[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kogo Ackroyd przyjmował w gabinecie o dziewiątej trzydzieści? Nie Ralfa Patona, który był z żoną w pawiloniku.Nie Charlesa Kenta, bo on już sobie poszedł.Kogo więc? Postawiłem sobie genialne i bardzo odważne pytanie: czy w ogóle był z nim ktokolwiek?Poirot pochylił się do przodu i wypowiedział te ostatnie słowa z triumfalną nutą, potem znów się cofnął, jak człowiek, który zadał decydujący cios.Raymond nie był jednak oszołomiony rewelacją Poirota i lekko zaprotestował:— Czy pan sugeruje, że kłamałem, panie Poirot? Dowód, że ktoś był w gabinecie, nie opiera się bynajmniej tylko na moim oświadczeniu.Najwyżej mogłem się mylić co do dokładnego brzmienia słów.Proszę pamiętać, że major Blunt również słyszał głos pana Ackroyda.Był na tarasie i choć nie pochwycił treści, wyraźnie słyszał rozmowę.Poirot skinął głową.— Nie zapomniałem o tym — powiedział spokojnie.— Ale major Blunt miał wrażenie, że to pan jest w gabinecie z Rogerem Ackroydem.Przez chwilę Raymond wydawał się zaskoczony.Szybko jednak powrócił do równowagi.— Ale Blunt wie teraz, że się mylił — odparł.— Właśnie! — zgodził się Blunt.— A jednak musiał być jakiś powód, dla którego major Blunt pomyślał o panu — upierał się Poirot.— O nie — podniósł rękę.— Ja wiem, jaki pan poda powód, ale to mi nie wystarcza.Musimy szukać innego.Wyjaśnię inaczej.Od samego początku uderzała mnie jedna rzecz: rodzaj słów, które usłyszał pan Raymond.Zadziwiające, że nikt nie zwrócił na to uwagi i nie dostrzegł w nich nic szczególnego.— Poirot przerwał na chwilę, potem przytoczył spokojnie: — „Ostatnimi czasy moje zobowiązania finansowe uległy znacznemu zwiększeniu i nie mogę, niestety, pozytywnie ustosunkować się do pańskiej prośby…”.Czy nic was w tym nie uderza?— Raczej nie — odparł Raymond.— Pan Ackroyd często dyktował mi listy, w których używał niemal tych samych słów.— O właśnie! — wykrzyknął Poirot.— O to mi właśnie idzie! Czy ktoś użyłby takich słów w rozmowie? Niemożliwe, aby to zdanie pochodziło ze zwykłej rozmowy dwóch ludzi.Natomiast gdyby pan Ackroyd dyktował list…— Miał pan na myśli, gdyby czytał na głos list — powiedział wolno Raymond.— Ale też musiałby czytać komuś?— Dlaczego? Nie mamy żadnego dowodu na to, że ktoś inny znajdował się w gabinecie.Nikt nie słyszał innego głosu oprócz głosu pana Ackroyda, proszę o tym pamiętać!— No, ale przecież nikt nie czytałby sobie na głos listów tego typu! Chyba… chyba że pomieszałoby mu się w głowie!— Wszyscy zapomnieliście o jednej rzeczy — powiedział z zadowoleniem Poirot.— O wizycie pewnego człowieka w poprzedzającą środę.Spojrzenia zebranych skupiły się na detektywie.— Tak, tak — Poirot kiwał zachęcająco głową.— W środę.Młody człowiek, który przyszedł, sam w sobie nie był ważny.Ale ważna jest firma, którą reprezentował.— Przedsiębiorstwo dyktafonów! — Raymond aż się zachłysnął.— Rozumiem teraz.Dyktafon! To pan ma na myśli?Poirot skinął głową.— Pan Ackroyd miał zamiar kupić dyktafon, przypomina pan sobie.Byłem na tyle ciekawy, że skontaktowałem się z firmą.Odpowiedzieli mi, że pan Ackroyd nabył dyktafon od ich przedstawiciela.Nie wiem, dlaczego ukrył ten fakt przed panem.— Może chciał mi po prostu zrobić niespodziankę — bąknął Raymond.— On miał zupełnie dziecinne upodobania tego rodzaju.Lubił zaskakiwać ludzi.Prawdopodobnie dzień czy dwa chciał nacieszyć się tajemnicą i bawić nową zabawką.Tak, to do niego podobne.Ma pan zupełną rację, nikt nie użyłby podobnych słów w zwykłej rozmowie.— Mamy więc wyjaśnienie — powiedział Poirot — dlaczego major Blunt myślał, że to pan jest w gabinecie.Usłyszał słowa czy fragmenty dyktowanego listu i podświadomie wydedukował, że właśnie pan znajduje się w towarzystwie Rogera Ackroyda.Natomiast jego świadomość była zajęta zupełnie czymś innym: mignęła mu sylwetka biało ubranej kobiety.Sądził, że to panna Ackroyd.W rzeczywistości była to Urszula Bourne w białym fartuszku.I ją widział major Blunt, jak szła do pawiloniku.Raymond odzyskał już panowanie nad sobą po pierwszym zaskoczeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Kogo Ackroyd przyjmował w gabinecie o dziewiątej trzydzieści? Nie Ralfa Patona, który był z żoną w pawiloniku.Nie Charlesa Kenta, bo on już sobie poszedł.Kogo więc? Postawiłem sobie genialne i bardzo odważne pytanie: czy w ogóle był z nim ktokolwiek?Poirot pochylił się do przodu i wypowiedział te ostatnie słowa z triumfalną nutą, potem znów się cofnął, jak człowiek, który zadał decydujący cios.Raymond nie był jednak oszołomiony rewelacją Poirota i lekko zaprotestował:— Czy pan sugeruje, że kłamałem, panie Poirot? Dowód, że ktoś był w gabinecie, nie opiera się bynajmniej tylko na moim oświadczeniu.Najwyżej mogłem się mylić co do dokładnego brzmienia słów.Proszę pamiętać, że major Blunt również słyszał głos pana Ackroyda.Był na tarasie i choć nie pochwycił treści, wyraźnie słyszał rozmowę.Poirot skinął głową.— Nie zapomniałem o tym — powiedział spokojnie.— Ale major Blunt miał wrażenie, że to pan jest w gabinecie z Rogerem Ackroydem.Przez chwilę Raymond wydawał się zaskoczony.Szybko jednak powrócił do równowagi.— Ale Blunt wie teraz, że się mylił — odparł.— Właśnie! — zgodził się Blunt.— A jednak musiał być jakiś powód, dla którego major Blunt pomyślał o panu — upierał się Poirot.— O nie — podniósł rękę.— Ja wiem, jaki pan poda powód, ale to mi nie wystarcza.Musimy szukać innego.Wyjaśnię inaczej.Od samego początku uderzała mnie jedna rzecz: rodzaj słów, które usłyszał pan Raymond.Zadziwiające, że nikt nie zwrócił na to uwagi i nie dostrzegł w nich nic szczególnego.— Poirot przerwał na chwilę, potem przytoczył spokojnie: — „Ostatnimi czasy moje zobowiązania finansowe uległy znacznemu zwiększeniu i nie mogę, niestety, pozytywnie ustosunkować się do pańskiej prośby…”.Czy nic was w tym nie uderza?— Raczej nie — odparł Raymond.— Pan Ackroyd często dyktował mi listy, w których używał niemal tych samych słów.— O właśnie! — wykrzyknął Poirot.— O to mi właśnie idzie! Czy ktoś użyłby takich słów w rozmowie? Niemożliwe, aby to zdanie pochodziło ze zwykłej rozmowy dwóch ludzi.Natomiast gdyby pan Ackroyd dyktował list…— Miał pan na myśli, gdyby czytał na głos list — powiedział wolno Raymond.— Ale też musiałby czytać komuś?— Dlaczego? Nie mamy żadnego dowodu na to, że ktoś inny znajdował się w gabinecie.Nikt nie słyszał innego głosu oprócz głosu pana Ackroyda, proszę o tym pamiętać!— No, ale przecież nikt nie czytałby sobie na głos listów tego typu! Chyba… chyba że pomieszałoby mu się w głowie!— Wszyscy zapomnieliście o jednej rzeczy — powiedział z zadowoleniem Poirot.— O wizycie pewnego człowieka w poprzedzającą środę.Spojrzenia zebranych skupiły się na detektywie.— Tak, tak — Poirot kiwał zachęcająco głową.— W środę.Młody człowiek, który przyszedł, sam w sobie nie był ważny.Ale ważna jest firma, którą reprezentował.— Przedsiębiorstwo dyktafonów! — Raymond aż się zachłysnął.— Rozumiem teraz.Dyktafon! To pan ma na myśli?Poirot skinął głową.— Pan Ackroyd miał zamiar kupić dyktafon, przypomina pan sobie.Byłem na tyle ciekawy, że skontaktowałem się z firmą.Odpowiedzieli mi, że pan Ackroyd nabył dyktafon od ich przedstawiciela.Nie wiem, dlaczego ukrył ten fakt przed panem.— Może chciał mi po prostu zrobić niespodziankę — bąknął Raymond.— On miał zupełnie dziecinne upodobania tego rodzaju.Lubił zaskakiwać ludzi.Prawdopodobnie dzień czy dwa chciał nacieszyć się tajemnicą i bawić nową zabawką.Tak, to do niego podobne.Ma pan zupełną rację, nikt nie użyłby podobnych słów w zwykłej rozmowie.— Mamy więc wyjaśnienie — powiedział Poirot — dlaczego major Blunt myślał, że to pan jest w gabinecie.Usłyszał słowa czy fragmenty dyktowanego listu i podświadomie wydedukował, że właśnie pan znajduje się w towarzystwie Rogera Ackroyda.Natomiast jego świadomość była zajęta zupełnie czymś innym: mignęła mu sylwetka biało ubranej kobiety.Sądził, że to panna Ackroyd.W rzeczywistości była to Urszula Bourne w białym fartuszku.I ją widział major Blunt, jak szła do pawiloniku.Raymond odzyskał już panowanie nad sobą po pierwszym zaskoczeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]