.- Bóg zapłać, Opalu - szepnął Tropiciel.• • •Tropiciel złapał znajomego attache obrony narodowej, gdy ten właśnie wrócił z porannej ośmiokilometrowej przebieżki po wiejskich drogach wokół Ickenham, gdzie mieszkał.Była ósma rano.Attache, w stopniu pułkownika, został ściągnięty z Osiemdziesiątej Drugiej Dywizji Powietrznodesantowej, tak zwanych Krzyczących Orłów.Tropiciel miał do niego krótkie, proste pytanie.- Jasne, że go znam.Porządny chłop.- Masz jego prywatny numer?Attache przewinął listę kontaktów w swoim BlackBerry i przedyktował numer.Kilka sekund później Tropiciel połączył się z człowiekiem, którego szukał - brytyjskim generałem majorem - i poprosił go o spotkanie.- W moim biurze.O dziewiątej.- Będę - obiecał Tropiciel.Biuro dyrektora sił specjalnych brytyjskiej armii mieści się w Albany Barracks przy Albany Street w eleganckiej dzielnicy willowej Regent’s Park.Wysoki na trzy metry mur zasłania skupisko budynków przed widokiem z drogi, a pilnowane przez wartowników podwójne bramy rzadko otwierają podwoje przed obcymi.Tropiciel, ubrany po cywilnemu, przyjechał taksówką i ją odprawił.Wartownik uważnie obejrzał jego wystawioną w ambasadzie przepustkę, na której znalazł się także stopień wojskowy, a potem zadzwonił gdzieś i wpuścił go do środka.Inny żołnierz zaprowadził gościa na tyły głównego budynku na drugim piętrze, do gabinetu dyrektora sił specjalnych.Obaj mężczyźni byli mniej więcej w tym samym wieku, ale na tym podobieństwa się nie kończyły.Obaj wydawali się twardzi i wysportowani.Brytyjczyk był starszy rangą od podpułkownika o dwa stopnie; wisząca na kołku w rogu pokoju marynarka od munduru miała na klapach czerwone naszywki sztabu generalnego.Obaj też roztaczali tę nieokreśloną atmosferę ludzi zaprawionych w boju, i to w niejednym.Will Chamney zaczynał jako gwardzista, po czym został przeniesiony do pułku Special Air Service.Przetrwał mordercze szkolenie i przez trzy lata był dowódcą plutonu w szwadronie D - plutonu spadochroniarzy, specjalistów od swobodnego spadania.W Pułku, jak zwykle nazywa się SAS, oficer, czyli „dziadek”, nie może sam się zgłosić na drugą turę - musi otrzymać zaproszenie.Chamney wrócił jako dowódca szwadronu w samą porę, by wziąć udział w wyzwoleniu Kosowa i później w operacji Barras w Sierra Leone.Był w zespole SAS, który wraz ze spadochroniarzami uwolnił z bazy w głębi dżungli grupę irlandzkich żołnierzy pojmanych przez lubujący się w odcinaniu rąk i nóg zbuntowany motłoch.W ciągu niecałej godziny West Side Boyz, jak nazwali się ci wiecznie naćpani buntownicy, stracili ponad stu ludzi, zanim rozpłynęli się w buszu.Podczas trzeciej tury w bazie SAS w Hereford Chamney dowodził Pułkiem, będąc w stopniu pułkownika.W czasie gdy odbywało się to spotkanie, miał pod sobą cztery oficjalne jednostki sił specjalnych: SAS, Special Boat Service, Special Reconnaissance Regiment oraz Special Forces Support Group [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Ma pan na myśli Ove Carlssona.Co to za problem, panie Abdi?