[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uniosłam rękę, żeby zapukać.Powstrzymały mnie zdenerwowanie i rozmowa, któratoczyła się po drugiej stronie drzwi.-.pewny, że jest nas wystarczająco dużo, by to zrobić.Jeżeli wyślę tam aż tyledzieciaków, zabraknie osób do pełnienia warty - perorował dziewczęcy głos, w którym nie było ani grama słodyczy.Skoro wspominano o patrolowaniu obozowiska, zapewne była toOlivia.- Rozumiem twoje argumenty, Liv, ale szkoda by było stracić taką okazję - mówiłClancy.- Brakuje nam leków, a Leda Corporation nie wysyła już tędy tak wielu ciężarówek- Nie wybierasz się na jedną z tych swoich wypraw? - dopytywała.- Przecież towłaśnie wtedy zazwyczaj dostajesz cynk na temat dostaw.- Dlaczego pytasz?- Po prostu.Prawie od roku tego nie robiłeś - stwierdziła Olivia.- A kiedyś jezdziłeśtam bez przerwy.Wiem, że brakuje nam leków, ale może gdybyś spotkał się ze swoiminformatorem.- Nie - powiedział Clancy tonem nieznoszącym sprzeciwu.- Nie mogę już opuszczaćobozu.To niebezpieczne.Podłoga zaskrzypiała.- Czy SSP coś wykryło? - odezwał się szorstki głos Hayesa.- Dowiedzieli się oczywiście o skoku na ciężarówkę - odparł Clancy.- Trudno to byłoprzeoczyć, zwłaszcza po tym, jak poharatałeś tego kierowcę.- Naprawdę musisz mi to wypominać?- Powinieneś był go tam zostawić, tak jak ci mówiłem.Doceniam to, że chceszrozpowszechniać nasz symbol, ale nie mogłeś go na przykład wymalować sprayem naciężarówce?- Martwisz się tym, jak to wpłynie na nasz wizerunek? - Głos Olivii był pełen irytacji.- Kiedy ludzie dowiedzą się o naszych krwawych metodach, trudno będzie ichprzekonać, że nie jesteśmy potworami - argumentował Clancy.- Więc proszę bardzo,propagujcie czerń.Używajcie naszego symbolu.Tylko, błagam, róbcie to trochę.subtelniej.- Sub-co? - zapytał Hayes.- Przepraszam, ale musimy kończyć.Wygląda na to, że panujecie nad sytuacją, a namnie ktoś czeka - powiedział Clancy.Oderwałam się od drzwi.- Liv, zacznij planować skok.Ja zajmę się ludzmi.Cofnęłam się na schody, ale nie było sensu udawać, że nie podsłuchiwałam.Kiedydrzwi się otworzyły, pojawiła się w nich Olivia.Była wysoka i szczupła.Miała długie nogi, ajej opalone ciało aż lśniło.Skinęłam głową, po czym przepuściłam ją i Hayesa na schodach.Olivia była pewniemoją rówieśniczką, ale wydawała się dużo starsza.Wyobrażałam sobie, że tak właśniewyglądają dwudziestolatki.Kiedy znów podniosłam wzrok, uśmiechnięty Clancy opierał się o futrynę.- Przyszłaś.- Dał mi znak, żebym weszła, i poprowadził mnie do swojego biurka.Usiadłam na jednym z krzeseł i omiotłam spojrzeniem drugą część pokoju, odgrodzonązasłonką.Clancy zajął swoje miejsce za biurkiem i z uśmiechem bujał się na krześle.- Dlaczego zmieniłaś zdanie?- Jest.tak jak mówiłeś - wymamrotałam.- Zostało nas już tak mało.- A jachciałabym wiedzieć, co zrobić, by móc przebywać z ludzmi, których kocham, nie obawiającsię, że wymażę im siebie z pamięci.- W raportach Ligi czytałem, że nie mogą znalezć żadnego innego Pomarańczowegopoza tobą i Martinem - powiedział Clancy - a najwyrazniej większość Czerwonych zostałazabita.Znajdujemy się na czele listy.- Chyba tak - przyznałam.- Skąd masz dostęp do dokumentów Ligi? I SSP? -Wskazałam dłonią na pokój.- Do tego wszystkiego?- Mam wielu przyjaciół - odparł Clancy po prostu, bębniąc palcami o biurko.- A mójojciec pozwala mi działać, ponieważ boi się skandalu, który z pewnością wybuchłby, gdybymujawnił, że program rehabilitujący ludzi takich jak ty i ja to w rzeczywistości bujda.- Ty i ja - powtórzyłam.Clancy przeczesał włosy dłonią.- Powinnaś zrozumieć, Ruby, że różnimy się od reszty.Ty, ja i.wszyscyzaklasyfikowani jako Pomarańczowi.Jesteśmy inni.Wyjątkowi.Nie, nie przewracaj oczami,tylko posłuchaj.Ponieważ musisz też zrozumieć, że wszyscy: mój ojciec, władze obozu,naukowcy, SSP i Liga Dzieci przez cały ten czas cię okłamywali.Jesteśmy wyjątkowi nie zewzględu na to, kim jesteśmy, ale ze względu na to, kogo mogą z nas zrobić.- Nic nie rozumiem - odparłam.Wstał, obszedł biurko i usiadł obok mnie.- Może lepiej będzie, jeśli najpierw opowiem ci swoją historię.- Spojrzałam mu woczy.- Ale musisz obiecać, że to zostanie między nami.Dotrzymywanie tajemnicy.Z tym akurat nie miałam problemów.- Dobrze - powiedział - daj mi rękę.Wszystko ci pokażę.Kiedy wślizgiwałam się w czyjś umysł, zawsze towarzyszyło mi niepokojącewrażenie, że tonę.Bardzo często wpadałam w mroczne grzęzawiska wspomnień inieposkromionych uczuć, nie mając mapy, latarki ani pomysłu na to, jak się stamtądwydostać. W umyśle Clancyego nie było nic przerażającego.Jego wspomnienia były barwne iczyste, pełne kwitnących obrazów i kolorów.Miałam wrażenie, że tam też chwycił mnie zarękę i ruszyliśmy długim korytarzem wypełnionym gablotami z jego przeszłością.Zatrzymywaliśmy się tylko na chwilę, by zajrzeć do każdej z nich.Biuro, w którym nagle się znalezliśmy, wyposażone było w zwykłe niebieskoszaremetalowe szafki na dokumenty i właściwie niczym się nie wyróżniało.Biała farba naścianach była tak świeża, że tworzyły się na niej bąbelki powietrza.Powoli rozpoznałamjednak urządzenie w kształcie pierścienia usytuowane w kącie pokoju i mężczyznęwpatrującego się we mnie zza stolika karcianego służącego mu za biurko.Tęgi i łysiejący,stanowił nieodłączną część Infirmerii.Chociaż nie słyszałam, co mówi, widziałam, jakporuszają się jego usta.Spojrzałam na leżący przed nim równiutki stos dokumentów.Mojeoczy powędrowały do jego dłoni, trzymającej zgiętą wcześniej kartkę papieru, która niechciała dać się zupełnie rozprostować.Był to papier listowy z Białego Domu.Wypisane naniej słowa nabrały ostrości, a ja z niedowierzaniem przesuwałam po nich wzrokiem.Szanowni Państwo, niniejszym otrzymują Państwo ode mnie pozwolenie na przeprowadzeniebadań oraz terapii eksperymentalnej na moim synu, Clancym Jamesie Beaumoncie Grayu, zzastrzeżeniem, że nie mogą one pozostawić na nim widocznych blizn.Zwiatła w pomieszczeniu stawały się coraz jaśniejsze i wspomnienie zaczęło blednąc.Kiedy znów przygasły, nie znajdowałam się już w Infirmerii, lecz w pomieszczeniu zniebieskimi kafelkami i piszczącymi monitorami.Nie!, pomyślałam, próbując uwolnić się zpasów, którymi przywiązana byłam do metalowego stołu.Wiedziałam, co to za miejsce.Obleczona w rękawiczkę dłoń przysunęła do mojej twarzy dużą lampę.Kątem okawidziałam zgromadzonych wokół naukowców i lekarzy w białych kitlach, przygotowującychmaszyny i komputery.Moje szczęki ściśnięte były skórzanym, zapinanym z tyłu głowykagańcem, a czyjeś ręce przytrzymywały mi głowę, kiedy podłączano mnie do różnychprzewodów i monitorów.Próbowałam się wyrwać, wykręcając głowę tak mocno, żezauważyłam stół, na którym leżały skalpele i niewielkie wiertła.W szybie oddzielającej salęoperacyjną od stanowisk obserwacyjnych widziałam swoją twarz - młodą i bladą zprzerażenia, będącą lustrzanym odbiciem portretów, które rozwieszono pózniej na terenieobozu.Ostre światło zaczęło pęcznieć i pochłonęło tę wizję.Kiedy przygasło, znajdowaliśmysię już w innym wspomnieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •