[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pani Boynton odprowadzała syna wzrokiem szyderczym, pełnym złośliwej uciechy.Ray prawie otarł się o Sarę, która popatrzyła na niego z nadzieją i spochmurniała znowu, gdy sięgnął szybko po papier i równie szybko wrócił na dawne miejsce.Był śmiertelnie blady.Czoło miał zroszone kroplami potu.— Aa… — westchnęła cicho starsza pani i nagle dostrzegła w zwróconych ku sobie oczach synowej coś, co rozdrażniło ją najwidoczniej.— Gdzież to obraca się pan Cope? — rzuciła pytanie.Nadine spuściła wzrok.— Nie wiem.Nie widziałam go dzisiaj — odpowiedziała łagodnym jak zwykle tonem.— Lubię go, bardzo lubię — podjęła świekra.— Musimy częściej się z nim widywać.Odpowiadałoby ci to, Nadine? Prawda?— Tak.Ja też bardzo go lubię.— Co się dzieje ostatnio z twoim mężem? Jest jakiś otępiały, milczący.Chyba nie ma nieporozumień między wami?— Czemu miałyby być?— Ha! Różnie bywa.W małżeństwie nie zawsze wszystko układa się gładko.Może czulibyście się lepiej we własnym domu?Nadine milczała.— I co? Nie odpowiada ci taki pomysł?— Nie sądzę, by mamie odpowiadał — uśmiechnęła się synowa.Pani Boynton zmrużyła oczy.— Ty zawsze byłaś przeciwko mnie, Nadine — rzuciła szorstko, jadowicie.— Przykro mi, że mama jest takiego zdania — padła spokojna odpowiedź.Starsza pani pochyliła się, mocno oparła na lasce.Jej twarz posiniała jeszcze bardziej.— Zapomniałam wziąć krople — podjęła innym już tonem.— Pójdziesz po nie, Nadine?— Naturalnie.Młoda kobieta wstała i pospieszyła w stronę windy.Stara odprowadziła ją spojrzeniem.Raymond siedział bez ruchu w fotelu: oczy miał szkliste, udręczone.Nadine wjechała na górę i weszła do apartamentu zajmowanego przez rodzinę Boyntonów.Lennox siedział przy oknie w bawialni.Miał w ręku książkę, ale nie czytał.— Oo… Nadine… — powiedział tak, jak gdyby się ocknął.— Matka zapomniała wziąć krople — wyjaśniła.— Przysłała mnie po nie.Poszła do sypialni świekry, gdzie uważnie odliczyła przepisaną dozę i kieliszek dopełniła wodą.Później, w drodze powrotnej przez bawialnię, przystanęła.— Lennox…Odpowiedział po dobrej chwili, jak gdyby słowo musiało odbyć długą drogę, nim trafiło do niego.— Aha… Co powiesz? — zapytał wreszcie.Ostrożnie postawiła na stole kieliszek z lekarstwem, aby następnie podejść i stanąć obok męża.— Spójrz w okno, Lennox, na jasne słońce, na życie.Jakie to wszystko piękne, prawda? I my moglibyśmy być tam, nie tkwić tu i patrzeć na świat przez szyby.— Aha… — i tym razem nie odpowiedział od razu.— Chcesz tam pójść?— Tak! — podchwyciła żywo.— Chcę pójść z tobą, w słońce, w światło, do życia.Chcę być tylko z tobą.Ciężko opadł na fotel.— Nadine… moja droga… Czy jeszcze raz musimy omawiać te sprawy?— Tak.Musimy.Odejdźmy, Lennox.Rozpocznijmy gdzieś własne życie.— Jak? Gdzie? Przecież nie mamy pieniędzy.— Pieniądze można zarabiać.— Jak? Gdzie? Co moglibyśmy robić? Ja nic nie umiem, a dziś wśród bezrobotnych są tysiące fachowców.Nie.Nie poradzilibyśmy sobie.— Ja zapracuję na nas obydwoje.— Kochane dziecko! Nie ukończyłaś nawet kursu dla pielęgniarek.Sprawa jest beznadziejna, z góry przegrana.— Nic podobnego! Sprawa beznadziejna i z góry przegrana to nasze teraźniejsze życie.— Sama nie wiesz, co mówisz, Nadine.Matka jest dla nas bardzo dobra.Zapewnia nam dostatek, daje wszystko…— Wszystko z wyjątkiem wolności! — przerwała.— Zdobądź się na odwagę, Lennox.Odejdź ze mną dziś… Zaraz!— Czy ty oszalałaś, Nadine? Coś na to wygląda…— Nie! Jestem zdrowa i przytomna, absolutnie przytomna.Ale chcę mieć własne życie… Z tobą… Dla ciebie… Pośród słonecznego światła, nie w cieniu starej baby, która tyranizuje cię i delektuje się twoją męką.— Mama jest, być może, apodyktyczna, ale…— Jest obłąkana! Umysłowo chora!— Nie, Nadine — zaprotestował miękko.— Ona ma doskonałą głowę do interesów.— Może… Nie przeczę.— Posłuchaj, Nadine.Ona nie może żyć wiecznie.Ma blisko sześćdziesiąt lat i jest słabego zdrowia.Po jej śmierci majątek ojca zostanie podzielony między nas, w równych częściach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Pani Boynton odprowadzała syna wzrokiem szyderczym, pełnym złośliwej uciechy.Ray prawie otarł się o Sarę, która popatrzyła na niego z nadzieją i spochmurniała znowu, gdy sięgnął szybko po papier i równie szybko wrócił na dawne miejsce.Był śmiertelnie blady.Czoło miał zroszone kroplami potu.— Aa… — westchnęła cicho starsza pani i nagle dostrzegła w zwróconych ku sobie oczach synowej coś, co rozdrażniło ją najwidoczniej.— Gdzież to obraca się pan Cope? — rzuciła pytanie.Nadine spuściła wzrok.— Nie wiem.Nie widziałam go dzisiaj — odpowiedziała łagodnym jak zwykle tonem.— Lubię go, bardzo lubię — podjęła świekra.— Musimy częściej się z nim widywać.Odpowiadałoby ci to, Nadine? Prawda?— Tak.Ja też bardzo go lubię.— Co się dzieje ostatnio z twoim mężem? Jest jakiś otępiały, milczący.Chyba nie ma nieporozumień między wami?— Czemu miałyby być?— Ha! Różnie bywa.W małżeństwie nie zawsze wszystko układa się gładko.Może czulibyście się lepiej we własnym domu?Nadine milczała.— I co? Nie odpowiada ci taki pomysł?— Nie sądzę, by mamie odpowiadał — uśmiechnęła się synowa.Pani Boynton zmrużyła oczy.— Ty zawsze byłaś przeciwko mnie, Nadine — rzuciła szorstko, jadowicie.— Przykro mi, że mama jest takiego zdania — padła spokojna odpowiedź.Starsza pani pochyliła się, mocno oparła na lasce.Jej twarz posiniała jeszcze bardziej.— Zapomniałam wziąć krople — podjęła innym już tonem.— Pójdziesz po nie, Nadine?— Naturalnie.Młoda kobieta wstała i pospieszyła w stronę windy.Stara odprowadziła ją spojrzeniem.Raymond siedział bez ruchu w fotelu: oczy miał szkliste, udręczone.Nadine wjechała na górę i weszła do apartamentu zajmowanego przez rodzinę Boyntonów.Lennox siedział przy oknie w bawialni.Miał w ręku książkę, ale nie czytał.— Oo… Nadine… — powiedział tak, jak gdyby się ocknął.— Matka zapomniała wziąć krople — wyjaśniła.— Przysłała mnie po nie.Poszła do sypialni świekry, gdzie uważnie odliczyła przepisaną dozę i kieliszek dopełniła wodą.Później, w drodze powrotnej przez bawialnię, przystanęła.— Lennox…Odpowiedział po dobrej chwili, jak gdyby słowo musiało odbyć długą drogę, nim trafiło do niego.— Aha… Co powiesz? — zapytał wreszcie.Ostrożnie postawiła na stole kieliszek z lekarstwem, aby następnie podejść i stanąć obok męża.— Spójrz w okno, Lennox, na jasne słońce, na życie.Jakie to wszystko piękne, prawda? I my moglibyśmy być tam, nie tkwić tu i patrzeć na świat przez szyby.— Aha… — i tym razem nie odpowiedział od razu.— Chcesz tam pójść?— Tak! — podchwyciła żywo.— Chcę pójść z tobą, w słońce, w światło, do życia.Chcę być tylko z tobą.Ciężko opadł na fotel.— Nadine… moja droga… Czy jeszcze raz musimy omawiać te sprawy?— Tak.Musimy.Odejdźmy, Lennox.Rozpocznijmy gdzieś własne życie.— Jak? Gdzie? Przecież nie mamy pieniędzy.— Pieniądze można zarabiać.— Jak? Gdzie? Co moglibyśmy robić? Ja nic nie umiem, a dziś wśród bezrobotnych są tysiące fachowców.Nie.Nie poradzilibyśmy sobie.— Ja zapracuję na nas obydwoje.— Kochane dziecko! Nie ukończyłaś nawet kursu dla pielęgniarek.Sprawa jest beznadziejna, z góry przegrana.— Nic podobnego! Sprawa beznadziejna i z góry przegrana to nasze teraźniejsze życie.— Sama nie wiesz, co mówisz, Nadine.Matka jest dla nas bardzo dobra.Zapewnia nam dostatek, daje wszystko…— Wszystko z wyjątkiem wolności! — przerwała.— Zdobądź się na odwagę, Lennox.Odejdź ze mną dziś… Zaraz!— Czy ty oszalałaś, Nadine? Coś na to wygląda…— Nie! Jestem zdrowa i przytomna, absolutnie przytomna.Ale chcę mieć własne życie… Z tobą… Dla ciebie… Pośród słonecznego światła, nie w cieniu starej baby, która tyranizuje cię i delektuje się twoją męką.— Mama jest, być może, apodyktyczna, ale…— Jest obłąkana! Umysłowo chora!— Nie, Nadine — zaprotestował miękko.— Ona ma doskonałą głowę do interesów.— Może… Nie przeczę.— Posłuchaj, Nadine.Ona nie może żyć wiecznie.Ma blisko sześćdziesiąt lat i jest słabego zdrowia.Po jej śmierci majątek ojca zostanie podzielony między nas, w równych częściach [ Pobierz całość w formacie PDF ]