[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pełna skruchy zaprosiłam godo ulubionej restauracji, w nadziei że uda mi się znowu wkupić w jego łaski.Jan117zamówił befsztyk, pożarł go w mgnieniu oka i powiedział ponuro, pokazując no-żem na brokuły i fasolkę na moim talerzu:- Oni tam jedli tylko takie.Na ciepło, na zimno, mielone, smażone, pokrajane,rozpaćkane, w sałatce, na chlebie - cały czas tylko takie, nic innego.Wywnioskowałam z tego, że znajomi należą do agresywnych jaroszy i poczu-łam się jeszcze paskudniej.Mogłam sobie doskonale wyobrazić, co powiedziała-by moja matka, gdyby wiedziała, że skazałam dziecko na tydzień kalafiora iszpinaku, bo zachciało mi się wyjechać z gachem do Wenecji.Zdaniem mojejmatki, wydając dziecko na świat traciło się wszelkie prawa do życia osobistego.Mowy nie mogło być o jakichkolwiek wątkach erotycznych, noce były do czu-wania nad snem maleństw i do niczego innego.Zdanie matki było zarówno dlamnie, jak i dla Ewy wciąż jeszcze decydujące i niejedna jałowa dyskusja znalazłasię nieoczekiwanie w punkcie zwrotnym, kiedy któraś z nas wtrąciła do niej ar-gument dramatyczny i ostateczny: Zdajesz sobie sprawę, co by mama na to po-wiedziała?".W tym wypadku nie istniały żadne wątpliwości, co by powiedziała.- Upiekę ci jutro indyka - obiecałam nieszczęśliwym głosem.r - Może być -zgodził się Jan łaskawie.- A teraz możesz mi zamówić lody, ale z gorącymi ma-linami i bitą śmietaną.Kiedy przy płaceniu rachunku wypadł mi z torebki paszport Jo-sha, zasępiłamsię bardzo.Nie mogłam sobie przypomnieć, przy jakiej okazji go tam wsadziłam,musiał się zaplątać między moimi dokumentami jeszcze w Wenecji.Fatalnie! - pomyślałam sobie.Będzie przecież potrzebował paszportu w Lon-dynie, trzeba go mu jakoś podrzucić.Josh leciał na konferencję do Londynu, alejuż był nieuchwytny, bo wyjechał służbowo do Hannoweru.Wcale mnie ta perspektywa nie zachwyciła.Nigdy nie odwiedzałam Josha wjego domu, nie podobało mi się, że dzieli go z eks-małżonką i byłam przekonana,że czułabym się tam głupio.Jeszcze głupiej byłoby jednak stchórzyć i dopuścićdo tego, żeby dopiero na lotnisku zorientował się, że nie ma dokumentów.Czego tu się w końcu obawiać? - pomyślałam, wkładając następnego dniapaszport do koperty i dołączając serdeczny liścik.W końcu są przecież rozwie-dzeni.Sprawię mu niespodziankę, ucieszy się, zawsze narzeka, że nigdy nie chcędo niego przyjechać.Zapakowałam jeszcze ślicznie butelkę nieprzyzwoicie dro-giego cha-teau medoc.Josh mieszkał w jednym z tych małych miasteczek na pogórzu Odenwaldu, wmalowniczej, łagodnie pofalowanej okolicy.Stary dom, obrośnięty szkarłatnymo tej porze roku dzikim winem i bluszczem, miał kamienny parter i pięterko zmuru pruskiego, od drogi oddzielał go jedynie ogródek, w którym kwitły dalie iostatnie jesienne róże.Aadny, pomyślałam z rozgoryczeniem.Zawsze chciałam mieszkać w takimstarym domu.No i ten bluszcz.Zliczny dom, ale nie mój, nie mieszkam w nim inie będę mieszkała, bo okupuje go żona Josha.Pocieszyłam się bez specjalnegoprzekonania, że miałabym daleko do pracy i Jan nie zechciałby mieszkać razem zJoshem, ale musiałam przyznać uczciwie, że Josh też, i nie stara się specjalnie opozyskanie serca Jana.Mógłby przecież kiedyś zagrać z nim w piłkę, puścić la-tawiec, pojechać na ryby, nauczyć go gwizdać na palcach i budować szybowce -mógłby, ale nigdy nie ma na to czasu.No cóż, ma naprawdę absorbującą pracę, apoza tym w końcu nie szukał małego chłopca, któremu byłby przyjacielem, tylkopełnoletniej przyjaciółki.Przypadkowo trafiła mu się baba z dzieckiem. Powiedziałaś to tak, jakby Jan był czymś w rodzaju upośledzenia, brodawkąna nosie albo garbem na plecach" - skarciłam się i rozdrażniona pchnęłam kutąbramę, zawieszoną na słupach porośniętych rozchodnikiem.Uwielbiam rozchod-nik na bramach, posadziłam go natychmiast, jak tylko kupiliśmy z ojcem Janadom.Niestety, rozeszliśmy się, zanim rozchodnik zdążył się rozejść.W tym wy-padku jednak wolałabym zobaczyć na bramie po prostu skrzynkę pocztową, niemusiałabym wtedy w ogóle wchodzić, pozbyłabym się mojej paczki i wróciła wspokoju ducha do domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Pełna skruchy zaprosiłam godo ulubionej restauracji, w nadziei że uda mi się znowu wkupić w jego łaski.Jan117zamówił befsztyk, pożarł go w mgnieniu oka i powiedział ponuro, pokazując no-żem na brokuły i fasolkę na moim talerzu:- Oni tam jedli tylko takie.Na ciepło, na zimno, mielone, smażone, pokrajane,rozpaćkane, w sałatce, na chlebie - cały czas tylko takie, nic innego.Wywnioskowałam z tego, że znajomi należą do agresywnych jaroszy i poczu-łam się jeszcze paskudniej.Mogłam sobie doskonale wyobrazić, co powiedziała-by moja matka, gdyby wiedziała, że skazałam dziecko na tydzień kalafiora iszpinaku, bo zachciało mi się wyjechać z gachem do Wenecji.Zdaniem mojejmatki, wydając dziecko na świat traciło się wszelkie prawa do życia osobistego.Mowy nie mogło być o jakichkolwiek wątkach erotycznych, noce były do czu-wania nad snem maleństw i do niczego innego.Zdanie matki było zarówno dlamnie, jak i dla Ewy wciąż jeszcze decydujące i niejedna jałowa dyskusja znalazłasię nieoczekiwanie w punkcie zwrotnym, kiedy któraś z nas wtrąciła do niej ar-gument dramatyczny i ostateczny: Zdajesz sobie sprawę, co by mama na to po-wiedziała?".W tym wypadku nie istniały żadne wątpliwości, co by powiedziała.- Upiekę ci jutro indyka - obiecałam nieszczęśliwym głosem.r - Może być -zgodził się Jan łaskawie.- A teraz możesz mi zamówić lody, ale z gorącymi ma-linami i bitą śmietaną.Kiedy przy płaceniu rachunku wypadł mi z torebki paszport Jo-sha, zasępiłamsię bardzo.Nie mogłam sobie przypomnieć, przy jakiej okazji go tam wsadziłam,musiał się zaplątać między moimi dokumentami jeszcze w Wenecji.Fatalnie! - pomyślałam sobie.Będzie przecież potrzebował paszportu w Lon-dynie, trzeba go mu jakoś podrzucić.Josh leciał na konferencję do Londynu, alejuż był nieuchwytny, bo wyjechał służbowo do Hannoweru.Wcale mnie ta perspektywa nie zachwyciła.Nigdy nie odwiedzałam Josha wjego domu, nie podobało mi się, że dzieli go z eks-małżonką i byłam przekonana,że czułabym się tam głupio.Jeszcze głupiej byłoby jednak stchórzyć i dopuścićdo tego, żeby dopiero na lotnisku zorientował się, że nie ma dokumentów.Czego tu się w końcu obawiać? - pomyślałam, wkładając następnego dniapaszport do koperty i dołączając serdeczny liścik.W końcu są przecież rozwie-dzeni.Sprawię mu niespodziankę, ucieszy się, zawsze narzeka, że nigdy nie chcędo niego przyjechać.Zapakowałam jeszcze ślicznie butelkę nieprzyzwoicie dro-giego cha-teau medoc.Josh mieszkał w jednym z tych małych miasteczek na pogórzu Odenwaldu, wmalowniczej, łagodnie pofalowanej okolicy.Stary dom, obrośnięty szkarłatnymo tej porze roku dzikim winem i bluszczem, miał kamienny parter i pięterko zmuru pruskiego, od drogi oddzielał go jedynie ogródek, w którym kwitły dalie iostatnie jesienne róże.Aadny, pomyślałam z rozgoryczeniem.Zawsze chciałam mieszkać w takimstarym domu.No i ten bluszcz.Zliczny dom, ale nie mój, nie mieszkam w nim inie będę mieszkała, bo okupuje go żona Josha.Pocieszyłam się bez specjalnegoprzekonania, że miałabym daleko do pracy i Jan nie zechciałby mieszkać razem zJoshem, ale musiałam przyznać uczciwie, że Josh też, i nie stara się specjalnie opozyskanie serca Jana.Mógłby przecież kiedyś zagrać z nim w piłkę, puścić la-tawiec, pojechać na ryby, nauczyć go gwizdać na palcach i budować szybowce -mógłby, ale nigdy nie ma na to czasu.No cóż, ma naprawdę absorbującą pracę, apoza tym w końcu nie szukał małego chłopca, któremu byłby przyjacielem, tylkopełnoletniej przyjaciółki.Przypadkowo trafiła mu się baba z dzieckiem. Powiedziałaś to tak, jakby Jan był czymś w rodzaju upośledzenia, brodawkąna nosie albo garbem na plecach" - skarciłam się i rozdrażniona pchnęłam kutąbramę, zawieszoną na słupach porośniętych rozchodnikiem.Uwielbiam rozchod-nik na bramach, posadziłam go natychmiast, jak tylko kupiliśmy z ojcem Janadom.Niestety, rozeszliśmy się, zanim rozchodnik zdążył się rozejść.W tym wy-padku jednak wolałabym zobaczyć na bramie po prostu skrzynkę pocztową, niemusiałabym wtedy w ogóle wchodzić, pozbyłabym się mojej paczki i wróciła wspokoju ducha do domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]