[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki ci Bogini.W takich dniach chciałam zakazać chrupania chipsóww naszym biurze.Tego i przebijania balonów z gumy do życia.Och, isiorbania zupy.– Hipokamp jest najbliższą temu istotą, jaką znalazłam w internecie.–Oliwia wytarła ręce o papierową serwetkę, którą wyjęła z biurka, po czymwrzuciła ją do kosza.– W niektórych doniesieniach jest dokładnie tym,czego szukamy: istotą o głowie człowieka, ciele konia i rybim ogonie.Potarłam skronie kciukiem i palcem wskazującym.– Żaden szanujący się demon nie zamierza prezentować się jakohipokamp.Oliwia posłała mi spojrzenie, zanim zapytała.– Uważasz demona za kogoś szanującego się?Zdołałam wstrzymać śmiech, ale nie szeroki uśmiech.– Um, nie.Co jeszcze znalazłaś?Przewróciła oczami, lecz nie na mnie, tylko na wynik swoichposzukiwań.Tak myślałam.Wykonała kilka kliknięć w klawiaturę.– Całkiem sporą liczbę morskich potworów z jakimiś odmianami rybichogonów.Ale nic więcej w całości podobnego do rysunku.Westchnęłam.Oliwia spojrzała na mnie, wyszczerzając zęby.– Jest też rybopenis.Prychnięcie, które we mnie narosło, omal mnie nie udławiło.– Rybopenis?– To byłby bardzo interesujący demon.– Oliwia zaskoczyła mnie,strzelając we mnie gumką z ołówka, która odbiła się od mojego czoła ispadła na biurko.Roześmiała się.– Punkt dla mnie.Odrzuciłam w nią gumkę, która strzeliła w czubek jej nosa.Strona 128 z 241– Heh, myślę, że to było warte co najmniej dwóch.– A propo penisów.– Oliwia odepchnęła gumkę na bok biurka, gdziedołączyła do jej zestawu amunicji.– Nie miałam żadnego od zbyt długiegoczasu.Muszę kogoś przelecieć.– Tylko nie strać głowy dla jakiegoś wampa.– obróciłam się na krześlei złapałam swoją torebkę, zanim na nią spojrzałam.– Ani metamorfoza.Oliwia rzuciła mi jeden ze swoich najbardziej niegodziwychuśmiechów.– Zobaczy się.Odwzajemniłam jej uśmiech jednym ze swoich "nie zadzieraj ze mną,"piorunujących spojrzeń.– Będę cię miała na oku.– Jakby mnie to obchodziło.– Idę do Jamesa, żeby sprawdził tą łuskopodobną rzecz.– Klepnęłamswoją torbę, gdzie wsadziłam plastikowy woreczek z czymkolwiek tamtkwiło.– Do zobaczenia w Pit – rzuciła Oliwia.– Po tym, jak ja i Rodanodbędziemy swoje spotkanie w cztery oczy, wychodzę razem z tobą.Cholera.Cóż, może Rodan nie zgodzi się pozwolić jej polować nademony.Otworzyłam drzwi i dzwoneczki zadzwoniły, gdy przez nieprzeszłam.– Żadnych wampów! – krzyknęłam przez ramię.Nie brałam pod uwagę możliwości, by kolejny z moich przyjaciółznalazł się w niebezpieczeństwie.I został zamordowany.Strona 129 z 241ROZDZIAŁ 18Deszcz w końcu ustał i powietrze pachniało opadami i czystością, gdykierowałam się w stronę "chaty z laboratorium" Jamesa, jak to sam ją nazywał, nie ja.James Gifford mieszkał na Morningside Heights, niedaleko granicy zHarlem.Za dnia był profesorem w Szkole Inżynierii i Nauki naUniwersytecie Columbia.Wieczorami praktycznie mieszkał w nowocześnieurządzonym laboratorium, które zbudował w swojej "chacie," apartamencie na pierwszym piętrze z zerową ilością okien.Gdy przyjechałam, zapukałam dwa razy i James otworzył mi drzwi.Natychmiast uderzył mnie zapach ciasteczek i czegoś, co pachniało jakduszone mięso, i zdałam sobie sprawę, że nie jadłam niczego od.nie byłampewna jak dawna.– Nie zaszczyciłaś nas swoją obecnością przez dłuższy czas, piękna.–James uśmiechnął się, cofając do tyłu, aby wpuścić mnie do ładnego, alemałego salonu, który idealnie maskował to, co kryło się za jego ścianami.James poprawił swoje modne druciane oprawki okularów, zamknąłdrzwi i mocno mnie przytulił, a potem oparł ręce na swoich szczupłychbiodrach.– Co jest?– Nie pamiętam.– Zaburczało mi w brzuchu.– Moja myśl obejmujesobą tylko zjedzenie tego czegoś, co pichci Derek.– Pozwól, że położę twoją torebkę na kanapie i pójdziemy zobaczyć,czy da nam wcześniejszy obiad.– Wziął moją torebkę.– Oooch.Dolce &Gabbana.– Spojrzał na mnie znad okularów.– To takie niesprawiedliwe.Gdybym pokazał się w Columbii z czymś takim…– Wykopaliby twój tyłek na bruk.– Derek wycierał ręce o ścierkę, idącdo nas z kuchni.Uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując biel zębówkontrastującą z jego opaloną skóra i błyszczącymi, złocistymi oczami.Poszybkim uścisku zaprowadził mnie do kuchni, gdzie zapach był jeszczemocniejszy.– Wytłumacz nam, co się dzieje.– Może powinniśmy najpierw zjeść – powiedziałam, gdy usadzili mnieprzy stole w jadalni.Derek zaczął serwować pieczeń i warzywa gotowanena parze na pięknej porcelanie, które przyozdobione były wokół listkamikwiatów.James nalał trzy kieliszki merlota.Strona 130 z 241– Aż tak źle?– Tak.Derek był w połowie ludzkim zmiennym, którego wychowywał ojciec ijego ludzka rodzina.Poznał Jamesa w nocnym klubie kilka lat temu i odtamtej pory zawsze byli razem.Trajkotaliśmy ze sobą, a w tym czasie Derek, szef jednej z najlepszychrestauracji w mieście, podał mus czekoladowy, za który można było byumrzeć i pójść do Summerlandu.Przysięgam.Kiedy skończyliśmy jeść i byłam zrelaksowana od kilku kieliszkówwina, opowiedziałam im wszystko, co się stało.Włącznie z tym jak Capricezostała zamordowana.– Kochanie.– Derek obszedł swoją stronę stołu i ujął mnie za rękę,żebym wstała i mógł mnie przytulić.Czułam się dobrze, będąc znowu wczyichś ramionach i mogąc wciągnąć w płuca aromat bursztynu, jakimpachniał zmienny.Kiedy się oddalił, w jego oczach były łzy.– Caprice była taką ślicznotką.– Wytarł palcami kąciki swoich oczu.–Nie mogę w to uwierzyć.Następnie przytulił mnie James, całując w policzek.– Zobaczmy jakmogę pomóc, żebyś mogła powstrzymać te demony przed skrzywdzeniemkogokolwiek jeszcze.Derek nalegał, że pozmywa naczynia i przegonił nas z jadalni.Razem zJamesem poszłam do jego zdumiewającego laboratorium, wypełnionegomikroskopami, probówkami, zlewkami, wirówkami i wszelkimi rzeczami,których używał do tego, czym było jego hobby.James wciągnął na ręce parę gumowych rękawic i założył fartuch zdługimi rękawami.Położył swoje okulary na długim stole do badań i założyłochronne google.– Stań przy drzwiach na wypadek, gdyby to wybuchło i poleciało przezcałą długość pokoju [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •