[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zacisnął szczęki. Chłopak musiał być w transie, inaczej czułbypotworny ból.Poprowadził Stefena do swego apartamentu, dziękując bogom za to, że zdalisię postarać o to, aby nikt nie spostrzegł ich wspólnego zniknięcia z Sali Audien-cyjnej, i za puste korytarze, w których nie spotkali nikogo, kto mógłby zobaczyć,dokąd idą. Ostatnią rzeczą, jakiej mi trzeba, to przyczynienie się do zrujnowaniareputacji tego chłopca pomyślał z goryczą i popchnąwszy Stefena na kanapęnie opodal drzwi, położył jego instrument i teczkę z nutami na podłogę.Chłopiec popatrzył na niego oszołomiony, utwierdzając Vanyela w przekona-niu, że istotnie musiał dość długo być pogrążony w transie. To i tak bez znacze-nia; gdy odzyska czucie w palcach.Właśnie dlatego Vanyel go tutaj przyprowadził; miał lekarstwo na podobnedolegliwości.A nawet dwa lekarstwa jedno z nich spoczywało w jego apteczcepodróżnej.Przez wszystkie te lata Vanyel stał się swego rodzaju zielarzem nieja-ko z konieczności często bywało, że on sam, bądz też ktoś z jego kompanów,odnosił różne obrażenia, a w pobliżu nie było uzdrowiciela.Miał w sobie iskierkędaru uzdrawiania, dość jednakże zawodną i zbyt słabą, by leczyć jakiekolwiek po-ważne dolegliwości.Nauczył się jednak wielu sposobów utrzymywania przy ży-ciu siebie oraz innych osób ze swego otoczenia.Zawsze miał przy sobie apteczkę,nawet teraz, mimo że tutaj, w pałacu, prawdopodobieństwo, iż będzie musiał jejużyć, było niewielkie.Odnalazł ją, po chwili szperania, pod łóżkiem.Pamiętał kształt słoiczka, któ-rego szukał, wyłowił go więc bez potrzeby wysypywania całej zawartości aptecz-ki na łóżko.Do tego paczuszka miękkiego bandaża i Vanyel wrócił do chłopcaz obiema potrzebnymi rzeczami w dłoniach.Gdy tylko otworzył słoiczek, uniósł się charakterystyczny zapach. To cynamon i nagietek wyjaśnił i wziął obolałą dłoń chłopca, aby roz-smarować maść na pokrytych pręgami, opuchniętych opuszkach palców.Byłyrozpalone, poczuł to natychmiast, gdy zaczął swe zabiegi. Znieczula i goi, todobre na skurcze mięśni, których byś się pewnie nabawił, gdybyś nie zmaltretowałswych palców aż do tego stopnia.Dziwię się, że w ogóle masz jeszcze skórę.Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało, ale nic nie odpowiedział.Vanyel tymcza-sem, roztarłszy maść tam, gdzie dłonie chłopca pozostały nietknięte, posmarowałnią pokryte bąblami koniuszki palców.Ostrożnie otulił każdy palec poduszecz-ką z bandaża, a potem zamknąwszy oczy, przywołał tę drobniutką iskierkę daruuzdrawiania, jaką natura wzbogaciła jego dar empatii.Nie mógł zdziałać wiele,ale potrafił przynajmniej ograniczyć stan zapalny i znieczulić miejsca, gdzie nie42dotarł balsam.Gdy ponownie otworzył oczy, wyraz twarzy chłopca wprawił go w zakłopota-nie.Absolutne uwielbienie.Nie zafałszowana niczym cześć dla bohatera.Równieniepodważalna jak opłakany stan jego palców, i w równej mierze niepokojąca.Wystarczyło, że widywał ją w oczach paziów i kandydatów na heroldów, a nawetmłodszych heroldów.Nie mógł tego uniknąć, więc nauczył się z tym żyć.Kiedytylko przebywał się z kimś, kogo nie znał i nie musiał spędzać z nim zbyt dużoczasu, potrafił odnieść się do tej sprawy z dystansem. Nie mogę tego tak zostawić zadecydował, czując wewnątrz skurcz.Będę z nim stale współpracował, spotykał go na dworze.Nie mogę dopuścić dotego, żeby mnie brał za jakiegoś bożka. A zatem zagadnął swobodnie, wypuszczając z dłoni rękę chłopca.Według mojego bratanka, jesteś najlepszym dzieckiem Bardicum w tym stule-ciu. Uniósł jedną brew i uśmiechnął się lekko. Chociaż, jeśli nie będzieszodrobinę rozsądniejszy, następnym razem odpadną ci opuszki palców, i co wtedyzrobisz? Przypuszczam, że mógłbym.nauczyć się grać stopami rzucił Stefen. Dzięki temu zawsze znalazłbym zajęcie w porze festynów, w namiocie z oka-zami wybryków natury.Van zaśmiał się zaskoczony, że chłopiec zdobył się na taką replikę, a takżez samego dowcipu. Nie doceniałem go! No cóż, to prawda.ale wolałbym, żebyś się nauczył nieco mądrzej roz-kładać siły.Założę się, że jeszcze nie jadłeś.Stefen miał swą winę wypisaną na twarzy i Vanyel nie musiał czekać na do-datkowe, potwierdzające skinienie głowy.Vanyel parsknął: Na bogów.Skąd w młodych ludziach poniżej dwudziestkibierze się to przekonanie, że do życia wystarczy im powietrze i energia od słońca? Może dlatego, że każdy, kto nie skończył piętnastu lat myśli, że co dzieńmusi pochłonąć dwa razy tyle jedzenia, ile sam waży ripostował Stefen z bły-skiem w oku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Zacisnął szczęki. Chłopak musiał być w transie, inaczej czułbypotworny ból.Poprowadził Stefena do swego apartamentu, dziękując bogom za to, że zdalisię postarać o to, aby nikt nie spostrzegł ich wspólnego zniknięcia z Sali Audien-cyjnej, i za puste korytarze, w których nie spotkali nikogo, kto mógłby zobaczyć,dokąd idą. Ostatnią rzeczą, jakiej mi trzeba, to przyczynienie się do zrujnowaniareputacji tego chłopca pomyślał z goryczą i popchnąwszy Stefena na kanapęnie opodal drzwi, położył jego instrument i teczkę z nutami na podłogę.Chłopiec popatrzył na niego oszołomiony, utwierdzając Vanyela w przekona-niu, że istotnie musiał dość długo być pogrążony w transie. To i tak bez znacze-nia; gdy odzyska czucie w palcach.Właśnie dlatego Vanyel go tutaj przyprowadził; miał lekarstwo na podobnedolegliwości.A nawet dwa lekarstwa jedno z nich spoczywało w jego apteczcepodróżnej.Przez wszystkie te lata Vanyel stał się swego rodzaju zielarzem nieja-ko z konieczności często bywało, że on sam, bądz też ktoś z jego kompanów,odnosił różne obrażenia, a w pobliżu nie było uzdrowiciela.Miał w sobie iskierkędaru uzdrawiania, dość jednakże zawodną i zbyt słabą, by leczyć jakiekolwiek po-ważne dolegliwości.Nauczył się jednak wielu sposobów utrzymywania przy ży-ciu siebie oraz innych osób ze swego otoczenia.Zawsze miał przy sobie apteczkę,nawet teraz, mimo że tutaj, w pałacu, prawdopodobieństwo, iż będzie musiał jejużyć, było niewielkie.Odnalazł ją, po chwili szperania, pod łóżkiem.Pamiętał kształt słoiczka, któ-rego szukał, wyłowił go więc bez potrzeby wysypywania całej zawartości aptecz-ki na łóżko.Do tego paczuszka miękkiego bandaża i Vanyel wrócił do chłopcaz obiema potrzebnymi rzeczami w dłoniach.Gdy tylko otworzył słoiczek, uniósł się charakterystyczny zapach. To cynamon i nagietek wyjaśnił i wziął obolałą dłoń chłopca, aby roz-smarować maść na pokrytych pręgami, opuchniętych opuszkach palców.Byłyrozpalone, poczuł to natychmiast, gdy zaczął swe zabiegi. Znieczula i goi, todobre na skurcze mięśni, których byś się pewnie nabawił, gdybyś nie zmaltretowałswych palców aż do tego stopnia.Dziwię się, że w ogóle masz jeszcze skórę.Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało, ale nic nie odpowiedział.Vanyel tymcza-sem, roztarłszy maść tam, gdzie dłonie chłopca pozostały nietknięte, posmarowałnią pokryte bąblami koniuszki palców.Ostrożnie otulił każdy palec poduszecz-ką z bandaża, a potem zamknąwszy oczy, przywołał tę drobniutką iskierkę daruuzdrawiania, jaką natura wzbogaciła jego dar empatii.Nie mógł zdziałać wiele,ale potrafił przynajmniej ograniczyć stan zapalny i znieczulić miejsca, gdzie nie42dotarł balsam.Gdy ponownie otworzył oczy, wyraz twarzy chłopca wprawił go w zakłopota-nie.Absolutne uwielbienie.Nie zafałszowana niczym cześć dla bohatera.Równieniepodważalna jak opłakany stan jego palców, i w równej mierze niepokojąca.Wystarczyło, że widywał ją w oczach paziów i kandydatów na heroldów, a nawetmłodszych heroldów.Nie mógł tego uniknąć, więc nauczył się z tym żyć.Kiedytylko przebywał się z kimś, kogo nie znał i nie musiał spędzać z nim zbyt dużoczasu, potrafił odnieść się do tej sprawy z dystansem. Nie mogę tego tak zostawić zadecydował, czując wewnątrz skurcz.Będę z nim stale współpracował, spotykał go na dworze.Nie mogę dopuścić dotego, żeby mnie brał za jakiegoś bożka. A zatem zagadnął swobodnie, wypuszczając z dłoni rękę chłopca.Według mojego bratanka, jesteś najlepszym dzieckiem Bardicum w tym stule-ciu. Uniósł jedną brew i uśmiechnął się lekko. Chociaż, jeśli nie będzieszodrobinę rozsądniejszy, następnym razem odpadną ci opuszki palców, i co wtedyzrobisz? Przypuszczam, że mógłbym.nauczyć się grać stopami rzucił Stefen. Dzięki temu zawsze znalazłbym zajęcie w porze festynów, w namiocie z oka-zami wybryków natury.Van zaśmiał się zaskoczony, że chłopiec zdobył się na taką replikę, a takżez samego dowcipu. Nie doceniałem go! No cóż, to prawda.ale wolałbym, żebyś się nauczył nieco mądrzej roz-kładać siły.Założę się, że jeszcze nie jadłeś.Stefen miał swą winę wypisaną na twarzy i Vanyel nie musiał czekać na do-datkowe, potwierdzające skinienie głowy.Vanyel parsknął: Na bogów.Skąd w młodych ludziach poniżej dwudziestkibierze się to przekonanie, że do życia wystarczy im powietrze i energia od słońca? Może dlatego, że każdy, kto nie skończył piętnastu lat myśli, że co dzieńmusi pochłonąć dwa razy tyle jedzenia, ile sam waży ripostował Stefen z bły-skiem w oku [ Pobierz całość w formacie PDF ]