[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz tylko musiała zrobić się na bóstwo.Jeżeli jej mąż chwilowopobłądził, ona sprowadzi go na właściwą drogę.I zrobi to tak, by na długozapamiętał dzisiejszy wieczór.Steve rozluźnił krawat, marząc o zmianie smokingu na jedną z tychluźnych, bawełnianych koszul, które Amber sprowadziła z Indii.Na co dzień,bez względu na pogodę, musiał chodzić w garniturze.Teraz jednak nie miał jużczasu, by pojechać do domu i przebrać się, nie wzbudzając podejrzeń żony.– Nareszcie jesteś, kochanie.W samą porę.– Jego matka, ubrana wwysadzaną cekinami czarną zbroję, sunęła na zabójczych szpilkach przezzatłoczone foyer.– Przecież obiecałem, że będę – nie mógł ukryć rozdrażnienia.Zawsze goRSirytowała, a teraz w dodatku marzył, by jak najszybciej wrócić do Amber.– Bardzo się cieszę z naszego spotkania.Pamiętasz, jak mówiłam ci oniespodziance? – Oczy matki błyszczały niemal równie intensywnie, jak jejbrylantowe kolczyki.– Spokojnie, mamo.Co to takiego?– Tam jest twoja niespodzianka – pomachała ręką w kierunku drzwi.–Chodź tu, skarbie.Steve patrzył, jak przypominająca manekin kobieta przeciska się przezfoyer.Ubrana była w pospolicie wyglądającą czerwoną suknię, która wciętagłęboko w talii, maksymalnie uwypuklała silikonowy biust.93– Cześć, Steven.Dawno cię nie widziałam.– Przesunęła po jego twarzypalcami uzbrojonymi w szpony koloru sukni.– O.co za spotkanie.– Steve odsunął się trochę, zastanawiając się, coon kiedyś widział w tej kobiecie.Brianna wydęła wargi.Kolor jej ust przypominał Stevowi krew, a onasama kojarzyła mu się w tej chwili z nienasyconą wampirzycą.– Nie bądź taki, Steven.Spędziliśmy ze sobą wiele miłych chwil.–Przysunęła się, muskając go biustem.– O, to już historia, stare dzieje.Musisz wiedzieć, że od niedawna jestemżonaty.I to szczęśliwie.– Tak? – wyszeptała tak zmysłowo, że Steve instynktownie sięwzdrygnął.– Zapomnij o tym, nie jestem już tobą zainteresowany.– Odepchnął jejrękę.Brianna w sekundzie zmieniła się nie do poznania.Już nie była słodką izalotną kokietką, lecz bezwzględną i zimną jędzą.RS– Twoja strata po raz drugi.Zawsze miałeś kłopot z właściwą ocenąludzi.Wyczuł w jej słowach jakiś ukryty sens.– O czym ty mówisz?Spojrzała na niego drwiąco.– O czym? O twojej beznadziejnej żonie.– Ukłuła go ostrympaznokciem.– Porzuciłeś mnie dla jakiejś dziwaczki z wesołego miasteczka?Biedaku!Steve odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.Nie pamiętał, by ktoś gokiedyś tak rozwścieczył.Żeby nie przyłożyć Briannie, po prostu odwrócił się iodszedł.94Postanowił znaleźć sprawczynię tego zamieszania, bo to przecież onawmanewrowała go w tę nieprzyjemną sytuację.Dostrzegł ją rozmawiającą zjednym z organizatorów.Podszedł do niej i wziął za ramię.– Muszę z tobą porozmawiać.Teraz.Pani Rockwell spojrzała na niego wystraszonymi oczami.Steve był bladyjak ściana i najwyraźniej wściekły.– Chodź ze mną – powiedział.– Albo pożałujesz.Jak nie, to narobię ciwstydu przed tymi wszystkimi ludźmi.Jego matka miała klasę.To musiał przyznać.Zamiast załamać się lubzalać łzami, jak zrobiłaby większość kobiet, podniosła lekko głowę, skinęłaprzepraszająco rozmówcy i poszła za synem.– Ranisz mnie, Steven – powiedziała, gdy wciągnął ją do małego pokoju,oddzielonego od foyer purpurową draperią.– A to dopiero początek, mamo.Po jaką cholerę sprowadziłaś tu Briannę?I co powiedziałaś jej o Amber?– Próbuję ci pomóc, Steven.RS– To nie jest żadna pomoc! – podniósł głos, na co matka zareagowałabrzydkim grymasem.– Nie krzycz, Steven.Rockwellowie nigdy nie krzyczą.– To prawda, nie krzyczą.– Rozluźnił pięści i opanował się.– My,Rockwellowie, wolimy niszczyć bez hałasu, bez emocji i bez uczuć.Obłuda tonasze zawołanie rodowe.Tak jest zdrowiej – ironizował, nie kryjąc pogardy.– Nie bądź śmieszny.Wyszedłeś na ludzi dzięki wychowaniu, jakieotrzymałeś – zrobiła krótką pauzę.– Niestety nie znasz się na kobietach.Poczuł, jak właśnie coś w nim umarło.– To koniec.Nie chcę cię więcej widzieć ani słyszeć.Rozumiesz? Niemam już matki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Teraz tylko musiała zrobić się na bóstwo.Jeżeli jej mąż chwilowopobłądził, ona sprowadzi go na właściwą drogę.I zrobi to tak, by na długozapamiętał dzisiejszy wieczór.Steve rozluźnił krawat, marząc o zmianie smokingu na jedną z tychluźnych, bawełnianych koszul, które Amber sprowadziła z Indii.Na co dzień,bez względu na pogodę, musiał chodzić w garniturze.Teraz jednak nie miał jużczasu, by pojechać do domu i przebrać się, nie wzbudzając podejrzeń żony.– Nareszcie jesteś, kochanie.W samą porę.– Jego matka, ubrana wwysadzaną cekinami czarną zbroję, sunęła na zabójczych szpilkach przezzatłoczone foyer.– Przecież obiecałem, że będę – nie mógł ukryć rozdrażnienia.Zawsze goRSirytowała, a teraz w dodatku marzył, by jak najszybciej wrócić do Amber.– Bardzo się cieszę z naszego spotkania.Pamiętasz, jak mówiłam ci oniespodziance? – Oczy matki błyszczały niemal równie intensywnie, jak jejbrylantowe kolczyki.– Spokojnie, mamo.Co to takiego?– Tam jest twoja niespodzianka – pomachała ręką w kierunku drzwi.–Chodź tu, skarbie.Steve patrzył, jak przypominająca manekin kobieta przeciska się przezfoyer.Ubrana była w pospolicie wyglądającą czerwoną suknię, która wciętagłęboko w talii, maksymalnie uwypuklała silikonowy biust.93– Cześć, Steven.Dawno cię nie widziałam.– Przesunęła po jego twarzypalcami uzbrojonymi w szpony koloru sukni.– O.co za spotkanie.– Steve odsunął się trochę, zastanawiając się, coon kiedyś widział w tej kobiecie.Brianna wydęła wargi.Kolor jej ust przypominał Stevowi krew, a onasama kojarzyła mu się w tej chwili z nienasyconą wampirzycą.– Nie bądź taki, Steven.Spędziliśmy ze sobą wiele miłych chwil.–Przysunęła się, muskając go biustem.– O, to już historia, stare dzieje.Musisz wiedzieć, że od niedawna jestemżonaty.I to szczęśliwie.– Tak? – wyszeptała tak zmysłowo, że Steve instynktownie sięwzdrygnął.– Zapomnij o tym, nie jestem już tobą zainteresowany.– Odepchnął jejrękę.Brianna w sekundzie zmieniła się nie do poznania.Już nie była słodką izalotną kokietką, lecz bezwzględną i zimną jędzą.RS– Twoja strata po raz drugi.Zawsze miałeś kłopot z właściwą ocenąludzi.Wyczuł w jej słowach jakiś ukryty sens.– O czym ty mówisz?Spojrzała na niego drwiąco.– O czym? O twojej beznadziejnej żonie.– Ukłuła go ostrympaznokciem.– Porzuciłeś mnie dla jakiejś dziwaczki z wesołego miasteczka?Biedaku!Steve odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.Nie pamiętał, by ktoś gokiedyś tak rozwścieczył.Żeby nie przyłożyć Briannie, po prostu odwrócił się iodszedł.94Postanowił znaleźć sprawczynię tego zamieszania, bo to przecież onawmanewrowała go w tę nieprzyjemną sytuację.Dostrzegł ją rozmawiającą zjednym z organizatorów.Podszedł do niej i wziął za ramię.– Muszę z tobą porozmawiać.Teraz.Pani Rockwell spojrzała na niego wystraszonymi oczami.Steve był bladyjak ściana i najwyraźniej wściekły.– Chodź ze mną – powiedział.– Albo pożałujesz.Jak nie, to narobię ciwstydu przed tymi wszystkimi ludźmi.Jego matka miała klasę.To musiał przyznać.Zamiast załamać się lubzalać łzami, jak zrobiłaby większość kobiet, podniosła lekko głowę, skinęłaprzepraszająco rozmówcy i poszła za synem.– Ranisz mnie, Steven – powiedziała, gdy wciągnął ją do małego pokoju,oddzielonego od foyer purpurową draperią.– A to dopiero początek, mamo.Po jaką cholerę sprowadziłaś tu Briannę?I co powiedziałaś jej o Amber?– Próbuję ci pomóc, Steven.RS– To nie jest żadna pomoc! – podniósł głos, na co matka zareagowałabrzydkim grymasem.– Nie krzycz, Steven.Rockwellowie nigdy nie krzyczą.– To prawda, nie krzyczą.– Rozluźnił pięści i opanował się.– My,Rockwellowie, wolimy niszczyć bez hałasu, bez emocji i bez uczuć.Obłuda tonasze zawołanie rodowe.Tak jest zdrowiej – ironizował, nie kryjąc pogardy.– Nie bądź śmieszny.Wyszedłeś na ludzi dzięki wychowaniu, jakieotrzymałeś – zrobiła krótką pauzę.– Niestety nie znasz się na kobietach.Poczuł, jak właśnie coś w nim umarło.– To koniec.Nie chcę cię więcej widzieć ani słyszeć.Rozumiesz? Niemam już matki [ Pobierz całość w formacie PDF ]