[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przede wszystkim jednak była w nim słodycz.Jegogłos miał słodki, zniewalający tembr, który działał na duszę niczym balsam.Po trzech płytach - z poniedziałku, wtorku i środy - Jeanne doświadczyładobrodziejstw tego głosu.Postępowała według pewnego rytuału.Co wieczór, nie zapalającświatła, sadowiła się na kanapie i zakładała na uszy słuchawki.W ciemnościach napawała siętym słodkim, uwodzicielskim głosem.Wnikał w nią, pobudzał do życia jej serce, które niemalsię rozpływało z rozkoszy.W te wieczory Jeanne czuła, że coś w niej pęka, że budzi się w niej dziwnepożądanie.Wsuwała rękę w majteczki i pieściła się przez cały czas trwania seansów,jednocześnie mając sobie za złe, że bruka ten głos, który budzi w niej najczystsze odczucia. 9.W czwartek piątego czerwca rano przeciągała w nieskończoność kąpiel podprysznicem, po cichu wymyślając sobie, że masturbuje się, słuchając głosu psychoanalityka,sama w domu, po ciemku.Naprawdę patetyczne.Wytarła się ręcznikiem.Uczesała.Para na lustrze rozeszła się.Nie spieszyła się, żebyobejrzeć w nim swoją bladą twarz, napięte rysy.Mimo wszystko była piękna: pociągła twarz,jasna cera, rudawe włosy.Wystające kości policzkowe.I zielone oczy, które w dobre dnibłyszczały niczym agaty.Któregoś razu Thomas porównał je do absyntu, zakazanego trunku,który robił furorę w XIX wieku, nazywany  zielonym czarodziejem".Nad kieliszkiem z tymjasnozielonym alkoholem topiono w ogniu kawałek cukru.Thomas, chociaż nie był poetą,zauważył to podobieństwo.Zieleń oczu, płomień radości.A upojenie.Tego dnia szepnął: Jesteś moją zieloną czarodziejką.".Metafora znalazła finał w łóżku.Jeanne była pewna, żewyczytał to wszystko w jakimś piśmie, ale i tak zachowała wzruszające wspomnienie.Wyszła z łazienki z mokrymi włosami.Wypiła kawę, którą sobie przygotowała.Zjadłakanapkę z chleba razowego.Połknęła codzienną dawkę effexoru 0,75 mg.Otworzyła szafę iodruchowo wyjęła ubranie, jak się wyjmuje mundur.Białe dżinsy.Biała bluzka z czarnym wzorkiem.Lniany żakiet.Pantofelki firmy Jimmy Choo z ostrymi czubkami.Chwyciła klucze, torebkę, teczkę i zatrzasnęła gwałtownie drzwi.A teraz do roboty.Akta.Przesłuchania.Konfrontacje.I nie czas na głos bez twarzy, balsam dla duszy, nocne pieszczoty.Gdy wjechała na swoje piętro w TGI, domyśliła się, że coś się wydarzyło.Wkorytarzu stali plecami do niej dwaj policjanci.Atletyczne sylwetki.Czerwone naramienniki.Przy pasie pistolety.Jeden z nich odwrócił się.Poznała zle ogoloną, trochę pyzatą twarz kapitana PatrickaReischenbacha, szefa grupy w wydziale kryminalnym.Jego czupryna jak zawsze błyszczałażelem.Gwałtownym ruchem spróbowała potargać swoje, jeszcze wilgotne włosy.Bezskutecznie.- Cześć - powiedziała z uśmiechem.- Co wy tutaj robicie? - Czekamy na Taine'a.Jeanne zamierzała zapytać, o co dokładnie chodzi, kiedy Taine wyszedł z gabinetu.Był świeżo ogolony i wkładał marynarkę, trzymając w ręce skórzaną teczkę.Tuż za nimpojawiła się jego sekretarka.- Co się dzieje? - zapytała Jeanne.- Mamy kolejne morderstwo.- Taine poruszył ramionami, żeby marynarka lepiej sięułożyła na plecach.- Kanibal.Jadę tam.To w dziewięćdziesiątym trzecim rewirze.Prokuratura w Bobigny odebrała sprawę tamtejszej prokuraturze.Jeanne przyjrzała się policjantom.Reischenbach miał twarz nieodgadnioną.Podobniejak drugi policjant, którego nie znała.Również z twarzy Taine'a nic nie dało się wyczytać.Jego sekretarka zachowywała się identycznie. Superpoważna sprawa".- No dobra - rzekł Taine, odgadując myśli Jeanne.- Chcesz jechać?- A mogę?- Oczywiście - spojrzał na zegarek.- To jest w Stains.Załatwiamy, co trzeba, iwracamy na lunch.Jeanne wpadła do swojego gabinetu, sprawdziła teczki z aktami, wydała instrukcjeClaire i pobiegła do windy, by dołączyć do ekipy.Na dworze lunął deszcz, grożący już od świtu.Ciepła letnia ulewa dająca uczucieswobody.Krople wody potrzaskiwały na trotuarze niczym chińskie petardy.Nieboprzypominało ogromny, czarny parasol, a wdzierający się pod niego wiatr bawił siętworzeniem ruchomych, ciągle zmieniających kształty rzezb z pary wodnej.Czekał na nich zwykły samochód, zaparkowany w drugim szeregu na avenue Joliot-Curie.Za kierownicą usiadł Leroux, towarzysz Reischenbacha.Kapitan zajął miejsce obokniego, a Taine, Jeanne i sekretarka usadowili się z tyłu.Taine, nie czekając, aż peugeot ruszy, zapytał:- Co wiemy?- Ofiara nazywa się Nelly Barjac.Dwadzieścia osiem lat.- Czym się zajmowała?- Była technikiem w laboratorium analiz medycznych.Została zamordowana w nocyna podziemnym parkingu.Pracowała do pózna i wychodziła, kiedy już nikogo nie było wlaboratorium.Morderca musiał czekać na nią na dole.Zaatakował ją, gdy wsiadała do auta.- Zabił od razu?- Nie.Zaciągnął ją na inny poziom, jeszcze niżej.Najwyrazniej dobrze znał to miejsce.Albo tam pracuje, albo przychodził wcześniej i dokładnie je zbadał.W każdym razie wiedział, jak uniknąć kamer bezpieczeństwa.- Kto znalazł ciało?- Strażnik, wczesnym rankiem.Padał deszcz, więc robił przegląd tych częścipodziemia, które są podatne na zalanie.Nie od razu się zorientował, że są to zwłokiczłowieka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •