[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochwycił go oczami, równie przejrzystymi izielonymi niczym szlachetne kamienie, jak oczy Margaret.Maxwell nagle zrozumiał, dlaczego ojciec zawsze najbardziejkochał Daisy.Jako jedyna z jego dzieci była do niego naprawdępodobna, jedyna odziedziczyła po nim oczy, włosy i złotawąbarwę skóry.Pozostali z rodzeństwa wdali się w Moirę.- To dziecko opowiada mi jakąś historię, w którą nie śmiemuwierzyć - oświadczył Malcolm głębokim głosem.- W którą niemam ochoty wierzyć - poprawił się, gdy Maxwell nic na to niepowiedział.Syn spuścił głowę, przypominając sobie, że przed ojcem nigdynie dawało się kłamać.Potrafił przejrzeć każdą najmniejsząnieprawdę, jaką którekolwiek z nich próbowało mu przedłożyć,tak było i w dzieciństwie, i teraz.Jedynie Margaret miała odwagęgo oszukiwać, a ponieważ ojciec myślał o niej tylko dobrze,wszystko zawsze uchodziło jej na sucho.- Margaret przypuszczalnie mówi prawdę - powiedział Maxwellgłosem tak cichym, że sam ledwie się słyszał.Jednocześnie uświadomił sobie z największą wyrazistością, żejego siostra, doprawdy, nie była już dzieckiem.Nie wiedział, czyw ogóle nim była, czy kiedykolwiek miała w sobie cośdziecinnego.Owszem, kiedyś była mniejsza, ale zawsze umiałapostawić na swoim.- Co? - spytał Malcolm, chociaż syn dobrze wiedział, że ojcieczrozumiał jego odpowiedz.Tym razem jednak Maxwell podniósł głowę i wytrzymał surowe,zielone spojrzenie ojca.Powiedział głośno i wyraznie:- Zapewne nie powiedziała nic, co nie byłoby prawdą, ojcze.Brązowe, sękate palce Malcolma zacisnęły się na cygarze.Maxwell spostrzegł, że może ono zaraz się złamać, domyślał sięjednak, że nie jest ostatnie, a poza tym ojciec zamierzał wypłynąćjuż za dwa dni.Czekały na niego nowe porty, w których będziemógł kupić najlepsze cygara na świecie.Może uciec od tegobagna, w które zapadli się aż po uszy.- David Malcolm nie był jej dzieckiem?- Lekarz powiedział, że nie powinna więcej zachodzić w ciążę -odparł Maxwell.- A cóż doktor z zapadłej wioski, z jakiejś nędznej prowincjigdzieś pod biegunem północnym, może wiedzieć o tym, copowinna, a czego nie powinna moja córka! - oburzył się MalcolmHart.- Poprzednim razem poszło naprawdę bardzo zle -powiedziałMaxwell.- Margaret wiele się wycierpiała.Ani ona, ani Davidnie odważyli się ryzykować i podejmować kolejnej próbyurodzenia przez nią dziecka.- Ty tego bronisz? - spytał ostro ojciec, przecinając podjętą przezMaxwella próbę wytłumaczenia czegoś, czego sam do końca niepojmował.- Potrafię to zrozumieć - odparł Maxwell wymijająco.- Moja córka kupiła sobie dziecko? - spytał z niedowierzaniemMalcolm.- Kupiła sobie pierwsze lepsze dziecko, przyjęła je donaszej rodziny, sprowadziła pod ten dach jako swoje! Nadała muimię swojegomęża.Dała mu moje imię! Kupiła dziecko od jakiejś Irlandki? Ity, mój synu, twierdzisz, że ją rozumiesz? i Malcolm pokręciłgłową i zadrżał.Skrzywiony obciął koniuszek cygara i wsunął jedo ust, wciąż jeszcze jednak go nie zapalał.- Kto ją do tego nakłonił? - podniesionym głosem pytałwzburzony Malcolm.- Kto namówił moje niewinne dziecko dotakiego wstrętnego przedsięwzięcia? Maxwell usiadł i pokręciłgłową.- Najwyrazniej nie znasz Margaret, prawda, tato? - spytał.- Oczywiście, że znam moją rodzoną córkę! Malcolm odwróciłsię do syna plecami i podszedł do łóżka, w którym spałaMargaret.Wciąż wyglądała jak dziecko, jak ledwie rozkwitłaniewinna róża, bo koniak, do którego domieszano środkanasennego, zabarwił jej policzki leciutkim rumieńcem.Niemieściło mu się w głowie, jak to dziecko dało się nakłonić dotakiego szaleństwa, z którego zwierzyła mu się w najgłębszymbólu, doprowadzona do skrajnej rozpaczy, a które terazpotwierdził Maxwell.- Moje rodzone dzieci! I to wy robicie mi coś takiego! -westchnął.- To na pewno ten jej mąż! - oświadczył nagletriumfalnie, kierując na Maxwella cygaro tak, jakby byłopistoletem, pod którego grozbą zdołałby wydusić z synapotwierdzenie tej myśli, oczyszczającej Margaret.- To ten fircykją nakłonił! To on ją zwiódł na manowce! - Oddychał ciężko,podniecony.- Powinienem był nie dopuścić do tego' małżeństwaz człowiekiem tak niskiego urodzenia! Wykształcenie nie zawszewystarcza.Trzeba mieć też w żyłach odpowiednią krew.Wiedzazdobyta w szkołach i niedawno zarobione pieniądze to za mało.Ten człowiek nie był godny całować butów mojej córki!Maxwell uśmiechnął się.- Usiądz, tato - powiedział spokojnie, lecz ojciec wolał zmierzyćsię z prawdą na stojąco.- To dziecko Davida - oznajmił Maxwell.- To syn Davida, spłodzony tylko i wyłącznie dlatego, żeMargaret, twoja córka, a moja siostra, tak bardzo pragnęła miećdziecko Davida, że opłaciła swoją służącą, aby sypiała zDavi-dem, dopóki nie zajdzie w ciążę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Pochwycił go oczami, równie przejrzystymi izielonymi niczym szlachetne kamienie, jak oczy Margaret.Maxwell nagle zrozumiał, dlaczego ojciec zawsze najbardziejkochał Daisy.Jako jedyna z jego dzieci była do niego naprawdępodobna, jedyna odziedziczyła po nim oczy, włosy i złotawąbarwę skóry.Pozostali z rodzeństwa wdali się w Moirę.- To dziecko opowiada mi jakąś historię, w którą nie śmiemuwierzyć - oświadczył Malcolm głębokim głosem.- W którą niemam ochoty wierzyć - poprawił się, gdy Maxwell nic na to niepowiedział.Syn spuścił głowę, przypominając sobie, że przed ojcem nigdynie dawało się kłamać.Potrafił przejrzeć każdą najmniejsząnieprawdę, jaką którekolwiek z nich próbowało mu przedłożyć,tak było i w dzieciństwie, i teraz.Jedynie Margaret miała odwagęgo oszukiwać, a ponieważ ojciec myślał o niej tylko dobrze,wszystko zawsze uchodziło jej na sucho.- Margaret przypuszczalnie mówi prawdę - powiedział Maxwellgłosem tak cichym, że sam ledwie się słyszał.Jednocześnie uświadomił sobie z największą wyrazistością, żejego siostra, doprawdy, nie była już dzieckiem.Nie wiedział, czyw ogóle nim była, czy kiedykolwiek miała w sobie cośdziecinnego.Owszem, kiedyś była mniejsza, ale zawsze umiałapostawić na swoim.- Co? - spytał Malcolm, chociaż syn dobrze wiedział, że ojcieczrozumiał jego odpowiedz.Tym razem jednak Maxwell podniósł głowę i wytrzymał surowe,zielone spojrzenie ojca.Powiedział głośno i wyraznie:- Zapewne nie powiedziała nic, co nie byłoby prawdą, ojcze.Brązowe, sękate palce Malcolma zacisnęły się na cygarze.Maxwell spostrzegł, że może ono zaraz się złamać, domyślał sięjednak, że nie jest ostatnie, a poza tym ojciec zamierzał wypłynąćjuż za dwa dni.Czekały na niego nowe porty, w których będziemógł kupić najlepsze cygara na świecie.Może uciec od tegobagna, w które zapadli się aż po uszy.- David Malcolm nie był jej dzieckiem?- Lekarz powiedział, że nie powinna więcej zachodzić w ciążę -odparł Maxwell.- A cóż doktor z zapadłej wioski, z jakiejś nędznej prowincjigdzieś pod biegunem północnym, może wiedzieć o tym, copowinna, a czego nie powinna moja córka! - oburzył się MalcolmHart.- Poprzednim razem poszło naprawdę bardzo zle -powiedziałMaxwell.- Margaret wiele się wycierpiała.Ani ona, ani Davidnie odważyli się ryzykować i podejmować kolejnej próbyurodzenia przez nią dziecka.- Ty tego bronisz? - spytał ostro ojciec, przecinając podjętą przezMaxwella próbę wytłumaczenia czegoś, czego sam do końca niepojmował.- Potrafię to zrozumieć - odparł Maxwell wymijająco.- Moja córka kupiła sobie dziecko? - spytał z niedowierzaniemMalcolm.- Kupiła sobie pierwsze lepsze dziecko, przyjęła je donaszej rodziny, sprowadziła pod ten dach jako swoje! Nadała muimię swojegomęża.Dała mu moje imię! Kupiła dziecko od jakiejś Irlandki? Ity, mój synu, twierdzisz, że ją rozumiesz? i Malcolm pokręciłgłową i zadrżał.Skrzywiony obciął koniuszek cygara i wsunął jedo ust, wciąż jeszcze jednak go nie zapalał.- Kto ją do tego nakłonił? - podniesionym głosem pytałwzburzony Malcolm.- Kto namówił moje niewinne dziecko dotakiego wstrętnego przedsięwzięcia? Maxwell usiadł i pokręciłgłową.- Najwyrazniej nie znasz Margaret, prawda, tato? - spytał.- Oczywiście, że znam moją rodzoną córkę! Malcolm odwróciłsię do syna plecami i podszedł do łóżka, w którym spałaMargaret.Wciąż wyglądała jak dziecko, jak ledwie rozkwitłaniewinna róża, bo koniak, do którego domieszano środkanasennego, zabarwił jej policzki leciutkim rumieńcem.Niemieściło mu się w głowie, jak to dziecko dało się nakłonić dotakiego szaleństwa, z którego zwierzyła mu się w najgłębszymbólu, doprowadzona do skrajnej rozpaczy, a które terazpotwierdził Maxwell.- Moje rodzone dzieci! I to wy robicie mi coś takiego! -westchnął.- To na pewno ten jej mąż! - oświadczył nagletriumfalnie, kierując na Maxwella cygaro tak, jakby byłopistoletem, pod którego grozbą zdołałby wydusić z synapotwierdzenie tej myśli, oczyszczającej Margaret.- To ten fircykją nakłonił! To on ją zwiódł na manowce! - Oddychał ciężko,podniecony.- Powinienem był nie dopuścić do tego' małżeństwaz człowiekiem tak niskiego urodzenia! Wykształcenie nie zawszewystarcza.Trzeba mieć też w żyłach odpowiednią krew.Wiedzazdobyta w szkołach i niedawno zarobione pieniądze to za mało.Ten człowiek nie był godny całować butów mojej córki!Maxwell uśmiechnął się.- Usiądz, tato - powiedział spokojnie, lecz ojciec wolał zmierzyćsię z prawdą na stojąco.- To dziecko Davida - oznajmił Maxwell.- To syn Davida, spłodzony tylko i wyłącznie dlatego, żeMargaret, twoja córka, a moja siostra, tak bardzo pragnęła miećdziecko Davida, że opłaciła swoją służącą, aby sypiała zDavi-dem, dopóki nie zajdzie w ciążę [ Pobierz całość w formacie PDF ]