[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem to wszystko, ale dlaczego zamierzasz się ujawnić?- Rada uważa, że ukrywanie się w cieniu daje naszym krytykom zbytwiele argumentów.Niektórzy z nas mają to jakoś zmienić, przedstawićnas w dobrym świetle.Wpatrywałam się w niego.- Jak to w dobrym świetle?- Odłóż pistolet, ma petite.Odzwierny zaraz otworzy drzwi, a na ze-wnątrz są kamery.Spojrzałam na niego ostro, ale schowałam seecampado torebki.- Czego po mnie oczekujesz, Jean-Claude?- Uśmiechaj się, ma petite, albo przynajmniej nie marszcz tak brwi.Drzwi otworzyły się, za nim zdążyłam jakoś się odgryzć.Błysk fle-szy oślepił mnie.To przeszkadzało moim oczom bardziej niż długo-trwały pobyt w kopalni.Jean-Claude uśmiechając się, wyciągnął domnie dłoń.Jeśli przy tym cholernym świetle potrafił wpatrywać się wemnie bez mrugania, to mogłam być uprzejmiejsza.Zawsze możemypowalczyć pózniej.Wyszłam z limuzyny i cieszyłam się, że trzymam go za rękę.Lampybłyskowe były wszędzie, jarzyły się niczym maleńkie, wnerwiającesłoneczka.Tłum wokół gwałtownie zgęstniał.W naszą stronę wystrzeli-ły liczne, przypominające mi noże, mikrofony.Gdyby Jean-Claude nietrzymał mnie mocno za dłoń, zapewne uciekłabym z powrotem do li-muzyny.Przysunęłam się bliżej niego, ale tak, bym mogła swobodniesię poruszać.Gdzie do cholery były władze panujące nad tym piekiel-nym tłumem?Mikrofon niemalże dotknął mojej twarzy.Jakaś kobieta krzyknęła zbliska - Czy on jest dobry w łóżku? A może raczej w trumnie?- Co? - spytałam.- Czy jest dobry w łóżku? - Zaległa pełna napięcia cisza, w którejwszyscy oczekiwali mojej odpowiedzi.Jednak zanim zdążyłam otwo-rzyć usta i rzucić jakąś ciętą ripostę, JeanClaude wciął się w rozmowę,jak zwykle z gracją.- Nie pocałujemy się, ujawniając nasz romans, prawda, ma petite? -jego francuski akcent był silniejszy niż kiedykolwiek.A to spryciarz.- Ma petite - czy tak ją pieszczotliwie nazywasz? - spytał męski głos.- Oui - potwierdził.Uniosłam głowę, by popatrzyć na niego.Schylił się, niby całującmój policzek i szepnął.- Spiorunujesz mnie wzrokiem pózniej, ma peti-te.Tu jest pełno kamer.Do cholery, chciałam powiedzieć, że nie schrzanię tego.Ale zrobięto.To znaczy, myślę, że zrobię.Czułam się pośród reflektorów, jakkrólik złapany w sidła.Pięknie.Gdyby w tej chwili wyskoczył zabójcaz bronią, po prostu bym stała i pozwoliła się zabić.Ta myśl, dużo bar-dziej, niż wszystko inne, ocuciła mnie i pozwoliła znów logicznie my-śleć.Starałam się zobaczyć, co jest poza mikrofonami, kamerami i ma-gnetofonami.Załapałam się na nagrania dwóch głównych programów.Szlag by to.Jean-Claude odpowiadał na pytania niczym zawodowiec, uśmiech-nięty, uprzejmy, idealny wampir - zupełnie niczym niewinny chłopiec.Uśmiechnęłam się, a następnie oparłam o niego.Stanęłam na palcach,przysunęłam usta tak blisko jego ucha, że mogłabym je polizać.Miałamnadzieję, że mikrofony nie wykryją tego, co mówiłam.Byłam pewna,że wyglądało to niepewnie i dziewczęco, ale do cholery, nic nie jestidealne.Szepnęłam:- Wyprowadz mnie stąd natychmiast, albo wyciągnę broń i sama so-bie utoruję drogę.Zaśmiał się.Ten dzwięk spłynął po mojej skórze,łaskocząc ją niczym futro, ciepłe, a nawet lekko obsceniczne.Wśródreporterów zabrzmiały ochy" i achy".Zastanawiałam się, czy śmiechJean-Claude'a został wyłapany przez jakiś magnetofon albo wideo.Tobyła przerażająca myśl.- Och, ma petite, ty niegrzeczna dziewczynko.- Nie nazywaj mnie tak więcej - szepnęłam.- Moje uszanowanie.Uśmiechnął się i machając reporterom na pożegnanie, zaczął eskor-tować mnie poprzez tłum dziennikarzy.Dwóch odzwiernych-wampirów wyszło, by pomóc nam w torowaniusobie przejścia.Obydwaj byli równie wielcy, jak i umięśnieni.Martwiod niedawna.Wyglądali idealnie, niemalże jak ludzie.Dzisiaj wieczo-rem już się kimś pożywili.Tak samo, jak Jean-Claude.Stawało się to coraz trudniejsze.Coraz ciężej mi było rzucić kamie-niem w potwora.Nie jest dobrze, Anito.Nie jest dobrze.Drzwi otworzyły się i wślizgnęliśmy się do środka.Odwróciłam siędo niego przodem.- Jak mogłeś wyjawić mediom, jakie łączą nas relacje?- To ci nie zagraża, ma petite.- A nie przyszło ci do głowy, że gdybym wybrała Richarda, a nieciebie, to nie chciałabym, by każdy na świecie wiedział, że spotykamsię z wampirem?Uśmiechnął się niemal niezauważalnie.- Wystarczająco dobry, by się z nim umawiać, ale zbyt słaby, by toujawnić publicznie?- Byliśmy razem wszędzie, począwszy od symfonii, na balecie koń-cząc.Nie wstydzę się ciebie.- Doprawdy? - Uśmiech zniknął, zastąpiony czymś innym, nie zło-ścią, ale uczuciem bardzo jej bliskim.- To dlaczego jesteś wściekła, mapetite?Otworzyłam usta, a po chwili zamknęłam.Prawda była taka, że niechciałam występować w ten sposób przed publiką, bo nie sądziłam, żemogłabym wybrać Jean-Claude'a.Był wampirem, trupem.W tej wła-śnie chwili uzmysłowiłam sobie, jak wiele miałam jeszcze uprzedzeń.Był dobry, by się z nim spotykać, wystarczająco ładny, by trzymać sięrazem za ręce i może troszkę więcej.Ale na tym koniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Wiem to wszystko, ale dlaczego zamierzasz się ujawnić?- Rada uważa, że ukrywanie się w cieniu daje naszym krytykom zbytwiele argumentów.Niektórzy z nas mają to jakoś zmienić, przedstawićnas w dobrym świetle.Wpatrywałam się w niego.- Jak to w dobrym świetle?- Odłóż pistolet, ma petite.Odzwierny zaraz otworzy drzwi, a na ze-wnątrz są kamery.Spojrzałam na niego ostro, ale schowałam seecampado torebki.- Czego po mnie oczekujesz, Jean-Claude?- Uśmiechaj się, ma petite, albo przynajmniej nie marszcz tak brwi.Drzwi otworzyły się, za nim zdążyłam jakoś się odgryzć.Błysk fle-szy oślepił mnie.To przeszkadzało moim oczom bardziej niż długo-trwały pobyt w kopalni.Jean-Claude uśmiechając się, wyciągnął domnie dłoń.Jeśli przy tym cholernym świetle potrafił wpatrywać się wemnie bez mrugania, to mogłam być uprzejmiejsza.Zawsze możemypowalczyć pózniej.Wyszłam z limuzyny i cieszyłam się, że trzymam go za rękę.Lampybłyskowe były wszędzie, jarzyły się niczym maleńkie, wnerwiającesłoneczka.Tłum wokół gwałtownie zgęstniał.W naszą stronę wystrzeli-ły liczne, przypominające mi noże, mikrofony.Gdyby Jean-Claude nietrzymał mnie mocno za dłoń, zapewne uciekłabym z powrotem do li-muzyny.Przysunęłam się bliżej niego, ale tak, bym mogła swobodniesię poruszać.Gdzie do cholery były władze panujące nad tym piekiel-nym tłumem?Mikrofon niemalże dotknął mojej twarzy.Jakaś kobieta krzyknęła zbliska - Czy on jest dobry w łóżku? A może raczej w trumnie?- Co? - spytałam.- Czy jest dobry w łóżku? - Zaległa pełna napięcia cisza, w którejwszyscy oczekiwali mojej odpowiedzi.Jednak zanim zdążyłam otwo-rzyć usta i rzucić jakąś ciętą ripostę, JeanClaude wciął się w rozmowę,jak zwykle z gracją.- Nie pocałujemy się, ujawniając nasz romans, prawda, ma petite? -jego francuski akcent był silniejszy niż kiedykolwiek.A to spryciarz.- Ma petite - czy tak ją pieszczotliwie nazywasz? - spytał męski głos.- Oui - potwierdził.Uniosłam głowę, by popatrzyć na niego.Schylił się, niby całującmój policzek i szepnął.- Spiorunujesz mnie wzrokiem pózniej, ma peti-te.Tu jest pełno kamer.Do cholery, chciałam powiedzieć, że nie schrzanię tego.Ale zrobięto.To znaczy, myślę, że zrobię.Czułam się pośród reflektorów, jakkrólik złapany w sidła.Pięknie.Gdyby w tej chwili wyskoczył zabójcaz bronią, po prostu bym stała i pozwoliła się zabić.Ta myśl, dużo bar-dziej, niż wszystko inne, ocuciła mnie i pozwoliła znów logicznie my-śleć.Starałam się zobaczyć, co jest poza mikrofonami, kamerami i ma-gnetofonami.Załapałam się na nagrania dwóch głównych programów.Szlag by to.Jean-Claude odpowiadał na pytania niczym zawodowiec, uśmiech-nięty, uprzejmy, idealny wampir - zupełnie niczym niewinny chłopiec.Uśmiechnęłam się, a następnie oparłam o niego.Stanęłam na palcach,przysunęłam usta tak blisko jego ucha, że mogłabym je polizać.Miałamnadzieję, że mikrofony nie wykryją tego, co mówiłam.Byłam pewna,że wyglądało to niepewnie i dziewczęco, ale do cholery, nic nie jestidealne.Szepnęłam:- Wyprowadz mnie stąd natychmiast, albo wyciągnę broń i sama so-bie utoruję drogę.Zaśmiał się.Ten dzwięk spłynął po mojej skórze,łaskocząc ją niczym futro, ciepłe, a nawet lekko obsceniczne.Wśródreporterów zabrzmiały ochy" i achy".Zastanawiałam się, czy śmiechJean-Claude'a został wyłapany przez jakiś magnetofon albo wideo.Tobyła przerażająca myśl.- Och, ma petite, ty niegrzeczna dziewczynko.- Nie nazywaj mnie tak więcej - szepnęłam.- Moje uszanowanie.Uśmiechnął się i machając reporterom na pożegnanie, zaczął eskor-tować mnie poprzez tłum dziennikarzy.Dwóch odzwiernych-wampirów wyszło, by pomóc nam w torowaniusobie przejścia.Obydwaj byli równie wielcy, jak i umięśnieni.Martwiod niedawna.Wyglądali idealnie, niemalże jak ludzie.Dzisiaj wieczo-rem już się kimś pożywili.Tak samo, jak Jean-Claude.Stawało się to coraz trudniejsze.Coraz ciężej mi było rzucić kamie-niem w potwora.Nie jest dobrze, Anito.Nie jest dobrze.Drzwi otworzyły się i wślizgnęliśmy się do środka.Odwróciłam siędo niego przodem.- Jak mogłeś wyjawić mediom, jakie łączą nas relacje?- To ci nie zagraża, ma petite.- A nie przyszło ci do głowy, że gdybym wybrała Richarda, a nieciebie, to nie chciałabym, by każdy na świecie wiedział, że spotykamsię z wampirem?Uśmiechnął się niemal niezauważalnie.- Wystarczająco dobry, by się z nim umawiać, ale zbyt słaby, by toujawnić publicznie?- Byliśmy razem wszędzie, począwszy od symfonii, na balecie koń-cząc.Nie wstydzę się ciebie.- Doprawdy? - Uśmiech zniknął, zastąpiony czymś innym, nie zło-ścią, ale uczuciem bardzo jej bliskim.- To dlaczego jesteś wściekła, mapetite?Otworzyłam usta, a po chwili zamknęłam.Prawda była taka, że niechciałam występować w ten sposób przed publiką, bo nie sądziłam, żemogłabym wybrać Jean-Claude'a.Był wampirem, trupem.W tej wła-śnie chwili uzmysłowiłam sobie, jak wiele miałam jeszcze uprzedzeń.Był dobry, by się z nim spotykać, wystarczająco ładny, by trzymać sięrazem za ręce i może troszkę więcej.Ale na tym koniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]