[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogło nie być odpowiedzi.Po kolei.Najpierw musi się rozejrzeć i określić, gdzie się znajduje.Przy pomocy gwiazd? Ale tej nocy nie będzie gwiazd ani księżyca.Gdzieś za chmurami zachodziło słońce  mógł z grubsza wyznaczyćkierunek.Podniósł buty  wciąż były wilgotne, ale nie mógł sobiepozwolić na grymasy.Wyciągnąwszy z nich trawę, zaklął, wysypującdrobny piasek  piasek?Sięgnął do dna strumyka.Między palcami przepłynęła mu miękka,szorstka masa, a do nozdrzy napłynął słony zapach wodorostów.Powiódł wzrokiem po zakręcającym brzegu.Rosła tu trawa znaczniewyższa, miejscami wznosząca się na wysokość jego głowy, i o szerszych zdzbłach.Pomiędzy wysokimi łodygami ród perz, solankikolczyste, osty wydmowe, biała jak piasek werbena  wszystkierośliny, jakie pamiętał z dzieciństwa, ale których nie widział przyGrobli.Przełknął ślinę, wstał, zrobił głęboki wdech nosem i wytężyłsłuch.Powietrze przesycone było silnym zapachem, o wielemocniejszym niż delikatna woń, do której przywykł.I ten huczącyodgłos  to na pewno nie była jego krew.Gdzieś niedaleko stąd, mniejwięcej w kierunku, w którym zaszło słońce, fale uderzały o brzeg.Znowu przełknął z trudem ślinę, gdyż zupełnie zaschło mu w gardle.Kiedyś, gdy rozmawiali o Ekweszach, wdzierających się coraz dalej wgłąb lądu, zapytał Kathela i jego towarzyszy, czy Grobla byłabezpieczna w tak odosobnionym miejscu.Kathel odparł wtedy ześmiechem: Oczywiście! Bagna w rzeczywistości są deltą rzeki,rozszerzającą się stopniowo, im bliżej morza.Dlatego zbudowanoGroblę w głębi lądu.Czy wiesz teraz, jak daleko od morza jest twojakuznia? Jakieś siedemdziesiąt mil! Czy czujesz się bezpieczny?Kiedyś się czuł.Kiedyś.Teraz poczuł się zdruzgotany.Wiedziałjuż, gdzie była jego kuznia; mógł tam dojść kierując się na wschód.Ale siedemdziesiąt mil!? Kiedy dwie lub trzy zajmowały dobry dzieńdrogi? Usiadł zrozpaczony, w ciszy słuchając fal.Stopniowo oswoił się z tym odgłosem i zaczął słyszeć w tlejeszcze inne dzwięki  wysokie głosy ptaków albo fok.albo ludzi.Pokrótkim wahaniu wstał i zaczął ostrożnie kroczyć przez mgłę, którawznosiła się i płynęła jak cień powodzi.Spotkanie z ludzmi oznaczałoogień, jedzenie, towarzystwo i szansę na przetrwanie w tymprzerażającym miejscu.Wprawdzie mogą być nieprzyjaznienastawieni  ale miał ze sobą miecz.Znacznie szybciej niż sięspodziewał płaski teren zmienił się w porośnięte trawą wydmy,poprzecinane strumyczkami, tak jak góry  strumieniami.W jednej zgłębokich rozpadlin głosy dobiegały wyrazniej.Wisiała tu gęsta mgła,ale spoglądając ostrożnie zza wydmy na otwartą plażę, zobaczyłczerwony blask ognia, przeświecający przez opary jak latarniamorska.Płomienie były ukryte za majaczącą sylwetką, wystającą zciemnej, ogromnej masy piasku  wyglądającej na dziób okrętu.Niewyglądał na statek Ekweszów, co wcale nie znaczyło, że można było bezpiecznie się do niego zbliżyć.Ujął miecz.Mistrz nauczył goposługiwać się bronią tylko na tyle, aby mógł ocenić jej jakość, nigdyjednak nie używał jej w celach obronnych; nie miał też na to ochoty.Nigdzie nie można było ukryć się na tym piaszczystym, płaskimterenie.Nic by mu nie dało nawet czołganie się na brzuchu.Musiał poprostu podejść otwarcie, licząc na szczęście.Z powrotem przypiął miecz do pasa, lecz idąc żwawo powilgotnym piasku, trzymał rękę w pobliżu rękojeści.Od czasu doczasu wielkie smugi światła i cienia przedzierały się przez zasłonęmgły, kiedy niewidoczne postacie, przechodząc, zasłaniały iodsłaniały płomienie.Niemniej dotarł bez przeszkód do ciemnejstrony kadłuba i stał tam przez chwilę, dotykając ręką oślizgłychdesek, pokrytych pąklami i wodorostami.Nieco dalej zauważyłplątaninę wodorostów, zwieszającą się z masy skręconego metalu nawysuniętej krzywiznie dziobu.Najwyrazniej okręt przybił do brzegucałkiem niedawno.Słyszał głosy po drugiej strome, lecz nie mógłzrozumieć pojedynczych słów.Musiał zaryzykować.Ostrożnie wyszedł zza dziobu  i nagle znalazł się w kręgu światłaogniska z chmarą wpatrujących się w niego zaskoczonych twarzy.Były to w większości twarze o jasnej skórze, ale dzikim, wilczymwyglądem nie ustępujące twarzom Ekweszów.W okamgnieniu całytłum, dwudziestu lub trzydziestu ludzi, zerwał się na nogi, wyciągającze szczękiem broń.Elof podniósł ręce, ale zaraz gwałtownie sięschylił.Topór śmignął mu koło głowy i grzmotnął w kadłub.Szybkoodsunął się w tył i wyciągnął miecz, widząc, że półkole mężczyzngroznie zacieśnia się wokół niego. Cofnijcie się!  krzyknął. Nie chcę nic.Ciężka klinga zamierzyła się na jego głowę.Ciosem oburączwytrącił ją z ręki atakującego.Wszyscy odsunęli się o krok, ale gruby,jasnowłosy mężczyzna w środku, rycząc, wypadł na niego zhalabardą.Elof uskoczył w bok, lecz tamten natarł na niego z drugiejstrony, tak że musiał się obrócić.Halabarda zaryła w kadłub statku,została jednak natychmiast wyciągnięta i grubas natarł na niegoznowu swą straszliwą bronią.Elof zamachnął się na nią mieczem, aż napastnik zatoczył się w tył.Rozwścieczony Elof z okrzykiem skoczyłw przód, zataczając ostrzem miecza świszczące koła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •