[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem lepiej, żeby wyrzucił pan tę marynarkę i czapkę przez okno, bo może pan mieć z tego powodu kłopoty.Roberts posłusznie wykonał polecenie.— Nie wolno nam zasnąć — postanowiła dziewczyna.— Musimy trzymać straż do rana.Było to bardzo dziwne i ekscytujące czuwanie.O szóstej rano Roberts ostrożnie otworzył drzwi i wyjrzał.Nikogo nie było w pobliżu.Dziewczyna szybko przemknęła do swojego przedziału, a on za nią.Ktoś najwyraźniej starannie przeszukał wszystkie jej bagaże.Roberts wrócił do siebie przez łazienkę.Jego współtowarzysz nadal chrapał.Do Paryża dotarli o siódmej rano.Konduktor robił mnóstwo zamieszania z powodu utraty munduru i czapki.A nie odkrył jeszcze, że zgubił również jednego pasażera.Potem rozpoczęła się niezwykle ekscytująca ucieczka.Przesiadali się z jednej taksówki do drugiej, jeżdżąc po całym mieście.Wchodzili do różnych hoteli i restauracji jednymi drzwiami, a wychodzili innymi.W końcu dziewczyna dała mu znak.— Jestem już pewna, że nikt nas nie śledzi — powiedziała.— Zgubiliśmy ich.Zjedli śniadanie, po czym pojechali do Le Bourget.Trzy godziny później byli już na lotnisku Croydon.Roberts nigdy przedtem nie leciał samolotem.Na lotnisku czekał na nich wysoki dżentelmen odrobinę podobny do mentora Robertsa z Genewy.Powitał dziewczynę z wyjątkową rewerencją.— Samochód czeka, proszę pani — powiedział.— Ten dżentelmen będzie nam towarzyszył, Paul — uprzedziła go dziewczyna i zwróciła się do Robertsa: — Hrabia Paul Stepanij.Samochód okazał się luksusową limuzyną.Podróż trwała około godziny.Wreszcie wjechali na teren posiadłości ziemskiej i zatrzymali się przed imponującą rezydencją.Pan Roberts został zaprowadzony do gabinetu, gdzie oddał cenną parę pończoch.Zostawiono go na chwilę samego, po czym wrócił hrabia Stepanij.— Panie Roberts — przemówił — pragniemy panu podziękować i wyrazić naszą wdzięczność.Udowodnił pan, że jest człowiekiem odważnym i pomysłowym — wyciągnął w jego stronę szkatułkę obitą czerwonym marokinem.— Pragnę odznaczyć pana Orderem Świętego Stanisława dziesiątej klasy z laurami.Roberts jak we śnie otworzył szkatułkę i spojrzał na order ozdobiony cennymi kamieniami.Starszy dżentelmen mówił dalej:— Zanim nas pan opuści, wielka księżna Olga chciałaby osobiście panu podziękować.Zaprowadził Robertsa do ogromnego salonu.A tutaj, odziana w powiewne szaty, stała piękna towarzyszka jego podróży.Władczym gestem dłoni odprawiła hrabiego z pokoju.— Zawdzięczam panu życie — powiedziała wielka księżna.Wyciągnęła do niego rękę, a Roberts ją ucałował.Niespodziewanie pochyliła się w jego stronę.— Jest pan dzielnym człowiekiem — dodała.Jej wargi dotknęły jego ust.Owionął go zapach orientalnych perfum.Przez krótki moment trzymał tę smukłą, piękną istotę w ramionach…Nadal jeszcze marzył, gdy ktoś nagle odezwał się do niego:— Limuzyna zawiezie pana, dokądkolwiek pan sobie zażyczy.Godzinę później samochód wrócił po wielką księżnę Olgę.Wsiadła do niego wraz z siwowłosym mężczyzną, który zdjął już brodę, gdyż było mu w niej za gorąco.Limuzyna podwiozła wielką księżnę pod niepozorny dom w Streatham.Kiedy weszła do środka, starsza kobieta spojrzała na nią znad stolika do kawy.— Ach, Maggie, kochanie, dobrze, że już wróciłaś.W ekspresie relacji Genewa–Paryż dziewczyna była wielką księżną Olgą, w biurze pana Parkera Pyne’a była panną Madeleine de Sara, natomiast w domu w Streatham — Maggie Sayers, czwartą córką w uczciwej, ciężko pracującej rodzinie.Oto jak upadają możni tego świata!Pan Pyne jadł lunch ze swoim przyjacielem.— Moje gratulacje — powiedział Bonnington — twój człowiek bezbłędnie przeprowadził całą akcję.Gang Tormaliego musi się gotować z wściekłości na myśl, że plany tej broni zostały przekazane Lidze.Powiedziałeś kurierowi, co wiezie?— Nie.Uznałem, że lepiej będzie… trochę podkoloryzować sprawę.— Bardzo rozważne posunięcie.— Tu nie chodziło o rozwagę.Zależało mi, żeby ten człowiek dobrze się bawił.Pomyślałem, że plany broni mogą mu się wydać trochę banalne, a pragnąłem zapewnić mu ciekawą przygodę.— Banalne? — zapylał pan Bonnington, wpatrując się w niego ze zdumieniem.— Przecież ta banda zamordowałaby go bez chwili wahania.— To prawda — łagodnie odrzekł pan Pyne.— A ja nie chciałem, żeby go zamordowano.— Dużo zarabiasz na tym swoim interesie, Parker? — zainteresował się pan Bonnington.— Czasami tracę — wyznał pan Pyne.— Ale tylko wtedy, gdy sprawa jest tego warta.W Paryżu trzech wściekłych dżentelmenów oskarżało się nawzajem.— To ten przeklęty Hooper — powiedział jeden z nich.— To on nas zawiódł.— Planów nic przewoził nikt z biura — odezwał się drugi.— Ale wyjechały w środę, jestem o tym przekonany.Zatem to ty sknociłeś sprawę.— Nie ja — nadąsał się trzeci.— W pociągu nic było żadnych Anglików, z wyjątkiem tego małego urzędnika.A on nigdy nie słyszał ani o Peterfieldzie, ani o tej broni.Wiem to.Sprawdziłem go.Nic go nic obchodził Peterfield ani broń — zaśmiał się — miał za to jakiś kompleks na punkcie bolszewików [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •