[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie żyje! – Słowa te jak pocisk wypadły z ust Very.– Tak, nie żyje.Nastąpiła długa chwila milczenia.Siedem osób spoglądało na siebie, żadna z nich nie mogła wymówić słowa.IVBurza rozpętała się właśnie, gdy ciało starego człowieka wnoszono do domu.Reszta towarzystwa stała w hallu.Deszcz lunął nagle, z rykiem i szumem.Gdy Blore i Armstrong wnosili zwłoki po schodach, Vera odwróciła się nagle i weszła do pustej jadalni.Nic się tu nie zmieniło.Talerz z deserem stał na bocznym stoliku nie naruszony.Vera zbliżyła się do stołu.Nie minęła minuta, gdy Rogers cicho wśliznął się do jadalni.Drgnął na jej widok.Oczy jego wyrażały pytanie.– O, przepraszam panią, chciałem się tylko przekonać.Donośnym, ostrym głosem, który ją samą zadziwił, Vera odpowiedziała:Macie rację.Rogers.Spójrzcie.Jest ich już tylko siedem.VPołożyli generała na jego łóżku.Armstrong, zbadawszy go jeszcze raz, opuścił pokój i zeszedł na dół.Zastał wszystkich zebranych w salonie.Panna Brent robiła na drutach.Vera stała przy oknie i wpatrywała się w strugi deszczu na szybach.Blore siedział sztywno na krześle, z rękami na kolanach.Lombard spacerował niespokojnie tam i z powrotem.W rogu sędzia Wargrave siedział w wygodnym fotelu.Oczy miał na wpół przymknięte.Otworzył je szeroko, gdy zjawił się doktor.– I cóż, panie doktorze? Armstrong był bardzo blady.– Nie ma mowy o ataku serca ani w ogóle o śmierci naturalnej.Został uderzony w tył głowy pałką sprężynową lub czymś podobnym.Szmer przeszedł po pokoju, ale głos sędziego dominował nad innymi.– Czy znalazł pan narzędzie, którego użył zabójca?– Nie.– Lecz jest pan pewny swego orzeczenia?– Najzupełniej.Wargrave rzekł ze spokojem:– A więc choć jedno jest wiadome.Nie było najmniejszej wątpliwości, kto teraz im przewodził.Sędzia spędził cały poranek siedząc skulony w fotelu na tarasie, powstrzymując się od działania.Obecnie objął komendę z łatwością, jaką daje długie sprawowanie urzędu.Przełknąwszy ślinę, odezwał się ponownie:– Dzisiejszego ranka, gdy siedziałem na tarasie, miałem możność obserwować wasze poczynania.Nie nastręczały one żadnych wątpliwości.Przeszukiwaliście wyspę, chcąc znaleźć nieznanego mordercę?– Zgadza się – rzekł Lombard.Sędzia ciągnął dalej:– Panowie doszli pewno do tej samej konkluzji co ja, mianowicie, że śmierć Anthony’ego Marstona i pani Rogers nie była ani przypadkowa, ani samobójcza.Nie ulega również wątpliwości, że domyślają się państwo celu, jaki miał pan Owen, zapraszając nas tutaj.– To jakiś wariat – odezwał się zachrypniętym głosem Blore.– Szaleniec.Sędzia zakaszlał.– Możemy się z tym zgodzić.Ale nie rozwiązuje to sprawy.A sprawą, którą powinniśmy się zająć, jest ratowanie naszego życia.– Nie ma nikogo na wyspie – odezwał się drżącym głosem Armstrong.– Mogę pana zapewnić, że nie ma tu nikogo!Sędzia gładził podbródek.Powiedział łagodnie:– W sensie, w jakim pan to rozumie, oczywiście, że nie.Doszedłem do tego wniosku rano.Mógłbym wam od razu powiedzieć, że wasze poszukiwania będą bezowocne.Niemniej jestem święcie przekonany, że pan Owen (nazwijmy go tak, jak sam siebie nazwał) znajduje się na wyspie.I to z całą pewnością.Jeśli przyjmiemy hipotezę, że ktoś chciał zabawić się w sędziego w wypadkach, w których litera prawa okazała się bezsilna, musimy się zgodzić, że miał tylko jedną drogę do wyboru.Pan Owen mógł, nie wzbudzając podejrzeń, przybyć na wyspę tylko w jeden sposób.Sprawa jest zupełnie jasna.Pan Owen to ktoś z nas.VI– Ach, nie, nie.– wybuchnęła Vera prawie z jękiem.Sędzia spojrzał na nią przenikliwie.– Moja droga pani, nadeszła pora, kiedy trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.Grozi nam wszystkim poważne niebezpieczeństwo! Ktoś z nas jest tym U.N.Owenem.Ale nie wiemy, kto właśnie.Spośród dziesięciu osób, które przybyły na wyspę, trzy już nie wchodzą w rachubę.Anthony Marston, pani Rogers i generał Macarthur znajdują się poza zasięgiem podejrzeń.Pozostało nas siedmioro.Z tych siedmiorga jedno jest – jeśli wolno mi się tak wyrazić – takim nieprawdziwym Murzynkiem.– Przerwał i spojrzał dokoła.– Czy państwo zgadzają się z mymi wywodami?Armstrong odpowiedział:– To brzmi fantastycznie, ale sądzę, że ma pan rację.– Nie ulega wątpliwości – dodał Blore.– Ale jeśli chodzi o mnie, mam pewien pomysł.Sędzia Wargrave powstrzymał go szybkim ruchem ręki.Rzekł ze spokojem:– Zaraz do tego przejdziemy.Na razie chciałbym ustalić, czy wszyscy zgadzają się na moją interpretację faktów.Emily Brent, nie przerywając roboty, odezwała się:– Pańskie rozumowanie jest dość logiczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.– Nie żyje! – Słowa te jak pocisk wypadły z ust Very.– Tak, nie żyje.Nastąpiła długa chwila milczenia.Siedem osób spoglądało na siebie, żadna z nich nie mogła wymówić słowa.IVBurza rozpętała się właśnie, gdy ciało starego człowieka wnoszono do domu.Reszta towarzystwa stała w hallu.Deszcz lunął nagle, z rykiem i szumem.Gdy Blore i Armstrong wnosili zwłoki po schodach, Vera odwróciła się nagle i weszła do pustej jadalni.Nic się tu nie zmieniło.Talerz z deserem stał na bocznym stoliku nie naruszony.Vera zbliżyła się do stołu.Nie minęła minuta, gdy Rogers cicho wśliznął się do jadalni.Drgnął na jej widok.Oczy jego wyrażały pytanie.– O, przepraszam panią, chciałem się tylko przekonać.Donośnym, ostrym głosem, który ją samą zadziwił, Vera odpowiedziała:Macie rację.Rogers.Spójrzcie.Jest ich już tylko siedem.VPołożyli generała na jego łóżku.Armstrong, zbadawszy go jeszcze raz, opuścił pokój i zeszedł na dół.Zastał wszystkich zebranych w salonie.Panna Brent robiła na drutach.Vera stała przy oknie i wpatrywała się w strugi deszczu na szybach.Blore siedział sztywno na krześle, z rękami na kolanach.Lombard spacerował niespokojnie tam i z powrotem.W rogu sędzia Wargrave siedział w wygodnym fotelu.Oczy miał na wpół przymknięte.Otworzył je szeroko, gdy zjawił się doktor.– I cóż, panie doktorze? Armstrong był bardzo blady.– Nie ma mowy o ataku serca ani w ogóle o śmierci naturalnej.Został uderzony w tył głowy pałką sprężynową lub czymś podobnym.Szmer przeszedł po pokoju, ale głos sędziego dominował nad innymi.