[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Boże jedyny? Czy dobrze słyszę? - Ojciec znalazł siępo drugiej stronie stołu, stając przy boku Mary Ellen.- Czyżycie tu jest aż tak ponure, że potrzeba mu trochę światła?- Tak, jest, jeśli chcesz wiedzieć.Jest bezbarwne.I gdybyJohn mówił prawdę, powiedziałby wam to samo.Jakie jestnasze życie? Kawaler i stara panna, jak mnie sama ochrzciłaś,mamo.Nie mów, że tak nie jest.Ta dziewczyna mogłabyrozjaśnić trochę naszą szarą codzienność, opowiadać namo innym życiu, jest bystra i inteligentna.- Boże Wszechmogący! Chyba słuch mi szwankuje - Halprzyłożył rękę do ucha.- Chociaż pewnie dobrze usłyszałem,bo od urodzenia masz swarliwe usposobienie.Nigdy nietrzymałaś się utartych wzorców.Chciałaś odróżniać się odinnych ludzi.Jeśli pragnęłaś innego życia, trzeba było wyjśćza mąż i mieć dzieci.Miałaś okazję.Kogo możesz winić jaknie siebie za swoje szare życie? Ale jest już za pózno, więcmusisz się z nim pogodzić i z nami, prawda, madame?- Halu, Halu, daj spokój.- Mary Ellen szturchnęła goniezbyt delikatnie.Narzucił płaszcz na ramiona i zamierzałwymaszerować z izby, gdy odwrócił się jeszcze do Johnai spytał: - Zgadzasz się z nią?John odpowiedział, patrząc ojcu prosto w twarz: - Częściowo tak.Myślę tak jak ona, że jeśli ten człowiek ma przedsobą niewiele życia, mógłbyś dać dziewczynie dom, chociażna pewien czas.- Odwrócił się i wyszedł, zamykając mocnodrzwi.- No cóż, godzina szczerości.Nigdy nie myślałem, żedożyję, by zobaczyć coś takiego.Wizyta Roddy'ego Green-banka przypomniała mi to, o czym dość sporo ostatniomyślałem, że minął mój czas.Myślę, że możemy mówić231 o szczęściu, że mamy za sobą taki szmat życia.- Pokiwałgłową i mówił dalej: - Ołów mógł mnie zabić już wiele lattemu.Dla wielu wybiła już godzina i kto wie? - wydał z siebieprzeciągłe westchnienie i powoli przeszedł przez kuchnię kudrzwiom prowadzącym do sieni.Mary Ellen opadła na krzesło przy palenisku i obrzuciłaMaggie niechętnym spojrzeniem.- Widzisz, jakiego piwaznowu nawarzyłaś? Tak jak powiedział, zawsze byłaś swar-liwa, zawsze burzyłaś spokój.Wówczas spojrzenia ich się spotkały.Usta Maggie zadrżały, a ze ściągniętej twarzy znikła dojrzała uroda.Kiedysię odezwała, każde słowo nabrzmiałe było goryczą: - A czego się spodziewasz po harującej za darmo służącej? - Wyrzuciwszy to z siebie wyszła, pozostawiając Mary Ellenz otwartymi ze zdumienia ustami.*Minęły może dwie godziny, gdy pojawił się Tom Briggs,pędząc dwukółką najszybciej, jak tylko się dało.- Hej, ludzie!- wołał.John właśnie powrócił z pługiem z pola i wyprzęgał konie.- Coś się stało?- Ano, stało się, stało.Woziłem wielu ludzi swoją dwukółką przez te wszystkie lata, ale nigdy nie przytrafiło mi sięnic podobnego.- Co takiego, mów, na Boga!- No, zemdlał, przewrócił się po prostu.Prawie wyleciałz dwukółki i zabrano go do chaty Peggy Bowen, a dziewczyna siedzi przy nim i płacze.Jest w takim stanie, że lepiejnie mówić.Całe szczęście, że byliśmy koło Peggy Bowen.Mickie skoczył na skróty do Haydon Bridge po doktora.Doktor Brunton leży znowu w łóżku z chorą nogą.Przyjechałjego asystent, ale było już za pózno.Facet umarł na atakserca.- Co powiedziałeś?- Powiedziałem, że umarł, ten gruby facet.- Boże jedyny! - John wrzasnął: - Mamo! Tato! - i popędził do kuchni.Słysząc jego krzyk, Maggie wyskoczyła ze stodoły i obojewbiegli do domu.232 - Co powiedziałeś? - Mary Ellen wlepiła w Johna pełneniedowierzania spojrzenie.- On nie żyje.Tę wiadomość przyjechał nam przekazaćTom Briggs.Roddy Greenbank miał atak serca i zabrali godo Peggy Bowen.- O Boże! - Mary Ellen odwróciła się w głąb sienii zawołała głośno: - Halu! Halu!Hal ukazał się w drzwiach gabinetu.- Chodz tu i posłuchaj.Roddy nie żyje - wykrztusiła drżącym głosem.- Miał atakserca.Hal patrzył niemo na żonę i na syna.Bez słowa poszedłdo kuchni.Tam obok Maggie stał Tom Briggs, który na widokHala wybuchnął potokiem słów: - Dziewczyna jest w szoku.Kazała mi przyjechać tutaj po kogoś z was.Cały czas pleciecoś w swoim języku.- Przynieś mi płaszcz i kapelusz - rzuciła do Maggie MaryEllen.- Ty też powinieneś pojechać - zwróciła się do Hala.- Tak, pewnie - powiedział w oszołomieniu, lecz kiedyJohn wtrącił: - Ja pojadę, tato - nie umiał ukryć ulgi.- Tak, tak.Będzie z ciebie więcej pożytku niż ze mnie.- Zmienię tylko buty.- John począł ściągać roboczebuciory i wypadł w skarpetkach z kuchni.W sieni natknął sięna Maggie, która złapała go za ramię.- Przywiez ją z powrotem do nas - powiedziała.- Muszę porozmawiać z mamą.- Ona nie ma dokąd pójść.Nieboszczyka umieszczą w kostnicy, nie możesz jej zostawić samej w gospodzie.Przywiezją tutaj.Patrzył na siostrę zdumiony.Maggie zawsze wydawała musię obojętna na uczucia innych, lecz teraz wyglądało na to,że uparła się, by mieć tę dziewczynę przy sobie.- Zobaczę,co się da zrobić.W parę minut pózniej John i Mary Ellen wsiedli dodwukółki, Tom Briggs popędził konia i kłusem wyjechaliz podwórza.Dotarcie do chaty Peggy Bowen zajęło im czterdzieściminut.Mary Ellen po wejściu do środka zmarszczyła nosw reakcji na panujący tu smród.Gdy ujrzała rozciągnięte napodłodze ciało, stanęła jak wryta i zaczęło ją dusić w piersiach.233 Powoli podeszła do niego.Oczy miała suche, lecz spojrzenie zamglone.Jej wzrok spoczął na jego twarzy, z którejzniknął obrzęk, zmarszczki wygładziły się ukazując Rod-dy'ego Greenbanka, jakiego pamiętała, chłopaka, któregokochała z zaborczością posuniętą w miarę upływu lat aż doobłędu.Nic wtedy nie mogło jej powstrzymać przed oddaniemsię mu bez reszty.I choć nie bardzo był rad z tego daru,doszło do zbliżenia, z którego poczęła się Kate.Teraz leżałtutaj, martwy - wielki, otyły mężczyzna.Uświadomiła sobieobecność Johna, który podnosił z ziemi lamentującą dziewczynę.- Mon pere.Mon pere.Co ja bez niego pocznę?- Już dobrze, dobrze.Pojedziesz do domu, do nas.Dziewczyna spojrzała na Mary Ellen i rzekła: - Tak, ale.mój ojciec?Nie Mary Ellen odpowiedziała na to pytanie, lecz PeggyBowen.- Do kostnicy, do szpitala.Im szybciej tym lepiej.Nie może tutaj tak leżeć.- Nie, nie do szpitala - dziewczyna popatrzyła błagalniena Johna, on zaś na matkę.- Powinniśmy go także zabrać dodomu - powiedział cicho.- Zabrać go teraz? - w pytaniu zabrzmiało niedowierzanie.- Tak.Tam załatwimy wszystkie formalności związanez pogrzebem.Trzeba go przecież pochować.Ty i tato.w końcu byliście jego przyjaciółmi.- Tak, ale.- wyglądała na oszołomioną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •