[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Armand uniósł głowę i zaczął nasłuchiwać.Madeleineposzła za jego przykładem.Chwilę potem oboje nagle zrozumieli, żedo tonącego statku, od strony wybrzeża, podpłynął niewielkiparowiec.Ze zdumieniem spostrzegli także, że w ostatnich minutach wiatrzelżał i morze wyraznie złagodniało.Czyżby mieli żyć nadal?Armand szybko pocałował Madeleine, zerwał się i pomógł jejwstać z koi.Ubrali się w szaleńczym tempie i wybiegli na pokład.Parowiec dobił już do burty statku.Niestety, miał niewielkąwyporność i rozmiary.Pasażerowie  Starlighta" hurmem rzucili sięprzez reling.Tłok był taki, że parowiec też mógł zaraz zatonąć.- Dosyć! - krzyczał przerażony szyper.- Nie wezmę już nikogo!Wszyscy pójdziemy na dno! Woda sięga aż po nadburcie! Cofnąć się!Cofnąć!Z tłumu rozległy się chóralne płacze i błagania.Armand,zdecydowany za wszelką cenę uratować hrabinę, pochwycił ją wramiona i przepchnął się przez ciżbę.- Stać! - krzyknął do szypra i przerzucił oszołomioną Madeleinena pokład  City of Mobile".- Musi ją pan zabrać! To ostatnia kobietana tym statku! Miejże litość, człowieku!- Zgoda! - Szyper skinął głową.- Ale na tym naprawdę koniec!Wyrwał pistolet zza pasa.- Zastrzelę każdego, kto jeszcze spróbuje tu się wedrzeć!Grozby i przekleństwa posypały się za odpływającym parowcem.Popychana ze wszystkich stron Madeleine stała na niebezpieczniezatłoczonym pokładzie i z rozpaczą patrzyła na tonący transatlantyk.Przez łzy widziała Armanda de Chevaliera.Uśmiechnął się,pomachał dłonią i przesłał jej pocałunek.Poczuła nagły ucisk wgardle.Dmuchnęła na rozwartą dłoń, w odpowiedzi śląc swójpocałunek ponad falami morza.Armand pośpiesznie rozpiął brudnąbiałą koszulę, obnażył ramię i pokazał jej niebieską podwiązkę.Madeleine jednocześnie śmiała się i płakała.- Armandzie.- westchnęła.Była pewna, że jej kochanek zginie inigdy więcej go już nie zobaczy.Zapadał zmierzch. Madeleine słaniała się ze zmęczenia.Stanęła przy bogatozdobionym relingu rzecznego parowca, zastanawiając się, czy wujColfaks i lord Enfieid wyjdą na przystań ją powitać.Ciekawe, czy wogóle słyszeli o huraganie i zatonięciu S/S  Starlight"? Czy już jąopłakiwali? Uznali, że zginęła? Skąd mieli wiedzieć, że szczęśliwymtrafem zdołała się uratować?Westchnęła ciężko i osłoniła oczy przed promieniamizachodzącego słońca.Nie mogła przecież spodziewać się, że czekająna każdy statek wpływający do rzecznego portu z nadzieją, że jąznajdą całą i zdrową na pokładzie.Dla niej to nie miało żadnegoznaczenia.Zamierzała wynająć powóz i czym prędzej pojechać dorezydencji kochanego wuja Colfaksa, mieszczącej się we francuskiejdzielnicy Nowego Orleanu.Z utęsknieniem wyczekiwała tego spotkania.Chciała spędzić zwujem trochę czasu przed wizytą u lorda Enfielda.Prawdę mówiąc,nieco się obawiała rozmowy z narzeczonym.Jak miała mu spojrzeć woczy i udawać, że wciąż jest tą samą, dawną Madeleine, pełną ideałówi wzniosłych zasad moralnych? Oczywiście, jej plany nie uległyzmianie, lecz teraz, w konfrontacji z rzeczywistością, dręczyło jąpoczucie winy.Nie była pewna, czy zdoła ukryć przygnębienie.Drogi, miły i niczego nie podejrzewający Desmond, pomyślała.Gdyby dowiedział się, co naprawdę zaszło, miałby złamane serce.Powiek wieków pałałby do mnie nienawiścią.Słońce zniknęło już za horyzontem Luizjany.Parowiec wolnoprzybił do pomostu.W pomarańczowym świetle zmierzchu Madeleinezobaczyła dwie znajome postacie stojące ramię w ramię nazatłoczonym molo.Byli to wuj Colfaks Sumner i Desmond Chilton.Pełna sprzecznych uczuć, uniosła rękę i pomachała do nich napowitanie.- Moja mała słodka Madeleine! - zawołał uszczęśliwiony wuj,gdy kapitan parowca osobiście oddał hrabinę w ręce żwawegostarszego pana.Colfaks miał już wprawdzie sześćdziesiąt siedem lat,ale wciąż zachowywał się jak młodzieniaszek.- Słyszeliśmy o tym strasznym sztormie - powiedział do kapitana,nie wypuszczając siostrzenicy z objęć.- Co ze  Starlightem"? Ocalał?- Chyba nie, proszę szanownego pana - odparł kapitan.Madeleine ogarnęła rozpacz. - Kiedy ostatnio go widziano, ledwie wystawał już nad czubekfali.Ci, którzy zostali na pokładzie, bez wątpienia spoczęli na dnie -dodał kapitan.- Straszna tragedia - westchnął Colfaks.Tak mocno przytuliłMadeleine, że omal jej nie połamał żeber.Chyba nie zdawał sobiesprawy, że nadal jest bardzo silny.- Ani na chwilę nie traciłem nadziei - powiedział jej wprost doucha.- Dzięki Najwyższemu, że jesteś bezpieczna!Puścił ją.Madeleine zesztywniała lekko, bo chwilę potemznalazła się w objęciach lorda Enfielda.Wysoki i przystojny blondynuściskał ją serdecznie, ale nie pocałował.Była mu za to wdzięczna.Jak przystało na arystokratę, lord Enfield nie zamierzał w obecnościtłumu okazywać uczuć.Uważał to za wulgarne.Madeleine ze swojejstrony także nie chciała go całować.Potrzebowała nieco więcej czasu,żeby zapomnieć o ostatnich przeżyciach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •