[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To dobry czy zły znak? Nie byłam pewna.Jason zgramolił się ze zmarłych.Odwrócił swoje bladozielone oczyw moją stronę, jakby na coś czekał.- Nie patrz na mnie - powiedziałam.- Też jestem na ciebie wkurzo-na.Jason zaczął podkradać się do mnie na łapach szerszych od moichobu dłoni.Futro wokół jego szyi zjeżyło się.Wygiął wargi odsłaniajączęby w cichym warknięciu.Wycelowałam w niego Firestarem.- Nie rób tego.Wciąż podchodził.Każdy jego krok był tak sztywny, że wyglądał jakrobot.Skulił się, zginając łapy do skoku.Nie zamierzałam mu na topozwolić.Gdyby był w ludzkiej postaci, celowałabym w jego rany, aleskoro był wilkiem, nie miałam takiej szansy.Jedno zadrapanie inaprawdę byłabym samicą alfa.Wycelowałam lufę i poczułam jak ogarnia mnie spokój.Nie czułamnic, kiedy wymierzyłam do niego z broni.Nic poza zimną, białą pustką.- Przestańcie! Oboje! - warknął Richard.Podszedł do nas.Mój wzrok był wciąż skoncentrowany na wilku, aleczułam jak się porusza.Stanął pomiędzy mną a Jasonem.Musiałam wycelować Firestaremw niebo, żeby nie kierować go w jego klatkę piersiową.Wpatrywał się we mnie w zamyśleniu.- Nie potrzebujesz broni.Uderzył pięścią wielkiego wilka, który teraz leżał ogłuszony.Tylkoruchy jego klatki piersiowej pokazywało, że wciąż żyje.Kiedy Richard odwrócił się do mnie jego oczy były bursztynowe inieludzkie.- Jesteś moją lupą, Anito, ale ja wciąż jestem Ulfrikiem.I nie pozwo-lę, byś zrobiła mi to, co Raina zrobiła Marcusowi.Ja prowadzę to stado.Ta twardość w jego głosie była nowa.Nareszcie odkryłam jego mę-skie ego.Jean-Claude zaśmiał się zachwycony, dzwiękiem, który spra-wił, że zadrżałam.Richard chyba też to poczuł, bo objął swoje nagieramiona.- Richardzie, nie zdajesz sobie sprawy, że ma petite może być tobierówna lub zostać twoim mistrzem? Ona inaczej nie potrafi - podszedł istanął obok nas.Popatrzył na nas rozbawiony jak diabli.- Chcę, żeby była mi równa - powiedział Richard.- Ale nie w stadzie - stwierdził Jean-Claude.Richard potrząsnął gło-wą.-Nie, to znaczy.Nie, Anita jest mi równa.- Więc dlaczego zrzędzisz? - zapytałam.Wpatrywał się we mnieswoimi obcymi oczami.- Ja jestem Ulfrikiem, nie ty.- Prowadz, a ja pójdę za tobą Richardzie - zrobiłam krok w jegostronę, prawie go dotykając.- Ale rób to naprawdę, albo zejdz mi zdrogi.Rozdział 28- To jest śmieszne - powiedział Jean-Claude - i wierzcie mi, mapetitei Richardzie, to jest śmieszne.Nie mamy czasu na ten spór nie, jeśliRichard ma nadzieję, że nie będzie musiał dziś wieczorem zabijać.Wpatrzyliśmy się niego oboje, a on wdzięcznie wzruszył ramionami.- Musimy znów obudzić magię, ale tym razem Richard musi spró-bować przechwycić coś dla siebie.On potrzebuje czegoś, co by zrobiłowrażenie na sforze.To - skinął na zombie - chociaż imponujące, wyglą-da na robotę Anity.- Zrozumiałam sugestię.- Być może - powiedział.Oczy miał poważne, humor zniknął z jegotwarzy teraz ślicznej i nieczytelnej.- Ale wcześniej mam do ciebie, mapetite, pytanie lub dwa.Mam wrażenie, że dziś nie tylko Richarda po-zbawiłaś wigoru.- Co masz na myśli? - Spytałam.Przechylił głowę na bok.- Naprawdę nie wiesz? - wyglądał na za-skoczonego.- Na prawo jest mały korytarz.Zerknij wewnątrz.Widziałam bramę na końcu holu, ale zombie zasłonili całą resztę.-Przesuńcie się -powiedziałam.Zombie poruszyli się jak jeden orga-nizm, obserwując moją twarz martwymi oczyma, jak gdybym była naj-ważniejsza.Dla nich byłam.Zombie przesunęli się jak powłócząca nogami kurtyna.Teraz wi-działam mały korytarz i czekające wewnątrz sylwetki.- Zatrzymać się -powiedziałam.Zombie stanęli jakbym przycisnęła wyłącznik.Liv,blond ochroniarz z Danse Macabre stała wewnątrz małego korytarza.Nadal była ubrana w fiołkowy komplet.Jej niezwykłe fioletowe oczypusto wpatrywały się we mnie, czekając.Puls mocno bił mi w gardle.Za nią stali inni.Richard szepnął - To niemożliwe.Nie sprzeczałam się z nim.Byłoby trudno.- Przywołaj ich ma petite, zobaczmy kogo podniosłaś z trumny.- Je-go głos ożywił się wraz napływającym gniewem.- Coś cię gryzie?Roześmiał się gorzko.- Groziłem tym moim ludziom, a ty nic niemówiłaś.Nie powiedziałaś mi, że naprawdę mogłabyś ożywiać wampi-ry jak zombie.- Zrobiłam to kiedyś tylko raz.- Istotnie - powiedział.- Nie wściekaj się na mnie.- Będę się wściekał kiedy będę chciał - powiedział.- To są moi lu-dzie, moi towarzysze, a ty prowadzisz ich jak marionetki.To mnie nie-pokoi.- Mnie też - powiedziałam.Spojrzałam z powrotem na wampiry.Liv,taka żywa ubiegłej nocy, stała tam jak dobrze zakonserwowany zombie.Nie.Nigdy nie pomyliłabym jej z zombie.Czułam różnicę.Ale ona tamstała, cała muskulatura czekająca na mój następny rozkaz.Za nią staliinni.Nie widziałam jak wielu.Zbyt wielu.- Czy możesz odesłać moje wampiry, ma petite?Skupiłam się na Liv, unikając wzroku Jean-Claude'a.- Nie wiemDotknął mojego podbródka, obracając mnie ku sobie.Studiował mo-ją twarz,przeszukując wzrokiem, jak gdyby mógł wyczytać z niej prawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.To dobry czy zły znak? Nie byłam pewna.Jason zgramolił się ze zmarłych.Odwrócił swoje bladozielone oczyw moją stronę, jakby na coś czekał.- Nie patrz na mnie - powiedziałam.- Też jestem na ciebie wkurzo-na.Jason zaczął podkradać się do mnie na łapach szerszych od moichobu dłoni.Futro wokół jego szyi zjeżyło się.Wygiął wargi odsłaniajączęby w cichym warknięciu.Wycelowałam w niego Firestarem.- Nie rób tego.Wciąż podchodził.Każdy jego krok był tak sztywny, że wyglądał jakrobot.Skulił się, zginając łapy do skoku.Nie zamierzałam mu na topozwolić.Gdyby był w ludzkiej postaci, celowałabym w jego rany, aleskoro był wilkiem, nie miałam takiej szansy.Jedno zadrapanie inaprawdę byłabym samicą alfa.Wycelowałam lufę i poczułam jak ogarnia mnie spokój.Nie czułamnic, kiedy wymierzyłam do niego z broni.Nic poza zimną, białą pustką.- Przestańcie! Oboje! - warknął Richard.Podszedł do nas.Mój wzrok był wciąż skoncentrowany na wilku, aleczułam jak się porusza.Stanął pomiędzy mną a Jasonem.Musiałam wycelować Firestaremw niebo, żeby nie kierować go w jego klatkę piersiową.Wpatrywał się we mnie w zamyśleniu.- Nie potrzebujesz broni.Uderzył pięścią wielkiego wilka, który teraz leżał ogłuszony.Tylkoruchy jego klatki piersiowej pokazywało, że wciąż żyje.Kiedy Richard odwrócił się do mnie jego oczy były bursztynowe inieludzkie.- Jesteś moją lupą, Anito, ale ja wciąż jestem Ulfrikiem.I nie pozwo-lę, byś zrobiła mi to, co Raina zrobiła Marcusowi.Ja prowadzę to stado.Ta twardość w jego głosie była nowa.Nareszcie odkryłam jego mę-skie ego.Jean-Claude zaśmiał się zachwycony, dzwiękiem, który spra-wił, że zadrżałam.Richard chyba też to poczuł, bo objął swoje nagieramiona.- Richardzie, nie zdajesz sobie sprawy, że ma petite może być tobierówna lub zostać twoim mistrzem? Ona inaczej nie potrafi - podszedł istanął obok nas.Popatrzył na nas rozbawiony jak diabli.- Chcę, żeby była mi równa - powiedział Richard.- Ale nie w stadzie - stwierdził Jean-Claude.Richard potrząsnął gło-wą.-Nie, to znaczy.Nie, Anita jest mi równa.- Więc dlaczego zrzędzisz? - zapytałam.Wpatrywał się we mnieswoimi obcymi oczami.- Ja jestem Ulfrikiem, nie ty.- Prowadz, a ja pójdę za tobą Richardzie - zrobiłam krok w jegostronę, prawie go dotykając.- Ale rób to naprawdę, albo zejdz mi zdrogi.Rozdział 28- To jest śmieszne - powiedział Jean-Claude - i wierzcie mi, mapetitei Richardzie, to jest śmieszne.Nie mamy czasu na ten spór nie, jeśliRichard ma nadzieję, że nie będzie musiał dziś wieczorem zabijać.Wpatrzyliśmy się niego oboje, a on wdzięcznie wzruszył ramionami.- Musimy znów obudzić magię, ale tym razem Richard musi spró-bować przechwycić coś dla siebie.On potrzebuje czegoś, co by zrobiłowrażenie na sforze.To - skinął na zombie - chociaż imponujące, wyglą-da na robotę Anity.- Zrozumiałam sugestię.- Być może - powiedział.Oczy miał poważne, humor zniknął z jegotwarzy teraz ślicznej i nieczytelnej.- Ale wcześniej mam do ciebie, mapetite, pytanie lub dwa.Mam wrażenie, że dziś nie tylko Richarda po-zbawiłaś wigoru.- Co masz na myśli? - Spytałam.Przechylił głowę na bok.- Naprawdę nie wiesz? - wyglądał na za-skoczonego.- Na prawo jest mały korytarz.Zerknij wewnątrz.Widziałam bramę na końcu holu, ale zombie zasłonili całą resztę.-Przesuńcie się -powiedziałam.Zombie poruszyli się jak jeden orga-nizm, obserwując moją twarz martwymi oczyma, jak gdybym była naj-ważniejsza.Dla nich byłam.Zombie przesunęli się jak powłócząca nogami kurtyna.Teraz wi-działam mały korytarz i czekające wewnątrz sylwetki.- Zatrzymać się -powiedziałam.Zombie stanęli jakbym przycisnęła wyłącznik.Liv,blond ochroniarz z Danse Macabre stała wewnątrz małego korytarza.Nadal była ubrana w fiołkowy komplet.Jej niezwykłe fioletowe oczypusto wpatrywały się we mnie, czekając.Puls mocno bił mi w gardle.Za nią stali inni.Richard szepnął - To niemożliwe.Nie sprzeczałam się z nim.Byłoby trudno.- Przywołaj ich ma petite, zobaczmy kogo podniosłaś z trumny.- Je-go głos ożywił się wraz napływającym gniewem.- Coś cię gryzie?Roześmiał się gorzko.- Groziłem tym moim ludziom, a ty nic niemówiłaś.Nie powiedziałaś mi, że naprawdę mogłabyś ożywiać wampi-ry jak zombie.- Zrobiłam to kiedyś tylko raz.- Istotnie - powiedział.- Nie wściekaj się na mnie.- Będę się wściekał kiedy będę chciał - powiedział.- To są moi lu-dzie, moi towarzysze, a ty prowadzisz ich jak marionetki.To mnie nie-pokoi.- Mnie też - powiedziałam.Spojrzałam z powrotem na wampiry.Liv,taka żywa ubiegłej nocy, stała tam jak dobrze zakonserwowany zombie.Nie.Nigdy nie pomyliłabym jej z zombie.Czułam różnicę.Ale ona tamstała, cała muskulatura czekająca na mój następny rozkaz.Za nią staliinni.Nie widziałam jak wielu.Zbyt wielu.- Czy możesz odesłać moje wampiry, ma petite?Skupiłam się na Liv, unikając wzroku Jean-Claude'a.- Nie wiemDotknął mojego podbródka, obracając mnie ku sobie.Studiował mo-ją twarz,przeszukując wzrokiem, jak gdyby mógł wyczytać z niej prawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]