[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami złudzi mię jeszcze światowa gra życzliwych uśmiechów, często tak dobrze oddana, ale omyłka trwa chwilę, bo wewnętrzna nieprzyjemność zaraz mię ostrzega.Czekam wówczas cierpliwie i poczciwe życie przynosi stwierdzenie szeptów instynktu.Ileż to już razy tak było!Oprócz tego „czuja” mam jeszcze kilka swoich środków wydobycia prawdy.Oto - nie zaspokajam ciekawości i nie odpowiadam na złośliwość.Wprost „nieraczę” uczuwać pewnych uśmiechów, słów, aluzji.Szlachetni współobywatele prędko przychodzą do wniosku, że to pień jakiś, twór wyjątkowo tępy, który wcale ukłuć nie czuje.Wtedy odsłania się prawda.Czy kiedy miałam skłonność do takich badań? Zdaje się, że nie.Życie wszystko potrafi wykrzesać.Nie ma w tym dawnej mojej a tak naiwnej pokory - och, ani odrobiny! - prędzej jest jakaś zła pycha.Nieraz myślę sobie, że coraz dalej jestem sercemod ludzi.Dokądś odchodzę, do jakichś sennych widziadeł, do jakichś bohaterskich, czystych cieniów.One to stanowią prawdziwe towarzystwo.Świat nasz, otaczający, półinteligentny, półbarbarzyński, a główna - chytry.Przebiegłość służy w nim złośliwości, a złośliwość praktykuje się dla niej samej.Zawsze chodzi o stwierdzenie czyjejś niższości, i to tym bardziej, im ciężej tę niższość odnaleźć.Kobietki, nasze anioły domowych ognisk, te z maestrią uprawiają sztukę!Jesteśmy wszystkie tak zaawansowane w sztuce mielenia językiem na szkodę bliźnich, że kiedy mężczyzna zbliża się pierwszy raz do obcej, z pewnością formułuje sobie pytanie: jaki też to rodzaj zwierzęcia? W tym czczym życiu panuje wszechwładna obłuda.Kłamstwo wcale nie tylko nie jest tępione, ale nie budzi nawet odruchowego wstrętu.Wszystko złe toleruje się z obiektywizmem, a w razach natarczywych daje się rzeczom za pomocą sofizmatów wygląd nieprawdziwy albo się wprost udaje, że nie są wiadome najdokładniej roztrząśnięte fakty.W tej atmosferze oddycha kwiat wychowania domowego niewinnych dzieci.Nawet gdybyśmy mieli wrodzone zamiłowanie kłamstwa, trzeba by je niszczyć dla krzywd, które wyrządza.Ale wszelkie moralne dążenia tnie batem ciągła świadomość, że obok nas żyją ludzie, którzy wprost nie mają potrzeb moralnych, których wcale nie czyni nieszczęśliwymi widok nadużyć.Męka moralna samotnych jednostek wydaje się być czymś przybłąkanym, niezdatnym do niczego bez związku z czymkolwiek, niby jakaś właściwość osobliwsza, przedawniona czy za wczesna.A czyliż te uczucia mogą być tak samotne? Toż zaginą jak ziarna zboża w cierniach z boskiej przypowieści.Ileż to razy usiłowałam wytworzyć w duszy tej luli owej uczenniczki takie ognisko miłości prawdy, rozchuchać przygasły węgielek cudnej władzy, która tyle szczęścia daje człowiekowi.I ileż razy znajdowałam tam opór oszańcowany murem szyderstwa.Moja misja rodziła drwinę.Wtedy zawsze czuję się tak samotną i opuszczoną.I dziś znowu to samo.Maniusia Lipecka jest to tak zwana „główka”.Zdolności jej są rzeczywiście bardzo piękne, ale pewno pójdą w jednym kierunku.Oto, co wymyśliła.Gdy przychodzi dziadek Hieronim, Maniusia cichaczem prosi go o czterdziestówkę na tak zwane „pieczątki”.Gdy wpada wujaszek Zygmunt - to samo; z ciocią Teklą - to samo.Tymczasem mała figlarka ani myśli kupować pieczątek.Zebrane pieniądze chowa do skarbonki.Gdy chciałam przeciwdziałać temu talentowi gromadzenia pieniędzy w ósmym roku życia, mama oparła się z wytrzeszczeniem oczu.Jest to, według niej, zapowiedź sprytu i oszczędności.Uczucia nasze nie mogą drzemać, muszą mieć jakiś wyraz w czynach.Budzi się we mnie głęboka awersja do tego, co na mieszczańskich piętrach uważane jest za moralność.Stempel obłudy wyciśnięty przez matadorów starczy tam za wszystko.Każda z jednostek zadrżałaby na samą myśl, że może być źle ostemplowaną A i ja sama czyż mogę się chełpić, że mię nie obchodzi, co szepce pani Lipecka, Blumowa albo inna „matka”, zajęta systematycznym psuciem duszy swego dziecka pod pretekstem edukacji? Bynajmniej! Liczę się z tym wszystkim.I jak jeszcze! Tylko już was znam, bydlątka boże! Już wiem, że jeśli mię boli i nęka opór waszych dzieci wobec mojej etyki, to nie dlatego, żebyście wy jako gromada były mądre i dobre.10 grudnia List od Wacka.Oto, co pisze:„Droga zmęczyła mię i znudziła, a na dobitkę ząb mię bolał nie dając w ciągu dziewięciu dni ani chwili spokoju.Właściwie to nie tak sama droga nuży, jak noclegi w powarniach.Nie wiadomo, co wtedy robić ze swoją osobą.Wyjść na czas dłuższy nie można, gdyż pięćdziesięciostopniowy mróz to nie żarty, czytać trudno, przy tym stan ciągłego wyczekiwania, obawa, że renifery rozbiegną się i trzeba będzie z konieczności kilka dni zatrzymać się w takiej dziurze, wszystko to, razem wziąwszy, wywoływało nasz pośpiech.Renifery rozbiegały się kilkakrotnie, ale udało się nam z Jasiem dość prędko je gromadzić do kupy.W_ ciągu całej podróży nie straciłem ani jednego dnia.Nulla dies sine linea.Widzisz, jak to dobrze umieć łacinę! Taka linea w tych stronach znaczy kilkadziesiąt wiorst.Renifery wszędzie dobre, droga z małymi wyjątkami znośna, więc mknęliśmy z szybkością dziesięciu (do dwunastu) wiorst na godzinę.Powarnie czasami okropne! Tyle się już o nich czytało, tyle słyszało, a jednak rzeczywistość znacznie przechodzi wyrobione o nich pojęcie.Są to ogromne, niskie landary bez podłogi, bez par, z dymiącym kominem, ze szparami w ścianach - jednym słowem, do mnie podobne: ze wszystkimi wadami, ale za to bez żadnych zalet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Czasami złudzi mię jeszcze światowa gra życzliwych uśmiechów, często tak dobrze oddana, ale omyłka trwa chwilę, bo wewnętrzna nieprzyjemność zaraz mię ostrzega.Czekam wówczas cierpliwie i poczciwe życie przynosi stwierdzenie szeptów instynktu.Ileż to już razy tak było!Oprócz tego „czuja” mam jeszcze kilka swoich środków wydobycia prawdy.Oto - nie zaspokajam ciekawości i nie odpowiadam na złośliwość.Wprost „nieraczę” uczuwać pewnych uśmiechów, słów, aluzji.Szlachetni współobywatele prędko przychodzą do wniosku, że to pień jakiś, twór wyjątkowo tępy, który wcale ukłuć nie czuje.Wtedy odsłania się prawda.Czy kiedy miałam skłonność do takich badań? Zdaje się, że nie.Życie wszystko potrafi wykrzesać.Nie ma w tym dawnej mojej a tak naiwnej pokory - och, ani odrobiny! - prędzej jest jakaś zła pycha.Nieraz myślę sobie, że coraz dalej jestem sercemod ludzi.Dokądś odchodzę, do jakichś sennych widziadeł, do jakichś bohaterskich, czystych cieniów.One to stanowią prawdziwe towarzystwo.Świat nasz, otaczający, półinteligentny, półbarbarzyński, a główna - chytry.Przebiegłość służy w nim złośliwości, a złośliwość praktykuje się dla niej samej.Zawsze chodzi o stwierdzenie czyjejś niższości, i to tym bardziej, im ciężej tę niższość odnaleźć.Kobietki, nasze anioły domowych ognisk, te z maestrią uprawiają sztukę!Jesteśmy wszystkie tak zaawansowane w sztuce mielenia językiem na szkodę bliźnich, że kiedy mężczyzna zbliża się pierwszy raz do obcej, z pewnością formułuje sobie pytanie: jaki też to rodzaj zwierzęcia? W tym czczym życiu panuje wszechwładna obłuda.Kłamstwo wcale nie tylko nie jest tępione, ale nie budzi nawet odruchowego wstrętu.Wszystko złe toleruje się z obiektywizmem, a w razach natarczywych daje się rzeczom za pomocą sofizmatów wygląd nieprawdziwy albo się wprost udaje, że nie są wiadome najdokładniej roztrząśnięte fakty.W tej atmosferze oddycha kwiat wychowania domowego niewinnych dzieci.Nawet gdybyśmy mieli wrodzone zamiłowanie kłamstwa, trzeba by je niszczyć dla krzywd, które wyrządza.Ale wszelkie moralne dążenia tnie batem ciągła świadomość, że obok nas żyją ludzie, którzy wprost nie mają potrzeb moralnych, których wcale nie czyni nieszczęśliwymi widok nadużyć.Męka moralna samotnych jednostek wydaje się być czymś przybłąkanym, niezdatnym do niczego bez związku z czymkolwiek, niby jakaś właściwość osobliwsza, przedawniona czy za wczesna.A czyliż te uczucia mogą być tak samotne? Toż zaginą jak ziarna zboża w cierniach z boskiej przypowieści.Ileż to razy usiłowałam wytworzyć w duszy tej luli owej uczenniczki takie ognisko miłości prawdy, rozchuchać przygasły węgielek cudnej władzy, która tyle szczęścia daje człowiekowi.I ileż razy znajdowałam tam opór oszańcowany murem szyderstwa.Moja misja rodziła drwinę.Wtedy zawsze czuję się tak samotną i opuszczoną.I dziś znowu to samo.Maniusia Lipecka jest to tak zwana „główka”.Zdolności jej są rzeczywiście bardzo piękne, ale pewno pójdą w jednym kierunku.Oto, co wymyśliła.Gdy przychodzi dziadek Hieronim, Maniusia cichaczem prosi go o czterdziestówkę na tak zwane „pieczątki”.Gdy wpada wujaszek Zygmunt - to samo; z ciocią Teklą - to samo.Tymczasem mała figlarka ani myśli kupować pieczątek.Zebrane pieniądze chowa do skarbonki.Gdy chciałam przeciwdziałać temu talentowi gromadzenia pieniędzy w ósmym roku życia, mama oparła się z wytrzeszczeniem oczu.Jest to, według niej, zapowiedź sprytu i oszczędności.Uczucia nasze nie mogą drzemać, muszą mieć jakiś wyraz w czynach.Budzi się we mnie głęboka awersja do tego, co na mieszczańskich piętrach uważane jest za moralność.Stempel obłudy wyciśnięty przez matadorów starczy tam za wszystko.Każda z jednostek zadrżałaby na samą myśl, że może być źle ostemplowaną A i ja sama czyż mogę się chełpić, że mię nie obchodzi, co szepce pani Lipecka, Blumowa albo inna „matka”, zajęta systematycznym psuciem duszy swego dziecka pod pretekstem edukacji? Bynajmniej! Liczę się z tym wszystkim.I jak jeszcze! Tylko już was znam, bydlątka boże! Już wiem, że jeśli mię boli i nęka opór waszych dzieci wobec mojej etyki, to nie dlatego, żebyście wy jako gromada były mądre i dobre.10 grudnia List od Wacka.Oto, co pisze:„Droga zmęczyła mię i znudziła, a na dobitkę ząb mię bolał nie dając w ciągu dziewięciu dni ani chwili spokoju.Właściwie to nie tak sama droga nuży, jak noclegi w powarniach.Nie wiadomo, co wtedy robić ze swoją osobą.Wyjść na czas dłuższy nie można, gdyż pięćdziesięciostopniowy mróz to nie żarty, czytać trudno, przy tym stan ciągłego wyczekiwania, obawa, że renifery rozbiegną się i trzeba będzie z konieczności kilka dni zatrzymać się w takiej dziurze, wszystko to, razem wziąwszy, wywoływało nasz pośpiech.Renifery rozbiegały się kilkakrotnie, ale udało się nam z Jasiem dość prędko je gromadzić do kupy.W_ ciągu całej podróży nie straciłem ani jednego dnia.Nulla dies sine linea.Widzisz, jak to dobrze umieć łacinę! Taka linea w tych stronach znaczy kilkadziesiąt wiorst.Renifery wszędzie dobre, droga z małymi wyjątkami znośna, więc mknęliśmy z szybkością dziesięciu (do dwunastu) wiorst na godzinę.Powarnie czasami okropne! Tyle się już o nich czytało, tyle słyszało, a jednak rzeczywistość znacznie przechodzi wyrobione o nich pojęcie.Są to ogromne, niskie landary bez podłogi, bez par, z dymiącym kominem, ze szparami w ścianach - jednym słowem, do mnie podobne: ze wszystkimi wadami, ale za to bez żadnych zalet [ Pobierz całość w formacie PDF ]