[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stratton włożył też dośrodka pustą łuskę, zamknął wieczko i zacisnął zatrzaski.Z małego plecaka obok wyjął coś,co wyglądałoby na zwykłą, czarną, podłużną latarkę, gdyby nie niezwykłe zgrubienie nakońcu w kształcie gruszki.- W tym tempie skończą za piętnaście minut - odezwał się Paul cicho i potarł dłonie,nieświadomy nerwowego gestu.- Używałeś tego już kiedyś? - Todd spytał Strattona.- Widzę to po raz pierwszy od dziesięciu lat - odpowiedział Stratton, wciskając przyciskkontrolny na spodzie urządzenia, który zapłonął zielonym światłem na parę sekund.- Wymyślili to już tak dawno?- Jeszcze dawniej.Pod wodą działa lepiej.- SBS - rzekł Todd z przekonaniem, szturchając łokciem Paula.Stratton zdjął gumową osłonę z grubej, wypukłej soczewki.- Opracowali nawet wariant do rozpędzania demonstracji, ale zarzucili go, bo powodowałnapady padaczki u epileptyków.- A jeżeli któryś z nich ma padaczkę? - spytał Todd.- Nje wzięliby go na strażnika więziennego - powiedział Paul.- Racja - zgodził się Todd.- Zdjęli już koło - poinformował ich Paul.Stratton sprawdził, czy ma wszystko.- Okulary - rzucił.Wyciągnął z torby ciemnobrązowe gogle i założył je.Paul miał swoje na szyi.Założył je i naciągnął elastyczne paski, żeby dobrze leżały.Todd przyglądał się przez chwilę urządzeniu, zanim włożył gogle.Stratton poczuł nasobie jego wzrok.Todd wspomniał ostatnio kilka razy, że chciałby dostać wyższy status ibrać bezpośredni udział w operacjach.Podjęcie takiej decyzji w samym środku akcji mogłobywydać się komuś dziwne, ale nie Strattonowi.Wszystko zależy od człowieka, a on był pewny,że Todd jest gotów.Wyciągnął ku niemu urządzenie.Todd spojrzał na niego zdziwiony.- Chcesz to zrobić? - spytał Stratton.Todd otworzył usta z podniecenia, choć gdzieś na dnie czaiła się obawa.- Poważnie?- Zasada numer jeden: jeżeli jesteś pewny, nie wahaj się, chyba że wymaga tego planoperacji.Todd wyrwał urządzenie z ręki Strattona i trzymał je jak drogocenny skarb.- %7ładnych wątpliwości - rzekł Stratton.Zabrzmiało to bardziej jak polecenie niż pytanie.- Absolutnie - szybko odpowiedział Todd, na wypadek gdyby Stratton postanowił jednakzmienić zdanie.- Kąt rażenia to czterdzieści stopni.Musisz podejść na piętnaście metrów.- Wiem - odparł Todd, gotowy do akcji.- Chyba żartujesz? - spytał Paul z przerażeniem w głosie.- Uważaj na przejeżdżające samochody - ciągnął Stratton, nie zwracając uwagi na Paula -żeby nie powodować przypadkowych ofiar.- Pozwolisz mu to zrobić? - nie poddawał się Paul.- Po jakim czasie to zadziała? - spytał Todd.- Zależy od człowieka.Dezorientacja następuje prawie natychmiast, utrata świadomościpo dziesięciu sekundach.Trwa około pięciu minut, ale możesz podwoić dawkę, jeśli trzeba.- To wariactwo - powiedział Paul.- Przecież on jest techniczny.- Paul, spokojnie.Nikogo nie zabiję.- Od tego się zaczyna.- Bzdura - zakpił z niego Todd i kucnął, gotowy do akcji.- Założyli już zapasowe.Idziemy - powiedział Stratton.Todd ruszył przed siebie, kryjąc się w wysokiej trawie.W tym czasie Chuck sięgnął podfurgonetkę, zwalniając podnośnik, i opona ugięła się pod ciężarem samochodu.Todd zsunął się po zboczu i pełzł przez zarośla u stóp wzgórza, zbliżając się do krawędzidrogi.Trzej strażnicy byli odwróceni do niego plecami.Gdy znalazł najlepsze miejsce,położył palec na spuście i wycelował.Nagle dotarło do niego, że nie pamięta, czy ofiarapowinna patrzeć na zródło światła, czy nie.Wydawało mu się logiczne, że tak.Postanowił nieryzykować i czekał, aż strażnicy się obrócą.Chuck wyciągnął podnośnik spod samochodu, obrócił się plecami do drogi i spojrzałprosto na Todda, który wysunął się częściowo z krzaków, żeby zająć lepszą pozycję.Chuckpatrzył zdziwiony na człowieka, który stał w krzakach w kompletnej głuszy i celowa! w niegolatarką.Todd natychmiast zrozumiał, że wszyscy trzej strażnicy powinni spojrzeć na niegorównocześnie.Dotarło jednak do niego, że jest to mało prawdopodobne, a na dodatek jeden znich już go zobaczył, więc nacisnął na spust.Ostre, białe światło błysnęło przez soczewkipotężnym promieniem.Chuck natychmiast zaczął drżeć w niekontrolowany sposób, podczas gdy intensywneświatło przeszywało jego zrenice z taką samą częstotliwością jak fale mózgowe, zakłócającwymianę informacji pomiędzy ośrodkami i powodując spięcia w połączeniach międzyneuronami na synapsach.Zwiatło odbijające się od blach samochodu wywołało dziwneuczucie u pozostałych dwóch strażników.Obrócili się i wtedy Harry natychmiast opadł nakolana.Wpatrzony hipnotycznie w zródło światła upadł na brzuch i znieruchomiał, mrugającgwałtownie oczami.Jerry, mimo że nie mógł opanować drżenia całego ciała, okazał siębardziej odporny i sięgnął po pistolet.Todd trzymał palec na spuście, naciskając z całych sił, jakby wysiłek ten miałzintensyfikować działanie światła.Tymczasem strażnik wyjmował już pistolet z kabury.Jerry skierował lufę w kierunku Todda, ale nie mógł opanować drżenia ręki.Kolanaugięły się pod nim, a na twarzy pojawił się grymas, gdy z wszystkich sił próbował zapanowaćnad swym ciałem.Nie widział już człowieka kryjącego się w krzakach, bo mózg wypełniłobiałe światło, które nagle zgasło, gdy upadł na twarz.Todd trzyma! urządzenie, sparaliżowany świadomością, że mógł zginąć.Czyjaś rękachwyciła go za nadgarstek, a druga zdjęła jego palec ze spustu.Stratton wziął urządzenie, włożył do plecaka wraz z okularami i wspiął się po zboczu.Spojrzał w obydwie strony, sprawdzając, czy nie nadjeżdża żaden samochód, kucnął obokstrażników i sprawdził, czy nie ustały funkcje życiowe.Dołączył do nich podenerwowany Paul, trzymający w ręce pudełko z karabinem.- Mieliśmy szczęście.- Będziemy mieli więcej, kiedy zadzwonisz - powiedział Stratton.- Włóżcie czapki.Macie wyglądać jak strażnicy.Paul zaklął w duchu, zły, że zapomniał o telefonie, założył czapkę i chwycił komórkę.Todd, wyglądający na bardzo zadowolonego z siebie, założył swoją.- Tu Paul.Naprzód - rzucił do telefonu Paul.Todd podbiegi do tylu furgonetki.- Klucze - zawołał Stratton, wyciągając ich pęk z kieszeni Jerry ego.Todd zatrzymał się i obrócił, łapiąc klucze szybujące w powietrzu w jego kierunku, poczym podbiegł do samochodu.Charon i drugi więzień spojrzeli na niego.- Co słychać, chłopaki? - rzucił Todd z przesadnym amerykańskim akcentem, który naglewziął mu się nie wiadomo skąd, i wszedł do środka.Nadjechała mała furgonetka z takimi samymi więziennymi oznaczeniami na bokach,zatrzymała się i wysiadło z niej dwóch ludzi w mundurach.Todd wyjął strzykawkę, zdjął osłonę igły, wbił ją w nogę więznia z bliznami na twarzy iwcisnął zawartość strzykawki.- Au! Co to, kurwa, jest? - krzyknął więzień, szarpiąc się w kajdanach.Todd wyjął z kieszeni drugą strzykawkę, zdjął osłonę i wbił igłę w nogę Charona.- Co jest, do cholery? - krzyknął Charon.Obraz przed jego oczami szybko stracił ostrość i więzień stracił przytomność.Stratton wspiął się do furgonetki, podczas gdy pozostali szybko odpięli łańcuch, wynieślipierwszego więznia i wsadzili przez boczne drzwi do drugiego samochodu.Stratton zdjąłkombinezon, pod którym ukazał się więzienny strój ze Styksu, i usiadł obok Charona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Stratton włożył też dośrodka pustą łuskę, zamknął wieczko i zacisnął zatrzaski.Z małego plecaka obok wyjął coś,co wyglądałoby na zwykłą, czarną, podłużną latarkę, gdyby nie niezwykłe zgrubienie nakońcu w kształcie gruszki.- W tym tempie skończą za piętnaście minut - odezwał się Paul cicho i potarł dłonie,nieświadomy nerwowego gestu.- Używałeś tego już kiedyś? - Todd spytał Strattona.- Widzę to po raz pierwszy od dziesięciu lat - odpowiedział Stratton, wciskając przyciskkontrolny na spodzie urządzenia, który zapłonął zielonym światłem na parę sekund.- Wymyślili to już tak dawno?- Jeszcze dawniej.Pod wodą działa lepiej.- SBS - rzekł Todd z przekonaniem, szturchając łokciem Paula.Stratton zdjął gumową osłonę z grubej, wypukłej soczewki.- Opracowali nawet wariant do rozpędzania demonstracji, ale zarzucili go, bo powodowałnapady padaczki u epileptyków.- A jeżeli któryś z nich ma padaczkę? - spytał Todd.- Nje wzięliby go na strażnika więziennego - powiedział Paul.- Racja - zgodził się Todd.- Zdjęli już koło - poinformował ich Paul.Stratton sprawdził, czy ma wszystko.- Okulary - rzucił.Wyciągnął z torby ciemnobrązowe gogle i założył je.Paul miał swoje na szyi.Założył je i naciągnął elastyczne paski, żeby dobrze leżały.Todd przyglądał się przez chwilę urządzeniu, zanim włożył gogle.Stratton poczuł nasobie jego wzrok.Todd wspomniał ostatnio kilka razy, że chciałby dostać wyższy status ibrać bezpośredni udział w operacjach.Podjęcie takiej decyzji w samym środku akcji mogłobywydać się komuś dziwne, ale nie Strattonowi.Wszystko zależy od człowieka, a on był pewny,że Todd jest gotów.Wyciągnął ku niemu urządzenie.Todd spojrzał na niego zdziwiony.- Chcesz to zrobić? - spytał Stratton.Todd otworzył usta z podniecenia, choć gdzieś na dnie czaiła się obawa.- Poważnie?- Zasada numer jeden: jeżeli jesteś pewny, nie wahaj się, chyba że wymaga tego planoperacji.Todd wyrwał urządzenie z ręki Strattona i trzymał je jak drogocenny skarb.- %7ładnych wątpliwości - rzekł Stratton.Zabrzmiało to bardziej jak polecenie niż pytanie.- Absolutnie - szybko odpowiedział Todd, na wypadek gdyby Stratton postanowił jednakzmienić zdanie.- Kąt rażenia to czterdzieści stopni.Musisz podejść na piętnaście metrów.- Wiem - odparł Todd, gotowy do akcji.- Chyba żartujesz? - spytał Paul z przerażeniem w głosie.- Uważaj na przejeżdżające samochody - ciągnął Stratton, nie zwracając uwagi na Paula -żeby nie powodować przypadkowych ofiar.- Pozwolisz mu to zrobić? - nie poddawał się Paul.- Po jakim czasie to zadziała? - spytał Todd.- Zależy od człowieka.Dezorientacja następuje prawie natychmiast, utrata świadomościpo dziesięciu sekundach.Trwa około pięciu minut, ale możesz podwoić dawkę, jeśli trzeba.- To wariactwo - powiedział Paul.- Przecież on jest techniczny.- Paul, spokojnie.Nikogo nie zabiję.- Od tego się zaczyna.- Bzdura - zakpił z niego Todd i kucnął, gotowy do akcji.- Założyli już zapasowe.Idziemy - powiedział Stratton.Todd ruszył przed siebie, kryjąc się w wysokiej trawie.W tym czasie Chuck sięgnął podfurgonetkę, zwalniając podnośnik, i opona ugięła się pod ciężarem samochodu.Todd zsunął się po zboczu i pełzł przez zarośla u stóp wzgórza, zbliżając się do krawędzidrogi.Trzej strażnicy byli odwróceni do niego plecami.Gdy znalazł najlepsze miejsce,położył palec na spuście i wycelował.Nagle dotarło do niego, że nie pamięta, czy ofiarapowinna patrzeć na zródło światła, czy nie.Wydawało mu się logiczne, że tak.Postanowił nieryzykować i czekał, aż strażnicy się obrócą.Chuck wyciągnął podnośnik spod samochodu, obrócił się plecami do drogi i spojrzałprosto na Todda, który wysunął się częściowo z krzaków, żeby zająć lepszą pozycję.Chuckpatrzył zdziwiony na człowieka, który stał w krzakach w kompletnej głuszy i celowa! w niegolatarką.Todd natychmiast zrozumiał, że wszyscy trzej strażnicy powinni spojrzeć na niegorównocześnie.Dotarło jednak do niego, że jest to mało prawdopodobne, a na dodatek jeden znich już go zobaczył, więc nacisnął na spust.Ostre, białe światło błysnęło przez soczewkipotężnym promieniem.Chuck natychmiast zaczął drżeć w niekontrolowany sposób, podczas gdy intensywneświatło przeszywało jego zrenice z taką samą częstotliwością jak fale mózgowe, zakłócającwymianę informacji pomiędzy ośrodkami i powodując spięcia w połączeniach międzyneuronami na synapsach.Zwiatło odbijające się od blach samochodu wywołało dziwneuczucie u pozostałych dwóch strażników.Obrócili się i wtedy Harry natychmiast opadł nakolana.Wpatrzony hipnotycznie w zródło światła upadł na brzuch i znieruchomiał, mrugającgwałtownie oczami.Jerry, mimo że nie mógł opanować drżenia całego ciała, okazał siębardziej odporny i sięgnął po pistolet.Todd trzymał palec na spuście, naciskając z całych sił, jakby wysiłek ten miałzintensyfikować działanie światła.Tymczasem strażnik wyjmował już pistolet z kabury.Jerry skierował lufę w kierunku Todda, ale nie mógł opanować drżenia ręki.Kolanaugięły się pod nim, a na twarzy pojawił się grymas, gdy z wszystkich sił próbował zapanowaćnad swym ciałem.Nie widział już człowieka kryjącego się w krzakach, bo mózg wypełniłobiałe światło, które nagle zgasło, gdy upadł na twarz.Todd trzyma! urządzenie, sparaliżowany świadomością, że mógł zginąć.Czyjaś rękachwyciła go za nadgarstek, a druga zdjęła jego palec ze spustu.Stratton wziął urządzenie, włożył do plecaka wraz z okularami i wspiął się po zboczu.Spojrzał w obydwie strony, sprawdzając, czy nie nadjeżdża żaden samochód, kucnął obokstrażników i sprawdził, czy nie ustały funkcje życiowe.Dołączył do nich podenerwowany Paul, trzymający w ręce pudełko z karabinem.- Mieliśmy szczęście.- Będziemy mieli więcej, kiedy zadzwonisz - powiedział Stratton.- Włóżcie czapki.Macie wyglądać jak strażnicy.Paul zaklął w duchu, zły, że zapomniał o telefonie, założył czapkę i chwycił komórkę.Todd, wyglądający na bardzo zadowolonego z siebie, założył swoją.- Tu Paul.Naprzód - rzucił do telefonu Paul.Todd podbiegi do tylu furgonetki.- Klucze - zawołał Stratton, wyciągając ich pęk z kieszeni Jerry ego.Todd zatrzymał się i obrócił, łapiąc klucze szybujące w powietrzu w jego kierunku, poczym podbiegł do samochodu.Charon i drugi więzień spojrzeli na niego.- Co słychać, chłopaki? - rzucił Todd z przesadnym amerykańskim akcentem, który naglewziął mu się nie wiadomo skąd, i wszedł do środka.Nadjechała mała furgonetka z takimi samymi więziennymi oznaczeniami na bokach,zatrzymała się i wysiadło z niej dwóch ludzi w mundurach.Todd wyjął strzykawkę, zdjął osłonę igły, wbił ją w nogę więznia z bliznami na twarzy iwcisnął zawartość strzykawki.- Au! Co to, kurwa, jest? - krzyknął więzień, szarpiąc się w kajdanach.Todd wyjął z kieszeni drugą strzykawkę, zdjął osłonę i wbił igłę w nogę Charona.- Co jest, do cholery? - krzyknął Charon.Obraz przed jego oczami szybko stracił ostrość i więzień stracił przytomność.Stratton wspiął się do furgonetki, podczas gdy pozostali szybko odpięli łańcuch, wynieślipierwszego więznia i wsadzili przez boczne drzwi do drugiego samochodu.Stratton zdjąłkombinezon, pod którym ukazał się więzienny strój ze Styksu, i usiadł obok Charona [ Pobierz całość w formacie PDF ]