[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech cię diabli - syknęła.Uśmiechnęła się do Aleksa, którego zaniepokoiło zachowanie matki.- Przeklęta, głupia baba.Co ona może wiedzieć o miłości?! Wzięła do rękipędzel.Kilkoma muśnięciami przyciemniła tło, żeby lepiej wydobyć twarz,stworzyć wrażenie głębi.Brązowa tonacja malowidła dobrze oddawała charakterciemnozłotego spojrzenia Thorntona Lindsaya, natomiast rozproszone światłodochodzące z okna za jego plecami akcentowało płaszczyznę policzka.Dotknęła palcem krzyżujących się linii na lewej połowie jego twarzy.Wkuchni była na niego zła.Chciał się izolować, podkreślić dystans dzielący go odzwykłych ludzi.Pan i władca.Nawet w tej zalanej słońcem, pachnącej ciastem ipomarańczami kuchni.Thornton Lindsay.Thorn.Samo brzmienie jego imienia kłuło*.Mimo wszystko, gdy wychodził, wyczuła w nim jakieś wahanie, jakąś słabość.Podeszła do lustra.Masując skronie przypatrywała się uważnie swojej twarzy.Co taRoss w niej zobaczyła?* Thorn (ang.) - cierń, kolec (przyp.tłum.).W głębi oczu dostrzegła czającą się boleść.Nie ma żadnych widoków napoślubienie Thorntona.Dziewicza kochanka.Jedna z niewielu osób na świecie,które wiedziały o Lillyannie de Gennes.Adele Halstead stała za jej plecami, a ta dziewczyna tuż przed nią.Thomaswmieszał się w grupę nieznajomych Francuzów.- Jeśli tam pójdziesz, umrzesz, Lilly.Jesteś Francuzką, a twoi rodzice, ile razytu staną i spojrzą z tego wzgórza, zawsze odczują ból, bo przypomni im się, że148SRThornton Lindsay posłał na śmierć setki dobrych Francuzów.Dlaczego tego nierozumiesz?Nienawiść do wszystkiego, co brytyjskie, była uderzająca.Caroline zdałasobie sprawę z tego, że pistolet Adele jest wymierzony w jaskrawoczerwone plecybrytyjskiego żołnierza, stojącego niecałych sto jardów od nich.Thornton Lindsay.Wówczas nie kulał.Nie znała go.Nie rozumiała boleści w głosie Lillyanny i jej nagłegopostanowienia, gdy ruszyła biegiem w jego stronę, osłaniając go własnym ciałem odkuli.Adele zaklęła na głos.W oczach przyjaciółki swojej matki Caroline zauważyłacoś przerażającego.- Wracaj, Lilly! Do cholery, wracaj!Dziewczyna nie odwróciła się, jej długą niebieską spódnicę wzdymał wiatr.Zniknęła we wnętrzu kościoła, gdzie schronili się angielscy żołnierze.Upłynęła minuta, może dwie.Nawet ptaki zamilkły, jakby nasłuchiwały.Chmury zasłoniły słońce i wtedy światem wstrząsnęła kanonada.Szczątki końskie i krzyki umierających ludzi wypełniały przestrzeń.Rzucilisię do ucieczki.Ona i Thomas.Ziemia wokół nich się poruszała.Dobiegli do lasu,tam dopiero znalezli schronienie.Zatrzymali się pod olbrzymim dębem.Ichzdyszane oddechy były jedynym dzwiękiem wypełniającym pokrytą grubą warstwąmchu polanę.- Poświęciła życie - odezwał się wreszcie Thomas.- Dla niego.Pierwszy raz w życiu Caroline ujrzała potęgę miłości, gotowej poświęcićwszystko dla ukochanego.Pięć lat pózniej wiedziała, że gdyby była na miejscu Lilly, zrobiłaby dokładnieto samo, aby go ocalić!149SRThornton wypił więcej, niż mu się to zdarzało od dłuższego czasu.Siedział wbibliotece i nie potrafił przestać rozmyślać o Caroline.Nie kocha go.Powiedziałamu to prosto w oczy.Hrabina Ross była w błędzie.Paląca brandy spływała w dół przełyku.Lubił to uczucie.Duchy przeszłościtraciły twarze, ich obecność stawała się łatwiejsza do zniesienia.Roztapiały się wciszy.Jak tu cicho.Tylko cienie słały się u stóp.Wstał z fotela i chwiejnym krokiem, przesuwając dłoń wzdłuż ściany dlazachowania równowagi, podszedł do okna.Prawie noc.Kolejna.I jeszcze jedna.Tak bardzo chciał ją mieć przy sobie, blisko, żeby broniła go przed nocnymikoszmarami, które zjawiały się jak na zawołanie po północy.Znów czuł, jak Lilly przywiera do niego, składając na jego wargach pocałuneklekki niczym muśnięcie motyla.W jej zachowaniu nie było nic, co można byłoodczytać jako ostrzeżenie.Chyba że tak należało potraktować spłoszone spojrzenieszarozielonych oczu.Nie była do końca szczera.Ukrywała przed nim swój strach.Pogrążał się w żalu, pot perlił mu się na czole, wracały drgawki, z trudem chwytałpowietrze.Wtedy ukazywały się inne obrazy, głęboko pogrzebane w świadomości.Byłmałym, szczęśliwym chłopcem, a mury siedziby rodu Penborne rozbrzmiewałyradością jego mieszkańców [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Niech cię diabli - syknęła.Uśmiechnęła się do Aleksa, którego zaniepokoiło zachowanie matki.- Przeklęta, głupia baba.Co ona może wiedzieć o miłości?! Wzięła do rękipędzel.Kilkoma muśnięciami przyciemniła tło, żeby lepiej wydobyć twarz,stworzyć wrażenie głębi.Brązowa tonacja malowidła dobrze oddawała charakterciemnozłotego spojrzenia Thorntona Lindsaya, natomiast rozproszone światłodochodzące z okna za jego plecami akcentowało płaszczyznę policzka.Dotknęła palcem krzyżujących się linii na lewej połowie jego twarzy.Wkuchni była na niego zła.Chciał się izolować, podkreślić dystans dzielący go odzwykłych ludzi.Pan i władca.Nawet w tej zalanej słońcem, pachnącej ciastem ipomarańczami kuchni.Thornton Lindsay.Thorn.Samo brzmienie jego imienia kłuło*.Mimo wszystko, gdy wychodził, wyczuła w nim jakieś wahanie, jakąś słabość.Podeszła do lustra.Masując skronie przypatrywała się uważnie swojej twarzy.Co taRoss w niej zobaczyła?* Thorn (ang.) - cierń, kolec (przyp.tłum.).W głębi oczu dostrzegła czającą się boleść.Nie ma żadnych widoków napoślubienie Thorntona.Dziewicza kochanka.Jedna z niewielu osób na świecie,które wiedziały o Lillyannie de Gennes.Adele Halstead stała za jej plecami, a ta dziewczyna tuż przed nią.Thomaswmieszał się w grupę nieznajomych Francuzów.- Jeśli tam pójdziesz, umrzesz, Lilly.Jesteś Francuzką, a twoi rodzice, ile razytu staną i spojrzą z tego wzgórza, zawsze odczują ból, bo przypomni im się, że148SRThornton Lindsay posłał na śmierć setki dobrych Francuzów.Dlaczego tego nierozumiesz?Nienawiść do wszystkiego, co brytyjskie, była uderzająca.Caroline zdałasobie sprawę z tego, że pistolet Adele jest wymierzony w jaskrawoczerwone plecybrytyjskiego żołnierza, stojącego niecałych sto jardów od nich.Thornton Lindsay.Wówczas nie kulał.Nie znała go.Nie rozumiała boleści w głosie Lillyanny i jej nagłegopostanowienia, gdy ruszyła biegiem w jego stronę, osłaniając go własnym ciałem odkuli.Adele zaklęła na głos.W oczach przyjaciółki swojej matki Caroline zauważyłacoś przerażającego.- Wracaj, Lilly! Do cholery, wracaj!Dziewczyna nie odwróciła się, jej długą niebieską spódnicę wzdymał wiatr.Zniknęła we wnętrzu kościoła, gdzie schronili się angielscy żołnierze.Upłynęła minuta, może dwie.Nawet ptaki zamilkły, jakby nasłuchiwały.Chmury zasłoniły słońce i wtedy światem wstrząsnęła kanonada.Szczątki końskie i krzyki umierających ludzi wypełniały przestrzeń.Rzucilisię do ucieczki.Ona i Thomas.Ziemia wokół nich się poruszała.Dobiegli do lasu,tam dopiero znalezli schronienie.Zatrzymali się pod olbrzymim dębem.Ichzdyszane oddechy były jedynym dzwiękiem wypełniającym pokrytą grubą warstwąmchu polanę.- Poświęciła życie - odezwał się wreszcie Thomas.- Dla niego.Pierwszy raz w życiu Caroline ujrzała potęgę miłości, gotowej poświęcićwszystko dla ukochanego.Pięć lat pózniej wiedziała, że gdyby była na miejscu Lilly, zrobiłaby dokładnieto samo, aby go ocalić!149SRThornton wypił więcej, niż mu się to zdarzało od dłuższego czasu.Siedział wbibliotece i nie potrafił przestać rozmyślać o Caroline.Nie kocha go.Powiedziałamu to prosto w oczy.Hrabina Ross była w błędzie.Paląca brandy spływała w dół przełyku.Lubił to uczucie.Duchy przeszłościtraciły twarze, ich obecność stawała się łatwiejsza do zniesienia.Roztapiały się wciszy.Jak tu cicho.Tylko cienie słały się u stóp.Wstał z fotela i chwiejnym krokiem, przesuwając dłoń wzdłuż ściany dlazachowania równowagi, podszedł do okna.Prawie noc.Kolejna.I jeszcze jedna.Tak bardzo chciał ją mieć przy sobie, blisko, żeby broniła go przed nocnymikoszmarami, które zjawiały się jak na zawołanie po północy.Znów czuł, jak Lilly przywiera do niego, składając na jego wargach pocałuneklekki niczym muśnięcie motyla.W jej zachowaniu nie było nic, co można byłoodczytać jako ostrzeżenie.Chyba że tak należało potraktować spłoszone spojrzenieszarozielonych oczu.Nie była do końca szczera.Ukrywała przed nim swój strach.Pogrążał się w żalu, pot perlił mu się na czole, wracały drgawki, z trudem chwytałpowietrze.Wtedy ukazywały się inne obrazy, głęboko pogrzebane w świadomości.Byłmałym, szczęśliwym chłopcem, a mury siedziby rodu Penborne rozbrzmiewałyradością jego mieszkańców [ Pobierz całość w formacie PDF ]