[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z oddali,jak w słuchawce telefonu, którą ktoś podrugiej stronie odłożył na chwilę,docierają do niego wrzaski Cynthii iSteve'a.Pomieszczenie zalewa oślepiająceświatło, tak nagłe, szokujące jakniespodziewane uderzenie w twarz.Wpierwszej chwili Johnny sądzi, że to jakiśwybuch - koniec z nimi wszystkimi.Stopniowo jednak jego oczy (nadal piekąceod soli i pełne krwi Cammie)przyzwyczajają się, więc widzi, że to niewybuch, tylko światło dnia.Silne, niecozamglone światło letniego popołudnia.Gdzieś od wschodu dobiega go ochrypłyodgłos grzmotu, zupełnie niegrozny.Burzasię skończyła; podpaliwszy dom Hobartów(to przynajmniej jest pewne, bo nadal czućspaleniznę), ruszyła w dalszą drogę, psućżycie komuś innemu.Rozlega się także innydzwięk, ten którego wcześniej takniecierpliwie - i daremnie - wyczekiwali:chóralne wycie syren.Policyjnych,strażackich, pogotowia, może nawet GwardiiNarodowej, cholera wie.Ale co tam.Odgłossyren w tej chwili go zupełnie nieinteresuje.Burza się skończyła.I chyba - sądzi Johnny - skończył się teżczas regulatorów.Pisarz siada ciężko na kuchennym taboreciei patrzy na ciała Audrey i Setha.Przywodzą mu na myśl bezsensowne śmierciczłonków sekty Jonesa w Gujanie.Ręcekobiety wciąż obejmują chłopca.Jego ręcezaś - biedne, chude ramionka, niezadrapane nigdy podczas zabawy w berkaalbo w chowanego z rówieśnikami - otaczająjej szyję.Johnny Marinville wyciera śliskimi dłońmikrew, odłamki kości i skrawki mózgu ztwarzy i zaczyna płakać.Z dziennika Audrey Wyler:31 pazdziernika 1995Wróciłam do dziennika.Nie sądziłam, żejeszcze wrócę i pewnie nie będzie to nataką skalę jak przedtem, ale takie pisanienaprawdę przynosi ulgę.Dziś rano przyszedł do mnie Seth i udałomu się zapytać, trochę słowami, trochępomrukami, czy może pójść zbierać fanty naHalloween jak inne dzieci z sąsiedztwa.Nie było śladu Taka, a kiedy on jest tylkoSethem, po prostu nie jestem w stanie muodmówić.Nietrudno przypomnieć sobie, żeto nie Seth odpowiada za wszystko, co sięstało.Pamiętam o tym bez problemu idlatego to jest jeszcze straszniejsze.Dlatego dobre wyjście z sytuacji nieistnieje.Nie przypuszczam, żebyktokolwiek zrozumiał, co mam na myśli.Niewiem, czy ja sama siebie rozumiem.Ale takto czuję.I to jak mocno, o Boże.Więc powiedziałam mu: "Dobra, pójdę z tobąna fanty, zabawimy się".I powiedziałam,że mogłabym mu zrobić kowbojskieprzebranie, ale jeżeli woli się przebraćza MotoGlinę, będziemy musieli pójść dosklepu i kupić gotowy strój.Zaczął kręcić głową, jeszcze nimskończyłam; kręcił w tę i z powrotem jaknajęty.Nie chciał być przebrany ani zaMotoGlinę, ani za kowboja.Coś było ażprzerażającego w tym jego kręceniu.Zdajesię, że chyba już mu się znudzili kowbojei kosmiczni policjanci.Ciekawe, czy ten drugi o tym wie?No więc zapytałam, za co chce sięprzebrać, skoro nie za kowboja aniTropiciela Węży, ani Majora Pike'a.Zacząłwymachiwać ręką i skakać po pokoju.Pochwili takiej pantomimy zrozumiałam, że toma być walka na szpady."Za pirata?" - zapytałam i w tym momencieten słodki uśmiech Setha Garina rozjaśniłcałą jego twarz."Pata, pata! - powtarzał, a potemprzyłożył się bardziej i wymówiłprawidłowo: - Pirata!".Znalazłam starą jedwabną chustkę izawiązałam mu na głowie, a do uchaprzyczepiłam klips w kształcie złotegokółka.Wygrzebałam też starą piżamę Herbai zrobiłam pantalony - zawiązałam je nadole bandażem elastycznym i bardzo ładniesię wydymały.Namalowałam brodę tuszem dorzęs, a bliznę na policzku konturówką,pożyczyłam stary plastikowy miecz odCammie Reed (pamiątka z dzieciństwa jejchłopców).Seth wyglądał odlotowo.Kiedywyszliśmy koło czwartej, żeby "zaliczyć"cały nasz kwartał Topolowej i dwaHiacyntowej, niczym się nie różnił odreszty krasnali, czarownic, piratów ijaskiniowców z okolicy.Jak wróciliśmy,wysypał wszystkie zdobyte cukierki napodłogę w salonie (przez cały dzień niewszedł na telewizję do nory ani razu, Takchyba spał czy co, marzy mi się, żebyzdechł, gnój jeden, ale to niestety tylkomarzenia) i cieszył się, jakby to naprawdębyły pirackie skarby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Z oddali,jak w słuchawce telefonu, którą ktoś podrugiej stronie odłożył na chwilę,docierają do niego wrzaski Cynthii iSteve'a.Pomieszczenie zalewa oślepiająceświatło, tak nagłe, szokujące jakniespodziewane uderzenie w twarz.Wpierwszej chwili Johnny sądzi, że to jakiśwybuch - koniec z nimi wszystkimi.Stopniowo jednak jego oczy (nadal piekąceod soli i pełne krwi Cammie)przyzwyczajają się, więc widzi, że to niewybuch, tylko światło dnia.Silne, niecozamglone światło letniego popołudnia.Gdzieś od wschodu dobiega go ochrypłyodgłos grzmotu, zupełnie niegrozny.Burzasię skończyła; podpaliwszy dom Hobartów(to przynajmniej jest pewne, bo nadal czućspaleniznę), ruszyła w dalszą drogę, psućżycie komuś innemu.Rozlega się także innydzwięk, ten którego wcześniej takniecierpliwie - i daremnie - wyczekiwali:chóralne wycie syren.Policyjnych,strażackich, pogotowia, może nawet GwardiiNarodowej, cholera wie.Ale co tam.Odgłossyren w tej chwili go zupełnie nieinteresuje.Burza się skończyła.I chyba - sądzi Johnny - skończył się teżczas regulatorów.Pisarz siada ciężko na kuchennym taboreciei patrzy na ciała Audrey i Setha.Przywodzą mu na myśl bezsensowne śmierciczłonków sekty Jonesa w Gujanie.Ręcekobiety wciąż obejmują chłopca.Jego ręcezaś - biedne, chude ramionka, niezadrapane nigdy podczas zabawy w berkaalbo w chowanego z rówieśnikami - otaczająjej szyję.Johnny Marinville wyciera śliskimi dłońmikrew, odłamki kości i skrawki mózgu ztwarzy i zaczyna płakać.Z dziennika Audrey Wyler:31 pazdziernika 1995Wróciłam do dziennika.Nie sądziłam, żejeszcze wrócę i pewnie nie będzie to nataką skalę jak przedtem, ale takie pisanienaprawdę przynosi ulgę.Dziś rano przyszedł do mnie Seth i udałomu się zapytać, trochę słowami, trochępomrukami, czy może pójść zbierać fanty naHalloween jak inne dzieci z sąsiedztwa.Nie było śladu Taka, a kiedy on jest tylkoSethem, po prostu nie jestem w stanie muodmówić.Nietrudno przypomnieć sobie, żeto nie Seth odpowiada za wszystko, co sięstało.Pamiętam o tym bez problemu idlatego to jest jeszcze straszniejsze.Dlatego dobre wyjście z sytuacji nieistnieje.Nie przypuszczam, żebyktokolwiek zrozumiał, co mam na myśli.Niewiem, czy ja sama siebie rozumiem.Ale takto czuję.I to jak mocno, o Boże.Więc powiedziałam mu: "Dobra, pójdę z tobąna fanty, zabawimy się".I powiedziałam,że mogłabym mu zrobić kowbojskieprzebranie, ale jeżeli woli się przebraćza MotoGlinę, będziemy musieli pójść dosklepu i kupić gotowy strój.Zaczął kręcić głową, jeszcze nimskończyłam; kręcił w tę i z powrotem jaknajęty.Nie chciał być przebrany ani zaMotoGlinę, ani za kowboja.Coś było ażprzerażającego w tym jego kręceniu.Zdajesię, że chyba już mu się znudzili kowbojei kosmiczni policjanci.Ciekawe, czy ten drugi o tym wie?No więc zapytałam, za co chce sięprzebrać, skoro nie za kowboja aniTropiciela Węży, ani Majora Pike'a.Zacząłwymachiwać ręką i skakać po pokoju.Pochwili takiej pantomimy zrozumiałam, że toma być walka na szpady."Za pirata?" - zapytałam i w tym momencieten słodki uśmiech Setha Garina rozjaśniłcałą jego twarz."Pata, pata! - powtarzał, a potemprzyłożył się bardziej i wymówiłprawidłowo: - Pirata!".Znalazłam starą jedwabną chustkę izawiązałam mu na głowie, a do uchaprzyczepiłam klips w kształcie złotegokółka.Wygrzebałam też starą piżamę Herbai zrobiłam pantalony - zawiązałam je nadole bandażem elastycznym i bardzo ładniesię wydymały.Namalowałam brodę tuszem dorzęs, a bliznę na policzku konturówką,pożyczyłam stary plastikowy miecz odCammie Reed (pamiątka z dzieciństwa jejchłopców).Seth wyglądał odlotowo.Kiedywyszliśmy koło czwartej, żeby "zaliczyć"cały nasz kwartał Topolowej i dwaHiacyntowej, niczym się nie różnił odreszty krasnali, czarownic, piratów ijaskiniowców z okolicy.Jak wróciliśmy,wysypał wszystkie zdobyte cukierki napodłogę w salonie (przez cały dzień niewszedł na telewizję do nory ani razu, Takchyba spał czy co, marzy mi się, żebyzdechł, gnój jeden, ale to niestety tylkomarzenia) i cieszył się, jakby to naprawdębyły pirackie skarby [ Pobierz całość w formacie PDF ]