- Nie będzie go na statku, panie Gareth.Mój mocodawca… niestety… ja nie miałem z tym nic wspólnego… otóż on dostał propozycję…- Co się stało z panem Carlssonem? - Z głosu Evansa zniknęły resztki dobrego humoru.- Obawiam się, że sprzedano go Szababom z południa.Ale niech pan się nie martwi, panie Gareth.To był tylko kadet.Gareth Evans odłożył słuchawkę, pochylił się i ukrył twarz w dłoniach.Pani Bulstrode postawiła przed nim śniadanie i wyszła.• • •Agent Opal siedział między Jammą a drzwiami, a Kaznodzieja z drugiej strony wozu.Uzbrojony pick-up nie miał takiego zawieszenia jak landcruiser - trząsł się, kiwał i podskakiwał na każdym kamieniu i wyboju.Jechali tak już od pięciu godzin; dochodziło południe, panowały duchota i skwar.Klimatyzacja w tym samochodzie dawno przeszła do historii.Kaznodzieja i Jamma drzemali.Gdyby nie telepanie samochodu, Opal też mógłby przysnąć i targany sennymi koszmarami, przegapić to, co się stało.Kaznodzieja się obudził, nachylił, poklepał kierowcę po ramieniu i coś mu powiedział.Mówił w urdu, ale już po chwili stało się jasne, o co chodziło.Od samej Marki jechali gęsiego, ich pojazd był drugi w szeregu.Tuż po tym, jak szef poklepał go w ramię, kierowca zjechał z kolein zostawionych przez wóz przed nimi i obrał inną drogę.Opal wyjrzał na bok i obejrzał się za siebie.Wozy numer trzy i cztery robiły to samo.Tutaj siedzieli inaczej niż w landcruiserze: z przodu wyłącznie kierowca, a Kaznodzieja, Jamma i Opal na ławce za jego plecami.Trzej goryle i Sacad o imieniu Yusuf jechali na otwartej pace z tyłu.Z góry każdy z tych czterech samochodów wyglądał identycznie i tak samo jak osiemdziesiąt procent innych pick-upów w Somalii.Jeśli chodzi o pozostałe trzy wozy w konwoju, wiozły tylko miejscowych najemników z Marki.Opal wiedział o dronach, w szkole agentów Mossadu dużo o nich mówiono.Udał, że zaraz zwymiotuje.Jamma spojrzał na niego z przerażeniem.- Co ci jest?- To przez to, że tak nas rzuca - wyjaśnił Opal.Kaznodzieja zerknął na niego z ukosa.- Jeśli zamierzasz się pochorować, to jedź na zewnątrz - powiedział.Opal otworzył drzwi po swojej stronie i wysunął tułów na zewnątrz.Rozwiane na pustynnym wietrze włosy przesłoniły mu twarz.Wyciągnął rękę w kierunku paki półciężarówki.Zwalisty Pakistańczyk chwycił ją i go wciągnął.Jamma nachylił się, po czym od środka zatrzasnął drzwi pick-upa.Opal uśmiechnął się blado do trzech pakistańskich ochroniarzy oraz jednookiego Yusufa.Potraktowali go jak powietrze.Z fałd diszdasza wyjął coś, co dostał pod kazuarynami, a czego już raz użył, i to włożył.• • •- Który wóz mamy śledzić, pułkowniku? - Odpowiedź na to pytanie stała się naprawdę pilna.Kiedy global hawk poszerzył przesłonę, pustynia oddaliła się, a wszystkie cztery pick-upy znalazły się na peryferiach obrazu.Tropiciel zauważył w jednym z pojazdów jakieś zamieszanie.- Co ten facet wyrabia? - zapytał.- Wóz numer dwa.- Wygląda na to, że wyszedł zaczerpnąć powietrza - odparł starszy sierżant sztabowy Orde.- Coś wkłada na głowę.Bejsbolówkę, pułkowniku.Jasnoczerwoną.- Pilnujcie wozu numer dwa! - warknął Tropiciel.- Zapomnijcie o pozostałych.Są tylko dla zmyłki.Śledźcie wóz numer dwa.Kamera przesunęła się tak, by mieć drugiego pick-upa w środku kadru, po czym najechała na niego.Pięciu mężczyzn na pace rosło w oczach.Jeden miał na głowie czerwoną bejsbolówkę.Obserwatorzy niewyraźne dostrzegli insygnia Nowego Jorku.- Bóg zapłać, Opalu - szepnął Tropiciel.• • •Tropiciel złapał znajomego attache obrony narodowej, gdy ten właśnie wrócił z porannej ośmiokilometrowej przebieżki po wiejskich drogach wokół Ickenham, gdzie mieszkał.Była ósma rano.Attache, w stopniu pułkownika, został ściągnięty z Osiemdziesiątej Drugiej Dywizji Powietrznodesantowej, tak zwanych Krzyczących Orłów.Tropiciel miał do niego krótkie, proste pytanie.- Jasne, że go znam.Porządny chłop.- Masz jego prywatny numer?Attache przewinął listę kontaktów w swoim BlackBerry i przedyktował numer.Kilka sekund później Tropiciel połączył się z człowiekiem, którego szukał - brytyjskim generałem majorem - i poprosił go o spotkanie.- W moim biurze.O dziewiątej.- Będę - obiecał Tropiciel.Biuro dyrektora sił specjalnych brytyjskiej armii mieści się w Albany Barracks przy Albany Street w eleganckiej dzielnicy willowej Regent’s Park.Wysoki na trzy metry mur zasłania skupisko budynków przed widokiem z drogi, a pilnowane przez wartowników podwójne bramy rzadko otwierają podwoje przed obcymi.Tropiciel, ubrany po cywilnemu, przyjechał taksówką i ją odprawił.Wartownik uważnie obejrzał jego wystawioną w ambasadzie przepustkę, na której znalazł się także stopień wojskowy, a potem zadzwonił gdzieś i wpuścił go do środka.Inny żołnierz zaprowadził gościa na tyły głównego budynku na drugim piętrze, do gabinetu dyrektora sił specjalnych.Obaj mężczyźni byli mniej więcej w tym samym wieku, ale na tym podobieństwa się nie kończyły.Obaj wydawali się twardzi i wysportowani.Brytyjczyk był starszy rangą od podpułkownika o dwa stopnie; wisząca na kołku w rogu pokoju marynarka od munduru miała na klapach czerwone naszywki sztabu generalnego.Obaj też roztaczali tę nieokreśloną atmosferę ludzi zaprawionych w boju, i to w niejednym.Will Chamney zaczynał jako gwardzista, po czym został przeniesiony do pułku Special Air Service.Przetrwał mordercze szkolenie i przez trzy lata był dowódcą plutonu w szwadronie D - plutonu spadochroniarzy, specjalistów od swobodnego spadania.W Pułku, jak zwykle nazywa się SAS, oficer, czyli „dziadek”, nie może sam się zgłosić na drugą turę - musi otrzymać zaproszenie.Chamney wrócił jako dowódca szwadronu w samą porę, by wziąć udział w wyzwoleniu Kosowa i później w operacji Barras w Sierra Leone.Był w zespole SAS, który wraz ze spadochroniarzami uwolnił z bazy w głębi dżungli grupę irlandzkich żołnierzy pojmanych przez lubujący się w odcinaniu rąk i nóg zbuntowany motłoch.W ciągu niecałej godziny West Side Boyz, jak nazwali się ci wiecznie naćpani buntownicy, stracili ponad stu ludzi, zanim rozpłynęli się w buszu.Podczas trzeciej tury w bazie SAS w Hereford Chamney dowodził Pułkiem, będąc w stopniu pułkownika.W czasie gdy odbywało się to spotkanie, miał pod sobą cztery oficjalne jednostki sił specjalnych: SAS, Special Boat Service, Special Reconnaissance Regiment oraz Special Forces Support Group [ Pobierz całość w formacie PDF ]