– Czy znalazł pan narzędzie, którego użył zabójca?– Nie.– Lecz jest pan pewny swego orzeczenia?– Najzupełniej.Wargrave rzekł ze spokojem:– A więc choć jedno jest wiadome.Nie było najmniejszej wątpliwości, kto teraz im przewodził.Sędzia spędził cały poranek siedząc skulony w fotelu na tarasie, powstrzymując się od działania.Obecnie objął komendę z łatwością, jaką daje długie sprawowanie urzędu.Przełknąwszy ślinę, odezwał się ponownie:– Dzisiejszego ranka, gdy siedziałem na tarasie, miałem możność obserwować wasze poczynania.Nie nastręczały one żadnych wątpliwości.Przeszukiwaliście wyspę, chcąc znaleźć nieznanego mordercę?– Zgadza się – rzekł Lombard.Sędzia ciągnął dalej:– Panowie doszli pewno do tej samej konkluzji co ja, mianowicie, że śmierć Anthony’ego Marstona i pani Rogers nie była ani przypadkowa, ani samobójcza.Nie ulega również wątpliwości, że domyślają się państwo celu, jaki miał pan Owen, zapraszając nas tutaj.– To jakiś wariat – odezwał się zachrypniętym głosem Blore.– Szaleniec.Sędzia zakaszlał.– Możemy się z tym zgodzić.Ale nie rozwiązuje to sprawy.A sprawą, którą powinniśmy się zająć, jest ratowanie naszego życia.– Nie ma nikogo na wyspie – odezwał się drżącym głosem Armstrong.– Mogę pana zapewnić, że nie ma tu nikogo!Sędzia gładził podbródek.Powiedział łagodnie:– W sensie, w jakim pan to rozumie, oczywiście, że nie.Doszedłem do tego wniosku rano.Mógłbym wam od razu powiedzieć, że wasze poszukiwania będą bezowocne.Niemniej jestem święcie przekonany, że pan Owen (nazwijmy go tak, jak sam siebie nazwał) znajduje się na wyspie.I to z całą pewnością.Jeśli przyjmiemy hipotezę, że ktoś chciał zabawić się w sędziego w wypadkach, w których litera prawa okazała się bezsilna, musimy się zgodzić, że miał tylko jedną drogę do wyboru.Pan Owen mógł, nie wzbudzając podejrzeń, przybyć na wyspę tylko w jeden sposób.Sprawa jest zupełnie jasna.Pan Owen to ktoś z nas.VI– Ach, nie, nie.– wybuchnęła Vera prawie z jękiem.Sędzia spojrzał na nią przenikliwie.– Moja droga pani, nadeszła pora, kiedy trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.Grozi nam wszystkim poważne niebezpieczeństwo! Ktoś z nas jest tym U.N.Owenem.Ale nie wiemy, kto właśnie.Spośród dziesięciu osób, które przybyły na wyspę, trzy już nie wchodzą w rachubę.Anthony Marston, pani Rogers i generał Macarthur znajdują się poza zasięgiem podejrzeń.Pozostało nas siedmioro.Z tych siedmiorga jedno jest – jeśli wolno mi się tak wyrazić – takim nieprawdziwym Murzynkiem.– Przerwał i spojrzał dokoła.– Czy państwo zgadzają się z mymi wywodami?Armstrong odpowiedział:– To brzmi fantastycznie, ale sądzę, że ma pan rację.– Nie ulega wątpliwości – dodał Blore.– Ale jeśli chodzi o mnie, mam pewien pomysł.Sędzia Wargrave powstrzymał go szybkim ruchem ręki.Rzekł ze spokojem:– Zaraz do tego przejdziemy.Na razie chciałbym ustalić, czy wszyscy zgadzają się na moją interpretację faktów.Emily Brent, nie przerywając roboty, odezwała się:– Pańskie rozumowanie jest dość logiczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]