[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na burcie wymalowano mewę, po francusku lamouette.Wredny Trevithick zagarnął nie tylko wyspę oraz miecz, lecz i ten piękny statek.Bethwestchnęła spazmatycznie, a kapitan popatrzył na nią, wyraznie zaniepokojony.- yle się pani czuje?Milczała, nie mogąc wykrztusić słowa.Przy burcie Marie Louise stali nakamiennym nabrzeżu dwaj rozmawiający z ożywieniem mężczyzni.Jeden był szczupły,niemal wychudzony.Miał na sobie staromodną kamizelkę i czarne spodnie.Tłumaczył cośwysokiemu brunetowi, który wydawał się niezwykle elegancki, chociaż ubranie miał niecozniszczone.Na białą lnianą koszulę narzucił zwykły płaszcz z grubo tkanej wełny.Morskabryza rozwiewała mu ciemne włosy.Beth przycisnęła dłonie do ust, odruchowo cofnęła się okrok i omal nie straciła równowagi, potknąwszy się o zwiniętą linę.Jej dziwne zachowaniezwróciło uwagę chudego jegomościa, który położył dłoń na ramieniu swego rozmówcy, a tenodwrócił się natychmiast.Beth nie mieściło się w głowie, że mężczyzna, którego przed kilkoma godzinamizamknęła w piwnicy, stoi teraz na nabrzeżu w Bridgwater i wydaje dyspozycje dotyczącezaładunku Marie Louise.Ten piękny statek był zapewne jego własnością.Jak Markuswydostał się ze swego więzienia? W jaki sposób pierwszy dotarł do portu? Takie wątpliwościkłębiły się w jej głowie, gdy wykonała nagły zwrot, gotowa do panicznej ucieczki.Markusbył szybszy.Błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość, a gdy Beth wpadła na słup i omalsię nie przewróciła, mocnym ramieniem objął ją w tali i porwał na ręce.Przez moment szlochała ze strachu i złości, ale w głębi ducha poczuła ulgę.- Lordzie Trevithick.- Lady Allerton? - rzucił groznie.Wychudzony jegomość podbiegł do nich, dysząc ciężko.- Milordzie.- Wszystko w porządku, McCrae - przerwał Markus zmienionym głosem, niewypuszczając Beth z objęć.- Niech pan odwoła poszukiwania.Tu jest sakwojaż ladyAllerton.Proszę go wziąć.Zobaczymy się pózniej w gospodzie Pod Zpiącym %7łeglarzem.Popatrzył na Beth, a ciemne oczy zalśniły gniewnie.Skuliła się odruchowo.- Jeśli chodzi o panią, lady Allerton, rozmówimy się od razu.Na osobności.Zda mipani sprawę ze wszystkich swoich postępków.Ostrzegam, że to nie będzie przyjemna poga-wędka.Gospoda Pod Zpiącym %7łeglarzem nie przypominała zajazdów, w których Bethzatrzymywała się w podróży.Mimo dość wczesnej godziny powietrze w lokalu cuchnęłopiwem i tytoniem.Hałas był ogłuszający.Zewsząd dobiegał tubalny śmiech i głośnerozmowy, które przeszły w lubieżny wrzask gdy Markus torował sobie drogę w zatłoczonejsali, niosąc na rękach Beth.- Fajną lalunię pan sobie przygruchał, milordzie.Jak pan z nią skończy, też się chętniezabawimy!Beth próbowała się wyrwać z żelaznego uścisku.- Lordzie Trevithick, dość tego! Jak pan śmie wystawiać mnie na pośmiewisko?Dlaczego muszę znosić haniebne uwagi tych prostaków?- Sama pani jest sobie winna.Trzeba było nie robić głupstw - odparł surowo Markus.-Będę wdzięczny, jeśli przestanie się pani wyrywać.W przeciwnym razie posadzę panią nakolanach pierwszego lepszego spośród tych obwiesiów.Niech robią z panią, co chcą! Pousłyszeniu tej grozby Beth przytuliła policzek do jego - rumienią i starała się nie słyszećplugawych wrzasków gawiedzi.Wkrótce odniosła wrażenie, że naprawdę cichną.Rzeczywiście tak było, ponieważ opuścili główną salę.Markus szedł na górę po schodach,niosąc ją dość nonszalancko.Można by pomyśleć, że zamiast wytwornej damy trzyma wobjęciach worek kartofli.Z powodu jego nieuwagi ocierała się stopami o szorstką ścianę, ałokciem boleśnie uderzała w balustradę.Otworzyła oczy i już miała zaprotestować, lecz jednospojrzenie Markusa wystarczyło, żeby grzecznie zamknęła usta i zacisnęła powieki.Bezlitosny prześladowca otworzył drzwi ciasnego pokoiku i bezceremonialnie rzuciłją na łóżko.Podskoczyła kilkakrotnie na sprężystym, dobrze wypchanym sienniku, a potemwyzuta z godności, znieruchomiała ze spódnicą owiniętą wokół kostek i włosamirozsypanymi na poduszce, bo wypadły E nich wszystkie szpilki.- Au! Czy naprawdę musi pan zachowywać się tak grubiańsko, milordzie? Dlaczegozawlókł mnie pan do tej jaskini rozpusty? Chcę natychmiast wrócić do Ashlyn.- O, nie, milady - przerwał Markus z ponurą miną.- Postawiła pani wszystko na jednąkartę, żeby tutaj dotrzeć.- Kopniakiem zamknął drzwi i odwrócił się, żeby na nią popatrzeć.Ciemne oczy ciskały błyskawice.- Nie mam ochoty z panią rozmawiać - ciągnął gniewnie - ale jest kilka spraw, któremusimy sobie wyjaśnić.Pomijam sztubacki wybryk, przez który spędziłem trochę czasuzamknięty w piwnicy Theo Marcha.Najbardziej przeraża mnie, że uciekła pani z Ashlyn,próbując za wszelką cenę dostać się na Fairhaven.Sama jedna! - Gwałtownie przegarnąłdłonią ciemne włosy.- Proszę tylko pomyśleć, co przeżywała pani kuzynka, gdy prawdawyszła na jaw.Czy to pani w ogóle nie obchodzi? Ma pani tyle rozumu co rozkapryszonybachor.Za takie psoty należy się porządne lanie.Beth zarumieniła się jak piwonia.- Milordzie!- Milady! - Popatrzył na nią gniewnie.- Najwyższy czas, żeby ktoś powiedział panikilka słów prawdy.Nie spotkałem dotąd kobiety równie irytującej i nieobliczalnej jak pani.Teraz wychodzę, bo czeka na mnie McCrae.Muszę z nim przedyskutować ostatnie szczegółydotyczące jutrzejszej przeprawy.Zamknę drzwi na klucz.Robię to dla pani bezpieczeństwa.Jakieś uwagi?Beth patrzyła na niego bez słowa.Była tak wystraszona że wolała milczeć.Po chwilizebrała się na odwagę i mruknęła potulnie:- Ja.Markusie, bardzo przepraszam.- Nie chcę tego słuchać - przerwał i ruszył ku drzwiom.Stojąc w progu, odwrócił siędo niej.- Zarygluję drzwi tak, jak zapowiedziałem.A skoro już o tym mowa, proszę mi na-tychmiast oddać klucz do piwnicy Theo.Beth niezdarnie pogrzebała w kieszeni, coraz bardziej zdenerwowana, bo Markusobserwował ją z bezlitosnym wyrazem twarzy.Gdy położyła klucz na jego wyciągniętej dło-ni, prychnął z oburzeniem, unikając jej wzroku i znowu podszedł do drzwi.- Porozmawiamy pózniej, o ile uda mi się zapanować nad złością.Wolałbym na paniąnie krzyczeć.Do mego powrotu niech pani stara się nie zwracać na siebie uwagi.Proszę alepodchodzić do okna.Odradzam błagalne jęki, skargi na hańbiącą niewolę i prośby o ratunek.Chyba nie byłoby dobrze, gdyby ci obwiesie ruszyli hurmem na górę i wyłamali drzwi.Najwyższy czas okazać trochę zdrowego rozsądku, lady Allerton.Zakończył gniewną tyradę i trzasnął drzwiami.Beth usłyszała chrzęst kluczaobracającego się w zamku.Dochodziła jedenasta, a Markus jeszcze nie wrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Na burcie wymalowano mewę, po francusku lamouette.Wredny Trevithick zagarnął nie tylko wyspę oraz miecz, lecz i ten piękny statek.Bethwestchnęła spazmatycznie, a kapitan popatrzył na nią, wyraznie zaniepokojony.- yle się pani czuje?Milczała, nie mogąc wykrztusić słowa.Przy burcie Marie Louise stali nakamiennym nabrzeżu dwaj rozmawiający z ożywieniem mężczyzni.Jeden był szczupły,niemal wychudzony.Miał na sobie staromodną kamizelkę i czarne spodnie.Tłumaczył cośwysokiemu brunetowi, który wydawał się niezwykle elegancki, chociaż ubranie miał niecozniszczone.Na białą lnianą koszulę narzucił zwykły płaszcz z grubo tkanej wełny.Morskabryza rozwiewała mu ciemne włosy.Beth przycisnęła dłonie do ust, odruchowo cofnęła się okrok i omal nie straciła równowagi, potknąwszy się o zwiniętą linę.Jej dziwne zachowaniezwróciło uwagę chudego jegomościa, który położył dłoń na ramieniu swego rozmówcy, a tenodwrócił się natychmiast.Beth nie mieściło się w głowie, że mężczyzna, którego przed kilkoma godzinamizamknęła w piwnicy, stoi teraz na nabrzeżu w Bridgwater i wydaje dyspozycje dotyczącezaładunku Marie Louise.Ten piękny statek był zapewne jego własnością.Jak Markuswydostał się ze swego więzienia? W jaki sposób pierwszy dotarł do portu? Takie wątpliwościkłębiły się w jej głowie, gdy wykonała nagły zwrot, gotowa do panicznej ucieczki.Markusbył szybszy.Błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość, a gdy Beth wpadła na słup i omalsię nie przewróciła, mocnym ramieniem objął ją w tali i porwał na ręce.Przez moment szlochała ze strachu i złości, ale w głębi ducha poczuła ulgę.- Lordzie Trevithick.- Lady Allerton? - rzucił groznie.Wychudzony jegomość podbiegł do nich, dysząc ciężko.- Milordzie.- Wszystko w porządku, McCrae - przerwał Markus zmienionym głosem, niewypuszczając Beth z objęć.- Niech pan odwoła poszukiwania.Tu jest sakwojaż ladyAllerton.Proszę go wziąć.Zobaczymy się pózniej w gospodzie Pod Zpiącym %7łeglarzem.Popatrzył na Beth, a ciemne oczy zalśniły gniewnie.Skuliła się odruchowo.- Jeśli chodzi o panią, lady Allerton, rozmówimy się od razu.Na osobności.Zda mipani sprawę ze wszystkich swoich postępków.Ostrzegam, że to nie będzie przyjemna poga-wędka.Gospoda Pod Zpiącym %7łeglarzem nie przypominała zajazdów, w których Bethzatrzymywała się w podróży.Mimo dość wczesnej godziny powietrze w lokalu cuchnęłopiwem i tytoniem.Hałas był ogłuszający.Zewsząd dobiegał tubalny śmiech i głośnerozmowy, które przeszły w lubieżny wrzask gdy Markus torował sobie drogę w zatłoczonejsali, niosąc na rękach Beth.- Fajną lalunię pan sobie przygruchał, milordzie.Jak pan z nią skończy, też się chętniezabawimy!Beth próbowała się wyrwać z żelaznego uścisku.- Lordzie Trevithick, dość tego! Jak pan śmie wystawiać mnie na pośmiewisko?Dlaczego muszę znosić haniebne uwagi tych prostaków?- Sama pani jest sobie winna.Trzeba było nie robić głupstw - odparł surowo Markus.-Będę wdzięczny, jeśli przestanie się pani wyrywać.W przeciwnym razie posadzę panią nakolanach pierwszego lepszego spośród tych obwiesiów.Niech robią z panią, co chcą! Pousłyszeniu tej grozby Beth przytuliła policzek do jego - rumienią i starała się nie słyszećplugawych wrzasków gawiedzi.Wkrótce odniosła wrażenie, że naprawdę cichną.Rzeczywiście tak było, ponieważ opuścili główną salę.Markus szedł na górę po schodach,niosąc ją dość nonszalancko.Można by pomyśleć, że zamiast wytwornej damy trzyma wobjęciach worek kartofli.Z powodu jego nieuwagi ocierała się stopami o szorstką ścianę, ałokciem boleśnie uderzała w balustradę.Otworzyła oczy i już miała zaprotestować, lecz jednospojrzenie Markusa wystarczyło, żeby grzecznie zamknęła usta i zacisnęła powieki.Bezlitosny prześladowca otworzył drzwi ciasnego pokoiku i bezceremonialnie rzuciłją na łóżko.Podskoczyła kilkakrotnie na sprężystym, dobrze wypchanym sienniku, a potemwyzuta z godności, znieruchomiała ze spódnicą owiniętą wokół kostek i włosamirozsypanymi na poduszce, bo wypadły E nich wszystkie szpilki.- Au! Czy naprawdę musi pan zachowywać się tak grubiańsko, milordzie? Dlaczegozawlókł mnie pan do tej jaskini rozpusty? Chcę natychmiast wrócić do Ashlyn.- O, nie, milady - przerwał Markus z ponurą miną.- Postawiła pani wszystko na jednąkartę, żeby tutaj dotrzeć.- Kopniakiem zamknął drzwi i odwrócił się, żeby na nią popatrzeć.Ciemne oczy ciskały błyskawice.- Nie mam ochoty z panią rozmawiać - ciągnął gniewnie - ale jest kilka spraw, któremusimy sobie wyjaśnić.Pomijam sztubacki wybryk, przez który spędziłem trochę czasuzamknięty w piwnicy Theo Marcha.Najbardziej przeraża mnie, że uciekła pani z Ashlyn,próbując za wszelką cenę dostać się na Fairhaven.Sama jedna! - Gwałtownie przegarnąłdłonią ciemne włosy.- Proszę tylko pomyśleć, co przeżywała pani kuzynka, gdy prawdawyszła na jaw.Czy to pani w ogóle nie obchodzi? Ma pani tyle rozumu co rozkapryszonybachor.Za takie psoty należy się porządne lanie.Beth zarumieniła się jak piwonia.- Milordzie!- Milady! - Popatrzył na nią gniewnie.- Najwyższy czas, żeby ktoś powiedział panikilka słów prawdy.Nie spotkałem dotąd kobiety równie irytującej i nieobliczalnej jak pani.Teraz wychodzę, bo czeka na mnie McCrae.Muszę z nim przedyskutować ostatnie szczegółydotyczące jutrzejszej przeprawy.Zamknę drzwi na klucz.Robię to dla pani bezpieczeństwa.Jakieś uwagi?Beth patrzyła na niego bez słowa.Była tak wystraszona że wolała milczeć.Po chwilizebrała się na odwagę i mruknęła potulnie:- Ja.Markusie, bardzo przepraszam.- Nie chcę tego słuchać - przerwał i ruszył ku drzwiom.Stojąc w progu, odwrócił siędo niej.- Zarygluję drzwi tak, jak zapowiedziałem.A skoro już o tym mowa, proszę mi na-tychmiast oddać klucz do piwnicy Theo.Beth niezdarnie pogrzebała w kieszeni, coraz bardziej zdenerwowana, bo Markusobserwował ją z bezlitosnym wyrazem twarzy.Gdy położyła klucz na jego wyciągniętej dło-ni, prychnął z oburzeniem, unikając jej wzroku i znowu podszedł do drzwi.- Porozmawiamy pózniej, o ile uda mi się zapanować nad złością.Wolałbym na paniąnie krzyczeć.Do mego powrotu niech pani stara się nie zwracać na siebie uwagi.Proszę alepodchodzić do okna.Odradzam błagalne jęki, skargi na hańbiącą niewolę i prośby o ratunek.Chyba nie byłoby dobrze, gdyby ci obwiesie ruszyli hurmem na górę i wyłamali drzwi.Najwyższy czas okazać trochę zdrowego rozsądku, lady Allerton.Zakończył gniewną tyradę i trzasnął drzwiami.Beth usłyszała chrzęst kluczaobracającego się w zamku.Dochodziła jedenasta, a Markus jeszcze nie wrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]