[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby coś takiego zdarzyło się w tym stadium.Con-way wolał o tym nie myśleć.Ale sala rekreacyjna była już niedaleko, a SRTT pędził właśnie w jej kierun-ku.Znowu się przemieniał  tym razem w coś niskiego i ciężkiego, biegnącegona czterech kończynach.Jakby kurczył się w sobie, grubiał, wreszcie pojawiły sięzaczątki skorupy.W tym stanie mijał właśnie skrzyżowanie, z którego wybieglidwaj Kontrolerzy, dziko wrzeszcząc i wymachując rękami.Tym sposobem zago-nili go w korytarz, w którym znajdowały się drzwi sali rekreacyjnej.Korytarz był pusty.* * *Conway zaklął siarczyście.W poprzek korytarza miało stać, zagradzając dro-gę, kilku Kontrolerów, ale pogoń dotarła na miejsce tak szybko, że nie zdążyli onijeszcze wyjść z sali, gdzie rozstawiali sprzęt, i zająć pozycji.Uciekinier na pewnominie właściwe drzwi i popędzi dalej.Conway nie wziął jednak pod uwagę bystrego umysłu i jeszcze sprawniejsze-go ciała Prilicli.Jego asystent zdał sobie zapewne sprawę z sytuacji w tej samejchwili co on.Pomknął korytarzem, doścignął zbiega, następnie wskoczył na sufit,wyprzedził go i z powrotem znalazł się na podłodze.Conway usiłował krzyknąć,ostrzec go, że swym kruchym ciałem nie zdoła zatrzymać SRTT, który obecnie dozłudzenia przypominał potężnego, zwinnego i dobrze opancerzonego kraba, i żejest to akcja samobójcza.Zrozumiał jednak, co Prilicla chce zrobić.W niszy, jakieś dziesięć metrów przed zbiegiem, stał samojezdny transporternoszowy.Prilicla gwałtownie wyhamował obok niego, uderzył w starter i pobiegłdalej.Cinrussańczyk powodował się nie głupią brawurą, ale szybkim myśleniemi działaniem, co w tych okolicznościach było znacznie pożyteczniejsze.Pozostawiony bez opieki wózek ruszył zygzakami korytarzem na nacierające-go kraba.Nastąpił metaliczny odgłos zderzenia i z pogruchotanych akumulatorówzaczął się wydobywać gęsty żółto-czarny dym.Zanim jeszcze wentylatory zdo-łały oczyścić powietrze, Kontrolerzy okrążyli ogłuszonego, prawie nieruchomegouciekiniera, po czym zagnali go do sali rekreacyjnej.Chwilę pózniej do Conwaya zbliżył się oficer Korpusu.Skinieniem głowywskazał dziwaczny zestaw przyrządów, dopiero co pospiesznie zgromadzonyw pomieszczeniu.Aparatura leżała w stosach pod ścianami, obok umundurowa-nych mężczyzn otaczających salę ciasnym szeregiem.Pośrodku obracał się powo-li SRTT, szukając drogi ucieczki.149  Doktor Conway, jak sądzę?  rzucił oficer niby to niedbale, ale wyrazniezżerała go ciekawość. No więc, doktorze, co mamy teraz robić?Conway zwilżył wargi.Dotychczas nie zastanawiał się nad tym zbyt długo myślał, że to, co miał zrobić, przyjdzie mu łatwo, skoro młody SRTT stał się takimutrapieniem dla Szpitala, szczególnie zaś dla jego oddziału.Teraz jednak obudziłosię w nim współczucie.Był to w końcu tylko dzieciak, który przestał nad sobąpanować pod wpływem żalu, nieświadomości i przerażenia razem wziętych.Jeślisię nie uda.Otrząsnął się ze zwątpienia i bezsilności. Widzi pan to coś pośrodku sali?  spytał szorstko. Trzeba to śmiertelnieprzestraszyć.* * *Musiał, oczywiście, rozwinąć swoje polecenie, ale Kontrolerzy w lot pochwy-cili, co miał na myśli, i z wielkim entuzjazmem zajęli się przysłanym im sprzętem.Przyglądając się temu ponuro, Conway rozpoznał urządzenia należące do działuuzdatniania powietrza, służby łączności i najprzeróżniejszych kuchni  wszystkopotrzebne do tego, do czego go nie projektowano.Były tam urządzenia wydają-ce przenikliwy gwizd, przerazliwe wycie i wreszcie inne, składające się z dwóchmetalowych, uderzających o siebie tac.Do tego dochodziły jeszcze okrzyki ludzioperujących tymi zródłami hałasu.Nie było już wątpliwości, że SRTT jest przerażony  Prilicla na bieżąco prze-kazywał informacje o jego reakcjach emocjonalnych.Ale nie był jeszcze przera-żony dostatecznie. Cisza!  ryknął nagle Conway. Teraz sprzęt nieakustyczny!Dotychczasowy jazgot był tylko wstępem.Przyszła kolej na rzeczywiściemocne wrażenia  ale wszystko w ciszy, gdyż jakikolwiek dzwięk wydany przezSRTT musiał być słyszalny.Wokół dygocącej postaci na środku sali buchnęły ogniste kule, oślepiająco ja-sne, ale o niewielkiej temperaturze.Jednocześnie zadziałały pola siłowe, to pcha-jąc, to ciągnąc malca; raz podrzucały go, po chwili zaś rozpłaszczały na podłodze.Pola funkcjonowały na tej samej zasadzie co degrawitatory, ale znacznie precyzyj-niej.Inni operatorzy pól używali ich do rzucania flar w kierunku unieruchomionej,szamocącej się dziko postaci, w ostatniej chwili zmieniając kierunek ich lotu.SRTT był już przerażony nie na żarty, tak bardzo, że wyczuwali to nawet nie-empaci.Kształty, jakie przybierał, śniły się Conwayowi jeszcze przez wiele tygo-dni.Uniósł do ust mikrofon. Jest jakaś reakcja?  zapytał. Jeszcze nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •